~26. Jak szumi serce wśród malin~

362 39 2
                                    

— W moim życiu ważną rolę odgrywało słowo „nigdy". Nigdy nie odezwę się do moich rodziców. Nigdy nie pokażę im, że mnie zranili. Gdy przyjdą do mnie, nigdy nie zobaczą, że coś dla mnie znaczą. Jestem jak małe dziecko, które dostało lanie od rodziców za bycie niegrzecznym. Zły i upokorzone, z głową wsadzoną w poduszkę, zarzekam się, że nigdy nie spojrzę na nich inaczej, niż z pogardą. Wiem jednak, że oni kiedyś wrócą, zaoferują mi tacę pełną smakołyków i ukrytych pragnień, a ja je pochłonę jak małe, głupie dziecko, jak gdyby nic się nie stało. Otrę łzy i ruszę w ich kierunku, zapominając dawne krzywdy.

Nie sądziłam, że Jerbex będzie umiał mówić w taki sposób. Widziałam w nim prostego chłopaka, zjadającego końcówki wyrazów, zbyt opryskliwego, by mógł powiedzieć coś mądrego. Tymczasem jego głos rozbrzmiewał między szpitalnymi ścianami jak grom uderzający z nieba w twardą, czarną ziemię pokrytą skorupą wylanego zła całej ludzkości.

Miałam wiele pytań do Jerbexa o jego aktualny stan zdrowia, o to, jak pomogli mu lekarze. Dlaczego teraz tu leży? Przede wszystkim: kim jest Michael? Jednak żadne z nich nie chciało wylecieć z moich ust tak, jak to jedno, które niczym ptak poszybowało do góry i zawisło między nami.

— Dlaczego opowiedziałeś to mi? Obcej osobie, którą od czasu do czasu gardzisz dla zabawy? Nawet nie musiałam się starać, chociaż przez całą drogę obmyślałam argumenty, aby wydostać z ciebie informacje.

— Bo nikt tu nie cierpi, jak ja i ty. Gdy cię widzę, widzę siebie. Tak bardzo cię nienawidzę. Tak bardzo, jak siebie. Jak mojej choroby. Nienawidzę tego miejsca, Michaela i tego, że żyję. Do tego pojawiasz się ty, drugie porównywalne cierpienie. — Ostatnie zdanie brzmiało bardziej jak syczenie. — Smutna twarz, prawdziwe rozczarowanie w oczach i jeszcze każdy ma przed tobą jakieś tajemnice. Współczuję ci, bo wiem, jak to jest cierpieć, zgubić się w prawdziwej arkadii, w miejscu, które powinno ociekać szczęściem, a nawet tutaj go dla ciebie nie starcza. Nienawidzę cię za to, że moje cierpienie muszę dzielić z tobą. Być podwójnie smutnym przez ciebie.

— Czyli tak naprawdę jestem dla ciebie kimś ważnym.

— Jesteś taka dziecinna, Saro. Mówisz rzeczy, które inne osoby przemilczałyby ze strachu lub ze wstydu, a ty je mówisz. Jak dziecko, które kompromituje rodziców w sklepie. — Powiedział, odwracając się na plecy. Utkwił swój wzrok w suficie, ale widziałam, że się uśmiechnął.

— Lubisz porównania o dzieciach. — Zauważyłam. — Nienawiść to tylko twoja wymówka, tak naprawdę czujesz, że coś cię do mnie ciągnie, ale bardzo tego nie chcesz...

— Masz jeszcze jakieś pytania, zanim zadzwonię po pielęgniarkę, aby cię stąd wywaliła? — Przerwał moje rozważania, znów zjadając końcówki wyrazów

— Nie mam więcej pytań.

Kłamałam. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że nie miałam więcej pytań do Jerbexa, tylko do Jakuba.

***

Przed szpitalem czekał na mnie Samuel. Stał pomiędzy spieszącymi się przechodniami. Zauważyłam go od razu, chociaż tak naprawdę niczym się spośród innych ludzi nie wyróżniał. Odkąd przyjechał do miasta, powoli chłonął jego kulturę i szarą codzienność, która potem stała się codziennością Samuela. Ta zwykłość, dopasowanie się do innych mieszkańców dawało mu radość, w pewnym sensie spokój ducha. Odnalazł swoją przystań. Zazdrościłam mu tego.

Obok Samuela stał rower. Nie od razu zorientowałam się, że należy do mojego przyjaciela, ponieważ wyglądał dość dziewczęco, Samuel jednak przejechał po jego białym siodełku dłonią i zachęcił mnie ręką, aby się pospieszyła.

Rozplecione warkoczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz