❌| - Bez strachu przed jutrem - |❌

11 0 0
                                    


Leniwy, świąteczny, poranek. Jutro wigilia. Niby nie wierze, ale mała kocha takie święta, moja matka też, i nieważne co, to mamy być na wigilii u niej, i Josha. Eh, te stare zwyczaje.

Przytuliłem do siebie znacznie mocniej poduszkę, czując ból w biodrach, przy czym i zmarszczyłem brwi, zaczynając uchylać powieki, co było...Poniekąd małym błędem, iż przed sobą miałem jedynie rude, poplątane, długie kłaki mojego *niedoszłego narzeczonego*. Oj biedny. Zawsze mu je plątam podczas...Wszystkiego tak szczerze, całowanie, stosunek, zwyczajne leżenie przy filmie, wredne czochranie ich. Nie przeszkadza mi ich długość, mam nawet wrażenie, że dodają mu uroku, a szczególnie, gdy wychodzi z domu, albo wyjeżdża na misje, z splecionym warkoczem, bądź koczkiem z warkoczy. Wygląda przeuroczo, i pomimo, że moje serce drży przez strach, i nagłą tęsknotę, to i tak jestem w stanie się uśmiechnąć, zapamiętując to wszystko. Uśmiechnąłem się lekko, i napinając mięśnie, przeciągnąłem się, wsuwając na nagi tors starszego – a raczej opierając swój tors, o ten jego, a jedną z rąk, zarzucając za niego. Ułożyłem policzek w miejscu jego serca, wpatrując się w jego śpiącą twarz. Taki niepozorny, taki spokojny. I uwierzyć, że mam przy sobie tak cudownego człowieka. Oboje nie mieliśmy łatwo w życiu, Amadeus ogólnie w rodzinie, a ja...Z używkami. Wkręciłem się w nie to towarzystwo co trzeba, i poszło samo. Jestem homoseksualnym mężczyzną, a...Przez używki, pod mocnym ich wpływem, trafiłem do łóżka z kobietą. Nie wiem nawet jak miała na imię, do tej pory nie wiem, jedyne co mi po niej pozostało, to dziecko, córka. Svea. Z początku proponowałem aby oddała ją...Gdziekolwiek - Była pięknym dzieckiem – ale z czasem wyszło tak, że...Mimo wszystko ją pokochałem, i aktualnie, nie wyobrażałbym życia bez niej, bez jej śmiechu, bez jej codziennych wyskoków do nas, w akcie pobudki. Zawsze z uśmiechem. Czy to, że ma dwóch ojców, jest problemem dla niej? Ma siedem lat...Jednak do Amadeusa z przyzwyczajenia mówi „Tato", kocha go tak samo mocno, jak mnie, traktuje go jak swojego ojca, ale co się dziwić, gdy od urodzenia byliśmy przy niej oboje? Co do szkoły, oczywiście że ma problemy z tym, nie duże, ale zdarzają się niemiłe sytuacje, ale moja księżniczka, ma charakter po mnie, i nie da sobie wmówić rzeczy, które mogą dobić. Wygarnie im wszystko, co prawda, wygląda przezabawnie gdy się złości i to wszystko mi opowiada. Proponowałem jej może zmienne szkoły, albo abym porozmawiał z wychowawczynią, dyrektorką, ale zawsze idzie w zaparte. Mówi, że nie pokaże im, że wygrali. Urocze, ale nie chce, by miała problemy w późniejszych latach, chce dla niej jak najlepiej.

Zamyślony, nawet nie zauważyłem, jak mój kochany Amerykanin, wgapia się we mnie, a nawet jeździ palcami po moich plecach, tam, gdzie mam niesamowicie wiele piegów. Miło jest się uwalić na łóżku, i czuć te chłodne dłonie, które łączą każdą kropeczkę z sobą, tworząc konstelacje. Miłe.

Z uśmiechem, podniosłem się lekko na rękach, i ucałowałem jego kącik ust na dzień dobry.

-Dzień dobry kochanie- mruknąłem z uśmiechem do niego, czekając na odpowiedź, ale zanim ta nastąpiła, do pokoju wpadła ta gwiazda, o której mówiłem wcześniej – blondynka o ciemnych oczach.

-No wreszcie! Jestem głodna, a wy jeszcze śpicie!- uwaliła się na moich plecach przez co aż rozszerzyłem na sekundę oczy, śmiejąc się cicho, i mocniej przytulając się do Barnesa. Nie chce mi się wstawać. Naprawdę.

-Jesteś na tyle duzia, że dasz radę zrobić sobie płatki- mruknąłem, a czując jak zaczyna mi mierzwić włosy – czego nie lubię – zacząłem chować głowę jak najbardziej potrafię ale ostatecznie odwróciłem się, tym samym schodząc z torsu Setha, i łapiąc małe rączki mojej wredoty, pociągnąłem ją do siebie, w żelazny uścisk, tak, by mieć dostęp do jej brzucha, który mogłem zacząć łaskotać, na reakcje na to długo nie musiałem czekać. Od razu prawie że cały pokój został zapełniony jej śmiechem i słowami „Przestań!"

*

-Piękne czasy...Które już nigdy nie będą miały miejsca- mruknąłem cicho pod nosem, wgapiając się z łzami w oczach na ledwo zabite okna deskami. Przesuwałem dłoń po ciemnej sierści psa – które kocham, a szczególnie dobermany, zawsze chciałem mieć dobermana...I...Mam, ale...Nie cieszę się tak, jak bym robił to wcześniej, teraz każdy dzień, zaczyna się od słów „Czy jutro jeszcze będę oddychał?"

Zamknąłem oczy, delikatnie opierając się o starą ramę łóżka, uważając tym samym na rany, jakie posiadam na plecach. Deus poszedł poszukać czegoś do jedzenia. Ja spałem, ale gdy wstałem, wpadłem w panikę. Rzadko kiedy tak się dzieje, ale tak jest, gdy przypomina mi się dawne życie, to, że moja mała królewna...Żyła. Każdy cudowny sen, jest kończony tym, że na moją małą córeczkę...Spada ten przeklęty sufit...Że jedyne co wyciągam spod gruzów, to zakrwawiony pamiętnik, który drugą dłonią przytulam właśnie do torsu. Kończy się widokiem, gdy ten jeden, pieprzony zombie wgryza się w moją rękę. Z szeptem..."Twój koniec jest bliski". Wiem o tym. Wiem, a....A Deus o tym nie wie. I nie może wiedzieć, załamałby się. Ja...Też, widząc jego załamanie.

Słysząc trzask łamanej gałązki, otworzyłem oczy, które wręcz przerażająco biły kocią, zieloną barwą. Odkąd moja krew jest skażona, mam...Takie...Efekty że tak powiem. Kły, kocie oczy, wolniejsza utrata energii.

-Amadeus?- od razu posłałem pytanie w stronę dźwięku, a widząc już po chwili sylwetkę mojego snajpera, odetchnąłem z ulgą, i podnosząc się, podszedłem do niego z uśmiechem, przytulając mocno do niego.

-Zacząłem się o Ciebie bać Deus...Nie zostawiaj mnie na tak długo, bo na zawał zejdę że Cię coś zjadło. Ze mną to jeszcze pół biedy, wiesz jak reagują na mnie zombie, ale z tobą...- uniosłem głowę, i chwytając jego policzki, spojrzałem mu prosto w oczy, z ciągłym uśmiechem na wargach. Proszę...Uśmiechnij się i do mnie. Tylko o tak niewielką rzecz proszę.

-..Bez Ciebie bym nie dał rady- całując krótko jego usta, zsunąłem dłonie na jego szyje, przytulając się jeszcze przez chwilę, gdzie dołączył do nas jeszcze pies.

Nie chce jeszcze umierać...Nie chce go zostawiać...Mam jebane dwadzieścia pięć lat...A śmierć jest za rogiem.

-------------------------

Oh gez, zaczął się rok szkolny, i czas, w którym nie mam czasu na pisanie, rozpisywanie się. Cóż. Będę musiała jakoś to naprawić, inaczej mój styl, i chęci zginą, albo wpadnę w jakiegoś blocka DX. 

Tak być nie może. No nic.

100 DAYS
 ✏Where stories live. Discover now