ROZDZIAŁ 1.1

34.2K 781 285
                                    

Dzisiejsza noc zapowiadała się naprawdę dobrze. Pierwszy raz od niebywale dłużących się tygodni miałam wolny od pracy wieczór, nie uwzględniając niedziel, które były dla mnie chwilą wytchnienia w tej nieustannej gonitwie o zapewnienie sobie lepszego bytu. Jednak koniec końców i tak się w niej pojawiłam. Tyle że po drugiej stronie baru. Colombo Club mieścił się w Chicago — mieście, do którego przeprowadziłam się niespełna trzy lata temu. Klub miał swój wyjątkowy klimat i stał się moim drugim domem. To w nim spędzałam większość czasu, ponieważ brałam często dodatkowe godziny, by starczyło mi na opłaty, ale o mojej marnej sytuacji życiowej może później...

     Stałam przed wejściem z przyjaciółką, swoją drogą jedyną, czekając, aż ta w końcu dokończy papierosa i będziemy mogły wejść do środka. Był środek lutego, a dzisiejsza noc była chłodniejsza od poprzednich. Mimo że miałam na sobie płaszcz, odczuwałam ujemną temperaturę i wcale mi się to nie podobało.

     — Na urodziny zapomnij o torcie. Dostaniesz plastry — ogłosiłam, obejmując się ramionami, by choć trochę się ogrzać. Niewiele to jednak pomogło.

     — Już gaszę — westchnęła ciężko Kimberly. Klasnęłam dłońmi parę razy, wolniej, niż robi się to przy biciu brawa. W połowie wypalonego papierosa upuściła na ziemię i zdeptała butem. Zupełnie niepotrzebnie. Pozostałości po śniegu same ugasiłyby żar. Co nie zmieniało faktu, że to ona najlepiej powinna była wiedzieć o istnieniu czegoś takiego jak popielniczka, w której powinien wylądować ten cholerny pet. Nie wdawałam się w bezsensowne teraz dyskusje o dbaniu o środowisko i planetę. W końcu i tak ją szlag trafi przez takie drobne, jednak złe nawyki, które to odgrywały najważniejszą rolę.

     Złapałam Kim pod ramię i przeszłyśmy w ten sposób pod samo wejście. Skoczne kawałki puszczane przez DJ-a stały się słyszalne. Muzyka skutecznie zachęcała, by znaleźć się w środku i zaznać chwili zapomnienia. Kolejka żądnych zabawy osób była spora. Jak co wieczór. Sprawnie udało się nam ją jednak ominąć, przechodząc pod barierkami. Niezdarna przyjaciółka oczywiście musiała zahaczyć nienaturalnie uniesioną u nasady czupryną w odcieniu ciemnoblond o czerwoną, napiętą wstęgę. Dla szatynki tego typu wpadki to żadna nowość.

     — Cześć wam — przywitał nas znajomy ochroniarz, który dzisiaj pełnił funkcję bramkarza.

     Właściciel zatrudniał ich sporo. Mogłabym nawet rzec, że na punkcie kontroli miał obsesję. Nie było w tym nic dziwnego. Starał się, aby opinia o tym miejscu pozostawała niezszargana. Ktoś musiał w końcu dbać o selekcję, a co za tym szło... o porządek.

     — Hej! — odpowiedziałam z uśmiechem, zatrzymując się, by przybić z bramkarzem żółwika, jak mieliśmy w zwyczaju. Mężczyzna był dużo starszy, jednak młody duchem. Za to go lubiłam.

     — Czyżby pierwsze spóźnienie? — spytał, zerkając na podświetlany zegarek na lewym nadgarstku, po czym ponownie przeniósł na mnie podejrzliwe spojrzenie.

     — Nie uwierzysz, ale dzisiaj mam wolne — pochwaliłam się ze śmiechem.

     — Więc czemu nie wygrzewasz się teraz w domu? — spytał zaskoczony, patrząc na mnie jak na wariatkę.

     — Przecież w nim jestem. — Wzniosłam ramiona i wskazałam ręką na budynek. Z twarzy nie schodził mi uśmiech. — Uciekam. Nie będę cię dłużej zatrzymywać — pożegnałam się, kiedy straciłam z oczu przyjaciółkę.

     — Baw się dobrze — życzył na koniec tej krótkiej wymiany zdań.

     — Jak zawsze! — zawołałam, jeszcze zanim zaczęłam schodzić ze schodów. Przy ich końcu dojrzałam Kim. Czekała na mnie zniecierpliwiona.

Luksus Miłości - W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz