Rozdział 1

728 21 76
                                    

Impression

Elena

Pieniądze. Mówi się, że to rzecz nabyta i że niby szczęścia nie dają, ale dziewięćdziesiąt osiem procent utrzymania znikąd się nie bierze. Prawda? Zatem muszą to być te cholerne pieniądze. Nic innego by mnie tu chyba nie trzymało? — pytam sama siebie i rozmyślając nad wartością zarabianych pieniędzy, podjeżdżam do pracy.

Zerkam na budynek i wciąż siedząc za kierownicą samochodu — białego, sześcioletniego Opla Corsy — jak co rano zadaję sobie w myślach pytania: Dlaczego tu jeszcze pracuję? Po co zrywam się co rano z łóżka, dziesięć minut przed budzikiem, skoro i tak przegrywam z czasem, stojąc w korkach i jestem spóźniona? I dlaczego robię to od trzech lat zamiast maksimum od dwóch?


Dla pieniędzy i praktyki to oczywiste — odpowiadam sobie w myślach.

Mija właśnie trzeci rok mojej mordęgi w Salvatore's Wood Company i sama nie wiem jakim cudem czas tak szybko zleciał.

Mam dwadzieścia trzy lata i od kiedy rozpoczęłam studia, SWCo jest moim pierwszym i ostatnim miejscem pracy. Dostałam staż na pierwszym roku, zaraz w październiku, co wydawało mi się absolutnym wyczynem i sukcesem, ale szczerze? To wcale nie był ani wyczyn, ani sukces. Zrozumiałam to dopiero z czasem.

Na uczelniach wszelkiego typu od wieków panuje przekonanie, że pierwszoroczni NIGDY nie dostają stażu. To jednak tylko takie gadanie, bo prawda leży zupełnie gdzie indziej. Pierwszoroczni nie dostają stażu, bo go NIE CHCĄ. Tak, nie chcą. To mordęga. Najpierw trzeba się nie lada wykazać, żeby go zdobyć, a potem trzeba od razu podejść do wszystkiego bardzo poważnie i za niewielkie pieniądze. Trzeba być odpowiedzialnym. Nie zarywać weekendów imprezowaniem. Przykładać się zarówno do nauki, jak i pracy. Dlatego lepiej jest zacząć później. Na wszystko jest przecież w życiu czas, a ja, zamiast imprezować, poznawać ludzi, cieszyć się studenckim życiem, zajęłam się pracą. I to tak na poważnie. POWAŻNIE. Moje ambicje chyba mnie przerosły w tamtym czasie i mózg nie zdążył włączyć procesu auto-obronnego.

Nie wszystko jednak jest takie złe. Z czasem takie działania przynoszą wymierne korzyści. Mam większe doświadczenie niż inni studenci i wiem, że nie będę miała problemów ze znalezieniem pracy, ale to nie wszystko. Mam też dobrą płacę. Lepszą niż gdziekolwiek indziej, bo SWCo płaci mi więcej, niż zazwyczaj płaci się studentom, a wynagrodzenie rośnie z czasem trwania stażu, tym samym po blisko trzech latach, stać mnie na więcej niż innych studentów trzeciego roku. Na przykład wynajmuję ładnie mieszkanie. Nieduże, ale sama. Nie potrzebuję współlokatorów. Stać mnie, żeby samemu opłacić czynsz. Mam w miarę nowy samochód. Co prawda brat dołożył mi pół na kupno, ale sama opłacam składki ubezpieczenia. Mam też nieduże oszczędności.

Tak więc może gdyby na stażu, który rozpoczęłam wcześniej niż inni studenci, płacili gorzej, to byłoby wyznacznikiem, żeby zrezygnować, ale na razie to w sumie chyba nie jest mi tu tak źle. Ba! Chyba nawet lepiej niż gdziekolwiek indziej.

No i jest jeszcze jeden powód. Najważniejszy. PRAWDA. Nie miałam innej możliwości. Musiałam podjąć staż.

Rodzice nie zostawili mi pieniędzy na studia. Opłaca mi je brat, a ja bardzo to doceniam, że może i chce to dla mnie robić, dlatego postanowiłam, że muszę, chociaż utrzymać się sama.

Więc tak, to co mnie tu trzyma, to są te cholerne pieniądze — dochodzę do ostatecznego wniosku i wysiadam z samochodu.

Przechodząc przez służbowy parking, udaję się do niewielkiego biurowca.


Okrywam się płaszczem szczelniej, bo, pomimo że jest koniec maja to wciąż jest chłodno, a od kilku dni też deszczowo. Atlanta nie rozpieszcza pogodą. Nigdy tego nie robiła. Przy dobrych wiatrach w lecie bywa dwadzieścia pięć stopni. Upały nie występują prawie nigdy.

Wchodząc do budynku, witam się z dziewczyną z recepcji. Vickie. Miłą, trochę starszą ode mnie blondynką o szczupłej sylwetce, która zawsze ma trochę za długie, zbyt kolorowe i świecące paznokcie i jest trochę za mocno pomalowana. Wiele osób w firmie mówi o niej „plastikowa lala", ale ja bardzo ją lubię. Nie takie rzeczy, jak paznokcie czy makijaż, świadczą o człowieku. Wiele razy, gdy prosiłam Vickie o pomoc, zawsze ją uzyskałam, podczas gdy inni skarżyli się, że Vickie jest opryskliwa i niechętna do pomocy. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele można załatwić poprzez dobre relacje. Oni naprawdę nie zdają sobie sprawy, że ona wie co mówią za jej plecami? Amatorzy. 

— Cześć Vickie — mówię głośno, a echo moich słów odbija się w nowoczesnym, półokrągłym pomieszczeniu — Wiedźma już jest? — dodaję szeptem, nie chcąc, aby sytuacja z echem się powtórzyła.

— Zależy która? — szepcze konspiracyjnie Vickie. — Trochę ich tu dużo.

Parskam śmiechem, ale szybko zasłaniam dłonią usta, żeby samą siebie uciszyć.

— Ta od włoskiego — mówię bezgłośnie.

Firma Salvatore's Wood jest własnością włoskiego przedsiębiorcy, Giuseppe Salvatore i żeby móc w niej pracować, trzeba się ciągle dokształcać językowo. Znajomość języka włoskiego była jednym z kryteriów, aby otrzymać staż. Ja, pomimo że jestem tylko na stażu, a mój włoski jest na wysokim poziomie, również muszę uczęszczać raz w tygodniu na lekcje. Opłaca je wcześniej wspomniany przedsiębiorca. I to kolejny i nie ostatni — zaraz po płacy — bonus w tej firmie. Darmowe lekcje języka włoskiego. 

— Nie ma jej — odpowiada Vickie już nie szepcząc — Prezes odwołał dziś poranne lekcje — tłumaczy.

— Co? Dlaczego? — pytam zdziwiona, bo te lekcje to coś naprawdę ważnego, czego Prezes bardzo skrupulatnie pilnuje. To takie jego oczko w głowie.

Nie jest skąpcem i nie jest też Prezesem-do-spraw-zbędnych jak pilnowanie czy jego pracownicy chodzą na lekcje, ale z rozsądkiem wydaje pieniądze i chce, aby wszyscy pracownicy szanowali sobie fakt, że płaci za to, aby się dokształcali. Przecież to oczywiste. Też bym tego pilnowała na jego miejscu.

— Pojęcia nie mam, wiesz przecież, że plebs z recepcji nie ma dostępu do takich informacji, poza tym zadzwonił do mnie osobiście i chyba rozumiesz, że nie miałam odwagi zapytać — odpowiada Vickie i wzrusza drwiąco ramionami, robiąc przy tym krzywą minę.

Jestem zdziwiona decyzją Prezesa, ale cieszy mnie fakt, że lekcje się nie odbędą. Z Prezesem przecież nie ma się co sprzeczać, zwłaszcza jak coś idzie po naszej myśli. Prawda?

Nie lubię tych lekcji, bo nauczycielka, którą mam w zwyczaju nazywać Wiedźmą, jest wymagająca i kąśliwa. Traktuje mnie jak jakiegoś uczniaka w podstawówce, a ja z natłoku pracy nie mam czasu na odrabianie zadań, które trzeba przyznać, że do najłatwiejszych nie należą na poziomie C1.

To dość wysoko, ale wciąż mam braki i wiem, że muszę się postarać, żeby móc osiągnąć w pracy więcej. Wtedy być może po obronie dyplomu, Prezes zaproponuje mi umowę o pracę? Po cichu na to liczę. Od zawsze chciałam pracować w Dziale Public Relations.

— Nie nazywaj mojej ulubionej recepcji plebsem — mierzę w Vickie palcem.

Wiem, że żartuje, ale i tak ją ostrzegam.

— Tak, tak, nie nadepnę ci na tren, nic się nie martw księżniczko — śmieje się cicho i dyga, jakby była moją dwórką.

— No dobra, nie żebym żałowała, że nie ma lekcji, ale to oznacza tylko jedno — prycham do Vickie, a ona wiedząc, co mam na myśli, uśmiecha się z politowaniem — idę do kieratu — żegnam się z nią machnięciem ręką i kieruję się do swojego skrzydła biurowego, wchodząc w wąski korytarz tuż za recepcją.

HEARTBURNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz