~17.Niezwykła zwykłość~

821 119 27
                                    

Radość Samuela była tak ogromna, że jej ciężar zamknął jego oczy. Zasnął z głową ułożoną idealnie między moim ramieniem, a podbródkiem i nawet głośny dźwięk pracującego silnika nie dał rady go zbudzić. Z przedmiotu, który Michael nazwał radiem, wydobywał się głos Whitney Houston, bo tylko jej podobizny zdobiły srebrne krążki, jakie ksiądz delikatnie wsuwał w mały prostokąt. Wolałabym, aby pozwolił mi na nie patrzeć, gdyż mieniły się pięknymi kolorami.

- Nie boisz się, Saro? - Rozległ się lekko zachrypnięty głos Michaela.

- Nie, nie wiem, czego. Nie znam tego świata. Tak naprawdę nie mam pojęcia, czego się spodziewać.

Stałam w ciemnym pokoju, gdzie widać było tylko złote drzwi. Były otwarte, ale sączyła się z nich jedynie czerń. Kusiły swoją zdobioną framugą i diamentową klamką, ale miejsce, do którego prowadziły, było nieznane. Właśnie przez nie przechodziłam, wkraczałam w nowy świat. Wchodziłam do niego przez wrota piekielne.

Taki obraz pojawiał się w mojej głowie za każdym razem, gdy głębiej zaczynałam zastanawiać się, gdzie tak właściwie się znajdę. Wolałam się nad tym nie rozwodzić i skupiać na błyszczących krążkach Michaela.

- Większość osób bałaby się, jak zareagują na to inni - roześmiał się Michael.

- Mnie obchodzi tylko to, jak wyglądam w oczach Boga - odpowiedziałam stanowczo.

- Będziesz robiła furorę wśród mieszkańców.

- Rzecz nie w tym, jak Amisze są inni, ale jak reszta ludzi się zmieniła. Sto lat temu wszystko to byłoby normą.To nie Amisze są inni, tylko świat się zmienił i Amisze zaczęli wyglądać niezwykle.*

Nasza relacja z Michaelem była niezwykła. Opierała się tak naprawdę na wspólnej nauce oraz rywalizacji. Co chwila z naszych ust padały argumenty ściśle związane z naszą tradycją, którą pielęgnowali w nas rodzice. Właśnie wyjeżdżałam, ale tak naprawdę on nigdy nie wygrał tej walki. Ja przegrałam ją sama ze sobą.

Byłam z siebie dumna, gdyż pierwszy raz od poznania Michaela zamknęłam jego usta. Zamilkł, bo nie dało się podważyć tych słów.

- Kurwa - powiedział nagle Michael, kiedy jakiś inny samochód prawie uderzył w nasz.

Nie znałam tego słowa. Ksiądz wypowiedział je z dziwnym akcentem. Z tyły głowy czułam, że już raz je słyszałam, ale nie miałam pojęcia, co oznaczało.

- Co to znaczy? - Michael się roześmiał.

- Lepiej go nie powtarzaj. Bluźnię po polsku, bo wtedy czuję się trochę lepiej. - Pokręcił głową.

- Skąd znasz polski?

- Nazywam się Michał Płoński. Jestem Polakiem - powiedział dumnie - a to nasze ulubione słowo - roześmiał się.

Polacy często do nas przyjeżdżali. Mimo tego, że Amisze chcieli, aby świat o nich zapomniał, często organizowali wycieczki do swoich wspólnot. Głównym powodem były oczywiście pieniądze, bo również u nas miały duże znaczenie. Poznałam wtedy jedno z najniezwyklejszych urządzeń. Za każdym razem, gdy ktoś naciskał na niego palcem, rozbłyskiwało się światło rażące mnie w oczy, ale jednocześnie tak czyste, że chciałam na nie patrzeć. Wołali na to aparat.

Polacy często robili zdjęcia, dużo też mówili, często krzyczeli. Michael do nich nie pasował. Kojarzyli mi się z bladą cerą i zielonymi lub niebieskimi oczami. Mężczyźni często mieli niechlujny zarost, choć na swój sposób sprawiał on, że dzięki niemu stawali się przystojni. Kobiety były jeszcze ładniejsze, często jednak z poważnym wyrazem twarzy. Ksiądz był całkowicie inny. Nie był tak głośny ani tak blady. Często zapominałam, że nie wrzuca się wszystkich do jednego worka. To był mój osobisty grzech.

Rozplecione warkoczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz