Rozdział 7

47 6 0
                                    

Nie wiem, kiedy zasnęłam wtulona w ramiona Mikołaja. Obudziłam się późnym wieczorem, a mój przyjaciel najwyraźniej pojechał do domu. Doskonale mnie znał, by domyślić się, że będę chciała pobyć sama. Nie mogłam znaleźć wyjaśnienia na to jak mogłam dać się tak nabrać.

Nie miałam wyjścia. Musiałam pójść do pracy, a sama myśl o tym przyprawiała mnie o mdłości. Powoli ruszyłam do pałacu, a kiedy tam dotarłam odkryłam, że panuje dziwne zamieszanie. Wszyscy biegali niczym oparzeni.

-Co się stało? - zapytałam stajennego, który był bliski płaczu.

-W nocy ktoś wypuścił konia naszego panicza i teraz nikt nie może go znaleźć, a nasza pani ogłosiła, że ten kto to zrobił otrzyma sowitą karę.

-Biedny Ozyrys - odparłam cicho, ale stajenny już nie zwracał na mnie uwagi.

Wkroczyłam do budynku, a tam powoli zbierała się cała służba. Była także Rozalija i Liliana. Szeptały coś do siebie nieco oddalone od tłumu.

-Kto ośmielił się wejść do komnaty mojego bratanka?! Kto odważył się ukraść klucz od stajni? - krzyknęła.

-Pani, widziałem jak Alison wchodzi do komnaty- odparł jeden ze strażników. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Rozpoznałam w nim brata jednego z tych, którzy ze mnie szydzili i zacisnęłam zęby.

Liliana podeszła do Very i już miałam nadzieję, że stanie w mojej obronie, ale tak się nie stało.

-Ja widziałam ją wczoraj wieczór przy stajni. Nie wiedziałam, że zrobi coś takiego - jej słowa odebrały mi oddech.

-To nieprawda!! Nic nie zrobiłam, przysięgam. Wczoraj wyszłam szybciej do domu, nie zbliżyłam się do stajni - odparłam czując, że tracę grunt pod nogami. W drzwiach stał Edwin. Przyglądał mi się, a ja byłam bliska płaczu.

-Zabrać ją i porządnie wychłostać- nakazała, a ja cofnęłam się, kiedy ruszyli na mnie strażnicy.

-To nie ja. Nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego - krzyknęłam, ale moje słowa nie obchodziły już nikogo. Edwin spojrzał mi w oczy, gdy ciągnięto mnie z całych sił do tylnych drzwi wiodących na plac. - Przysięgam to nie ja - odparłam zrezygnowana. Edwin pokręcił głową, spojrzał na mnie chłodno i ruszył do swojej komnaty.

Wytargano mnie na plac i przywiązano do wielkiego drewnianego pala. Jeden ze strażników chwycił za bat i zaczął nim uderzać z całych sił w moje plecy, a ja czując rozgrywający ból starałam się nie krzyczeć, lecz nie było to możliwe. W końcu straciłam siłę, by wydawać z siebie choćby jęk i już tylko czekałam, aż kara dobiegnie końca.

-Alison!! - krzyk, który rozdarł ciszę należał do Mikołaja. Strażnicy z trudem powstrzymywali go przed rzuceniem się mi na ratunek. W końcu biczowanie się skończyło. Mikołaj klęcząc na ziemi patrzył na mnie z bólem, a ja właściwie nie czułam już niczego. Wszystko nagle zaczęło oddalać się w ciemność, a ostatnie co poczułam to moment, w którym uwolniono moje dłonie od sznura.

***
Nie mogłem uwierzyć, że Alison zemściła się na mnie i to w ten sposób. Jednak wszelkie dowody świadczyły o niej. Ciotka wyszła przed pałac, gdy zabierano ją na przyczepę, by odwieźć do domu i wrzeszczała, że nie chce jej tu więcej widzieć. Najgorsze było to, że ja wręcz przeciwnie.

Pękało mi serce, gdy słyszałem jej krzyk. Jednak Ozyrys się nie odnalazł, a ja kochałem go najbardziej na świecie. Nie mogłem też obrobić Alison, bo wyszedłby na jaw nasz niedawny flirt, a to z pewnością wywołałoby tylko same kłopoty. Szczególnie dla niej.

Kiedy powóz Mikołaja odjechał ruszyłem do wyjścia, by wyruszyć na poszukiwanie swojego konia. W holu stała starsza służąca. Rozmawiała zapłakana z innymi kobietami.

-Biedna Alison. Osobiście słyszałam jak panienka Liliana każe jej wykraść klucz, a gdy ta tego nie zrobiła, nakazała jej wracać do domu, by pani nie ukarała jej za wejście do komnaty panicza, a dzisiaj co zrobiła? Zrzuciła na nią całą winę, chociaż wiem od Mikołaja, że był z nią wczoraj do późna w jej domu, bo wciąż płakała.

-Nie może być. Biedne dziecko. Nie dość, że sierota, to jeszcze tak ją życie wciąż karze- odparła jedna ze służących, a gdy mnie dostrzegły spóściły wzrok i uciekły do pracy.

Stałem jak wmurowany. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Liliana skłamała? Więc to była jej zemsta? To przez nią całą karę poniosła Alison? Wściekły ruszyłem do komnaty kuzynki. Wpadłem tam bez pukania i zastałem Rozaliję wraz z Lilianą podczas czytania wierszy.

-Jak mogłaś zrobić coś tak podłego?! - krzyknąłem, a Liliana spojrzała na mnie zaskoczona.

- O czym ty mówisz Edwinie? - zapytała Rozalija.

-Proszę nie wtrącaj się moja droga, to sprawa między mną, a Lili. Spojrzałem na dziewczynę ponownie, a ta przybrała poważny wyraz twarzy. - Jak mogłaś? Jak mogłaś pozwolić, by niewinna dziewczyna ucierpiała przez ciebie?!

- A ty przejąłeś się jej losem właśnie teraz? Gdy pół żywą odwiezli ją do domu?!-krzyknęła do mnie, a ja znieruchomiałem.

-Nie mogę pojąć jak w ogóle mogłem dażyć Cię kiedyś uczuciem- odparłem patrząc pod nogi.

- Chcesz prawdy?!!! To ci ją dam!!! To prawda, to ja ukradłam klucz od stajni i to ja spłoszyłam twojego konia, niech zdechnie nic mnie to nie obchodzi tak samo jak ta cała służąca, a teraz zejdź mi z oczu- krzyknęła, a Roza zakryła usta dłonią i spojrzała na swoją przyjaciółkę ze łzami  w oczach. Liliana jakby dopiero wtedy zrozumiała, jak wielki popełniła błąd, bo upadła na kolana i zaczęła płakać.

-Jesteś odrażająca i nie chcę Cię znać!!-krzyknąłem i wybiegłem z komnaty kuzynki słysząc jeszcze jej spanikowane nawoływania.

Chciałem zobaczyć się z Alison, ale nie sądziłem, by chciała jeszcze na mnie spojrzeć. Nie po tym co sam jej zgotowałem. Gdybym tylko jej zaufał i nie pozwolił na to wszystko.

***

Wszystko wydawało  się zamglone. Ból rozdzierał mnie na wskroś, a każdy oddech był jak katusze. Jedynie obecność Mikołaja dodawała mi otuchy. Kto zaopiekowałby się mną, gdybym teraz tu leżała w takim stanie, gdyby jego nie było? Świadomość bolesnej samotności sprawiła, że do oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie skrzywdziłam żadnego stworzenia, a już zwłaszcza nie zrobiłabym krzywdy Ozyrysowi. Ten piękny koń był naprawdę uroczy.

Sam fakt, że o coś takiego mnie oskarżono sprawił, że przestałam mieć ochotę do pracy w pałacu. Nie chciałam więcej widzieć Edwina, ani pani Very. Nie chciałam już nigdy więcej oglądać Liliany, a nawet Rozaliji, bo ona także nie próbowała mnie bronić, mimo, że znałyśmy się od dziecka i nosiłam jej sukienki. Dla nikogo nie byłam na tyle ważna, by próbował mnie ratować. Tylko dla Mikołaja, który teraz ze strachem w oczach rozpalał w starym piecu, którego używałam tylko podczas mrozu, ale było mi zimno. Właśnie teraz. W połowie lata i nic nie mogło mnie ogrzać. Nawet żarzące się drwa piecyku.

_________________________________________________

Od autorki

No już dawno nic nie dodałam, ale w końcu musiałam coś napisać. Ostatnio mam przerwę w pisaniu i nie wiem, czy nie zakończę tego na dobre. Jednak wolę nie podejmować ostatecznej decyzji od razu.

Jak na razie powstał nowy rozdział.

Czekam na wasze komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam

Roxi

Pocałunek z nieznajomymOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz