8

1.4K 65 10
                                    

*Gabie P.O.V.*

Kap, kap, kap... minęło dokładnie trzydzieści dwie minuty odkąd zaczęłam uważnie obserwować roztwór, do którego kroplami wpada titrant ze szklanej biurety. Westchnęłam z irytacją, kiedy kolejny raz żółty kolor, który powinien utrzymać się w zlewce przez co najmniej pół minuty, znów zniknął, nie dając mi sprawdzić pomiarów i skończyć ćwiczenia, które normalnie trwa dwa razy krócej. Przymknęłam na chwilę powieki, aby się uspokoić, a kiedy tylko znów spojrzałam na zlewkę, bezbarwny roztwór zmienił się na intensywnie żółty. Jak oparzona poskoczyłam na swoim obrotowym krzesełku i rzuciłam na kranik przy spodzie biurety, aby zamknąć przepływ titranta. Oczywiście nie obyło się bez ciekawskich spojrzeń kolegów z grupy, którzy jeszcze pozostali w sali. Machnęłam na nich ręką i powróciłam do swojej pracy.

Szybko zanotowałam pomiary i po dokładnym zapisaniu wyników na karcie odpowiedzi wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do profesora, który znudzony grał w grę na swoim telefonie. Chrząknęłam, aby zauważył moją obecność, a kiedy podniósł na mnie wzrok, oddałam mu pracę i żegnając się uprzejmie, wyszłam z laboratorium.

Na zewnątrz panował okropny gorąc, który jedynie pogarszał mój i tak już zepsuty nastrój. Nie dość, że musiałam użerać się z jakimś psycholem, nadeszły końcowe egzaminy, to jeszcze dostałam najgorszego okresu w swoim życiu, przez którego płaczę albo wymiotuję na zmianę.

Wyjęłam z torebki butelkę wody i upiłam z niej kilka sporych łyków, po czym ruszyłam w kierunku centrum, gdzie miałam umówionego fryzjera, choć w głębi duszy pragnęłam znaleźć się już w domu i zaszyć pod kołdrą, gdzie będę mogła w spokoju umierać.

Z tylnej kieszeni czarnych rurek wyciągnęłam splątane słuchawki, które po dobrych kilku minutach rozplątywania włożyłam do uszu i podpięłam do telefonu, z którego puściłam playlistę moich ulubionych piosenek, aby droga szybciej minęła.

I minęła. W około dwadzieścia minut byłam na miejscu, więc nie zwlekając ani chwili dłużej, weszłam do środka pięknie urządzonego salonu fryzjerskiego Clary, która kiedy tylko przekroczyłam próg jej królestwa, rzuciła mi się na szyję.

-Kochanie! Jak dawno Cię nie widziałam- zabrakło mi tchu aby jej odpowiedzieć, dlatego jedynie wydałam z siebie cichy jęk -Oh! Przepraszam!- odsunęła się ode mnie, a na jej twarzy zagościł lekki rumieniec -Napijesz się czegoś?- ruszyłyśmy w kierunku stanowisk fryzjerskich i zajęłyśmy jedno z nich.

-Wody- wymieniłyśmy się uśmiechami, ale ten jej był bardziej ciekawski, niż miły.

-Czyżbyś Ty i Cameron...

-Nie! Nie, nie jestem w ciąży- zaśmiałam się cicho, kiedy kobieta zrobiła zdziwioną minę -Po prostu na zewnątrz jest strasznie gorąco- wzruszyłam ramionami, a kobieta nieco się rozluźniła i pobiegła do pokoju socjalnego, żeby po chwili wrócić do mnie z kubkiem wody z cytryną -Dziękuję.

-Co dzisiaj robimy?- kobieta zaczęła przeczesywać palcami moje już dość długie włosy, które rozpuściła z wysokiego kucyka.

-A co proponujesz?- posłałam jej zadziorny uśmieszek, który odwzajemniła i już wiedziałam, że nie będzie to mała zmiana. Ale jednego mogłam być pewna. Na pewno mi się spodoba.

Na samym początku Clara nałożyła mi rozjaśniacz na włosy, a czas w którym czekałyśmy na zmycie produktu z włosów spędziłyśmy na ploteczkach. Następnie kobieta zaczęła podcinać moje włosy, podśpiewując pod nosem utwór Camili Cabelo oraz Shawn'a Mendes'a Seniorita, co w jej wykonaniu wyglądała naprawdę zabawnie.

-Nie widziałam Shawn'a od bardzo dawna. Wiesz co u niego?- spojrzałam na nią i pokręciłam głową na nie.

-Cameron ostatnio kontaktował się z chłopakami z prośbą o spotkanie, ale dużo nie rozmawiali. O Shawn'ie wiem tyle, że robi karierę muzyczną i idzie mu fenomenalnie. W dodatku ma dziewczynę, w końcu!- parsknęłyśmy śmiechem, którym zwróciłyśmy uwagę innych klientów przebywających w salonie.

Because I love you || Cameron Dallas ||  Book three || Wolno PisaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz