Rozdział 4

91 5 0
                                    

Po raz pierwszy od dawna trafił mi się dzień wolny. Gdy tylko słońce pojawiło się na niebie ubrałam się w luźną żółtą sukienkę i delikatnie podpięłam spinkami włosy, a potem wkładając wygodne trzewiki ruszyłam na łąkę w poszukiwaniu najpiękniej pachnących kwiatów. Do swojej mieszanki zbierałam i suszyłam kwiaty oraz owoce z kwiatów przez cały rok. Teraz był czerwiec. Piękny moment na zbieranie kwiatów wiciokrzewu, robinii, dzikich róż oraz jaśminowca.

Po ich ususzeniu robiłam odpowiednio delikatne mieszanki, by otrzymać piękny i niepowtarzalny zapach. Słońce łaskotało moje odkryte lekko ramiona, a wiatr rozwiewał włosy, gdy sięgałam na palcach w stronę wyżej położonych płatków wiciokrzewu. Nagle ktoś musnął moją dłoń swoją pomagając mi zerwać kwiat. Odwróciłam się i ujrzałam Edwina. Trzymał w dłoni kwiat, który próbowałam dosięgnąć i przyglądał mi się z ciekawością.

-Witaj Alison. Co ty tu robisz o tak wczesnej porze? Nie chciałaś dłużej pospać?- zapytał, a ja posłałam mu radosny uśmiech.

-Chciałam nazbierać kwiatów do perfum- odparłam spokojnie.

-Robisz swoje perfumy?- zapytał zaciekawiony.

-Tak- skinęłam głową.

-To stąd ten...- odparł i urwał nagle, a ja spojrzałam na niego pytająco. -Proszę, twój kwiatek- odparł i podał mi pąk, który zerwał za mnie. Skinęłam mu głową w podziękowaniu i schowałam kwiat do koszyka.

-Gotowa na wycieczkę?- zapytał nagle, gdy zrywałam kolejne kwiaty.

-Wycieczkę? Myślałam, że to miała być tylko przejażdżka- odparłam czując nieznaczny lęk. Nie znałam go za dobrze, a co jeśli chce mi zrobić krzywdę, wyworząc z dala od domu? Kto przyszedłby mi z pomocą?

-Tak, to będzie przejażdżka, ale to nie wyklucza wycieczki. Pojedziemy do sąsiedniej wioski na targi kwiatów. Oczywiście, jeśli chcesz?- odparł spokojnie czekając, aż się zastanowię. Kiedy usłyszałam o targach kwiatów nie mogłam się oprzeć. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Może znalazłby się jakiś kwiat, który pasowałby do moich zbiorów?

-Chyba mnie pan przekonał, Edwinie- odparłam, a on posłał mi tak promienny uśmiech, że poczułam w jednej chwili jak się rumienię. Ruszyliśmy w stronę mojego domu krocząc obok siebie i nawet w ciszy przyjemnie było iść obok niego. Zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. W jednej chwili mężczyzna namieszał mi w głowie.

Zostawiłam kosz z kwiatami przed domem i ruszyłam wraz z nim w stronę konia. Był przepiękny. Potężne zwierze o lśniącej czarnej sierści. Jego bujna grzywa była niesamowicie długa, a oczy wpatrywały się we mnie lśniąc niczym węgielki z niemal stoickim spokojem.

-Jaki on piękny- odparłam, a koń przysunął pysk w moją stronę domagając się pieszczot.

-O tak, bardzo kocham tego konia. Jest dla mnie wszystkim. Ma na imię Ozyrys, mam go od źrebaka. Chyba jako jedyny sprawił, że nie umiem się z nim rozstać. Wszędzie jest ze mną. Nikt jeszcze dotąd nie był dla mnie tak ważny, bym zatrzymał się gdzieś na stałe- odparł, a ja głaszcząc po głowie Ozyrysa patrzyłam na niego w zaciekawieniu.

-A rodzina?- zapytałam niepewnie.

-Rodzina. Moja mama zmarła, kiedy byłem mały. Wychowywał mnie ojciec. Nigdy nie należał do osób rodzinnie nastawionych. Szybko zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę wciąż jestem sam. Na nikogo tak naprawdę nie mogłem w życiu liczyć. Na nikogo poza Ozyrysem, który był ze mną w każdej trudnej chwili- wyjaśnił, a ja doskonale go rozumiałam.

-Tak, samotność nie jest czymś, co można nazwać przyjemnym, coś o tym wiem- wyszeptałam, a Edwin delikatnie musnął dłonią moją dłoń. Drgnęłam niczym oparzona i spojrzałam na niego zmieszana.

Pocałunek z nieznajomymOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz