22

45 6 7
                                    

Ze szpitala wyszłem pod koniec stycznia i to akurat w momencie, w którym Queen wylatywało do Stanów. Dosłownie, o dziewiątej dostałem wypis i pojechałem taksówką na złamanie karku na lotnisko Heathrow, skąd o dziesiątej odlatywał samolot z muzykami. Zdążyłem się zaledwie z nimi pożegnać i zapewnić, że wszytko ze mną w porządku zanim musieli oddalić się na odprawę. Znowu zostałem w Anglii sam.

Nie, żebym jakoś strasznie narzekał na nudę. Właściwie to zwyczajowo nie miałem na nic czasu.

Wróciłem na studia i do pracy. Musiałem szybko pogonić materiał, bo moja pozycja trzeciego studenta na roku była zagrożona przez moją prawie miesięczną labę. Wpadło też sporo zaległych projektów i zadań, ale Jim Beach wspaniałomyślnie zgodził mi się pomóc, a uczelnia dopisała to do godzin moich praktyk. Byłem w niebie.

W studiu nadal pracowałem z Roy'em. W zasadzie lubiłem moją pracę. Nie była jakoś szczególnie trudna i sprawiała sporo satysfakcji, zwłaszcza, że miałem świadomość, że pomagam przy tym Queen. A w dodatku dostawałem za to pieniądze. Żyć nie umierać.

W wolne weekendy spotykałem się ze znajomymi z uczelni, raz czy dwa pojechałem do rodziców. Ponad to często widywałem się z Mary oraz co jakiś czas wpadałem do Veronicki i malutkiego Roberta, chłopiec był rozkoszny. Z Chrissie utrzymywałem jako taki kontakt i nie wiedziałem kogo za to winić - dziewczyna była ciągle zajęta organizacją własnego ślubu, a ja jakoś nigdy za nią nie przepadałem, co mogło być poniekąd winą Rogera. Zdecydowanie spędzałem z nim za dużo czasu i powoli przejmowałem zachowania przyjaciela, w tym niechęć do przyszłej żony Briana.

Natomiast Queen w Stanach cieszyli się znacznie większą estymą niż jeszcze dwanaście miesięcy wcześniej. Trasa zachaczyła o sale koncertowe w Connecticut, Bostonie i Filadelfii, a następnie dotarła do nowojorskiego Beacon Theater, gdzie odbyły się cztery koncerty. Następnie muzycy odwiedzili Detroit, Cleveland, Pittsburg, Chicago, Indianapolis i całe Zachodnie Wybrzeże. Amerykańska trasa zakończyła się w połowie marca, koncertem w San Diego.

Prasa chwaliła "tradycyjnego hard rocka" i przewidywała, że następnym razem Queen zapełnią dziesięciotysięczne sale. Bohemian Rhapsody doszło do dziewiątego miejsca sprzedaży na amerykańskim rynku muzycznym.

Kris Nicholson z magazynu Rolling Stone chwalił Queen za "chęć eksperymentowania" oraz stwierdził, że "ze wszystkich zespołów heavymetalowych to Queen wydają się być najlepsi na placu boju". To oczywiście bardzo podbudowało nastroje chłopców, ale, o dziwo, nie Freda.

- Stworzyłem potwora - żalił mi się przez telefon - Gdy wychodzę na scenę staję się ekstrawertykiem, jednak w głębi duszy jestem zupełnie innym człowiekiem.

Jak nikt inny rozumiałem Freddiego. Gdzieś w środku, za futrzanymi płaszczami, włosami, lakierem do paznokci, tymi wszystkimi "skarbami" i "kochaniami" był wciąż tym samym Freddiem Bulsarą, którego poznałem w vanie po koncercie Mott The Hoople. Uwielbiał życie gwiazdy i był do tego stworzony, ale gubił się we własnym jestestwie. Wiedziałem, że w trasie poznawał mężczyzn, zupełnie tego nie ukrywał, ale nie potrafił stwierdzić tego, z czego wszyscy powoli zdawali sobie sprawę. To udawanie okropnie go męczyło i wykańczało, dlatego coraz bardziej oddalał się w świat imprez i pustych pochlebców. Nijak nie mogłem mu pomóc, znajdowałem się przecież cały ocean od niego, co bardzo mnie bolało. Starałem się codziennie rozmawiać z Freddiem przez telefon, tak jak robiłem to z Rogerem, Johnem i Brianem, ale czułem, że wokalista nie mówi mi wszystkiego. Z drugiej strony nie chciałem naciskać, bo wiedziałem, że odniesie to zupełnie odwrotny skutek i Fred jeszcze bardziej zamknie się w sobie. Na razie byłem bezradny i to mnie dobijało.

Pewnego razu w Londynie II Queen (zawieszone) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz