Po piątym wspólnym maratonie wracaliśmy razem, tak jak w dniu, w którym po raz pierwszy do nas strzelano. Byliśmy pochłonięci rozmową o filmie, który właśnie obejrzeliśmy. Wcześniej ustaliliśmy, że po wszystkim wpadniemy do mnie.
Kulturalnie otworzyłem dziewczynie drzwi samochodu, w tym samym momencie przypominając sobie, po co właściwie wcześniej udałem się do sklepu i czego nie kupiłem. Uznałem jednak, że dodatkowy przystanek nie wchodził w grę, a jeśli przeznaczę szczyptę moich mocy na stworzenie w bagażniku - w tajemnicy - naprawdę dobrego tortu, to raczej nikt nie powinien ucierpieć... Na czele z tapicerką, gdyż tort zabezpieczyłem kartonowym opakowaniem.
Ciche obroty silnika działały przyjemnie rozluźniająco. Dziewczyna również nie wydawała się aż tak spięta jak za pierwszym razem, chociaż nadal czas trwania naszej znajomości był bardzo krótki. Niemniej zdawało się, że pierwsze lody zostały przełamane. Dobra atmosfera uległa pogorszeniu dopiero, kiedy zbliżaliśmy się do feralnego skrzyżowania. Kątem oka widziałem, jak dziewczyna poprawia się w siedzeniu i zaciska palce na pasie bezpieczeństwa. Sam zerknąłem na pierścień, lecz potwierdzał on to, co i sam czułem, mianowicie: brak aniołów w pobliżu.
– Pojedziemy okrężną trasą. Widzę, że się boisz – stwierdziłem stanowczo. Dziewczyna wyglądała tak, jakbym wyrwał ją z jakiegoś transu, ale przystała na moją propozycję.
– Fakt, za dnia nie było ono aż tak straszne.
Zabawne. Ludzie zakładali, jakby dzień był z automatu bezpieczniejszy, nie zdając sobie sprawy, że w zasadzie dla istot takich jak ja, pora dnia zupełnie nie miała znaczenia. Mimo to, ludzie szukali światła, dążyli do niego jak ćmy do ognia.
Zawróciłem na najbliższym możliwym miejscu i postanowiłem dotrzeć do celu, nadkładając nieco drogi. Właściwie byliśmy na obrzeżach miasta. Słońce już dawno położyło się do snu, kończąc kolejny, gorący letni dzień. Mimo to, ruch na ulicach był spory, ludzie korzystali z nieco niższej niż za dnia temperatury.
Pusto zrobiło się dopiero wtedy, kiedy wjechaliśmy w ulicę prowadzącą do wylotu z miasta. Po jednej stronie mieliśmy sporych rozmiarów nieużytek, po drugiej stronie rozległe pole zasadzone złocistą pszenicą.
Oprócz nas w tym momencie nikogo nie było, a mnie momentalnie tknęła intuicja i przyśpieszyłem gwałtownie. Do czasu, w którym samochód gwałtownie stanął i żadna siła nie była go w stanie uruchomić. Już wtedy wiedziałem, że konfrontacja była nieunikniona.
Kolor pierścienia zaczął się zmieniać. I ja również czułem ich obecność. Całe szczęście, że miałem spinki i miecz w pogotowiu.
– Uparty jesteś – usłyszałem nad sobą głos. Chyba nie muszę dodawać, jak bardzo przerażona była Malwina. Skuliła się w siedzeniu i zapewne przeklinała w duchu chwilę, w której wsiadła ze mną do tego pieprzonego auta. A przynajmniej ja bym tak robił na jej miejscu.
– Mogę powiedzieć to samo o Was – przyznałem, spoglądając na jednego ze swoich rozmówców. Wysoki, nudny, bez wyrazu. – Wyleź z tych krzaków, i tak wiem, że tam jesteś – zwróciłem się do drugiego anioła, który chyba miał mnie za głupiego. Przynajmniej mój rozmówca traktował mnie na poważnie. Tamten drugi dołączył wkrótce, stając z tyłu auta. Nawet nie chciało mi się odwracać, aby na niego spojrzeć. Nie zasługiwał szczeniak jeden.
– To nasz teren – kontynuował spokojnie, spoglądając na dziewczynę. – Nie śmiej jej tknąć. Jeżeli to zrobisz, gorzko tego pożałujesz, demonie.
Po minie Malwiny wnioskowałem, że zupełnie nie miała pojęcia, co się wokół niej dzieje. Z przyjemnością wykluczyłem jej powiązania z tymi przygłupami. Zauważyłem tylko, jak nieznacznie sięga zdrową ręką pod siedzenie, chcąc wyciągnąć stamtąd parasol. Albo mieć go w pogotowiu. Miałem tylko nadzieję, że nie na mnie.
CZYTASZ
Siła nieczysta też cierpi | Kuroshitsuji [W TRAKCIE POPRAWY]
FanfictionPolowanie na demony w Radomiu? Nawet sam zainteresowany tego nie przewidział. Sebastian Michaelis po przeżyciu niezliczonych lat i odbyciu licznych kontraktów, wieczny kawaler i skończony babiarz niczym James Bond, staje się celem organizacji, która...