Rozdział 11

366 16 119
                                    

#czytaj

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

#czytaj

Surface

Elena

Powrót do Atlanty jest jak upadek z bardzo wysoka. Nie tyle bolesny, ile szybki i stresujący, bo jest jak sok do głębokiej wody.

Wraca rutyna, a dodatkowo pośpiech. Cała firma postawiona jest w stan najwyższej gotowości.

Rozpoczynają się Stanowe Targi Drewna.

Zajęcia poniedziałkowe z Marylą zostają zawieszone do odwołania. Wszystko przyspiesza maksymalnie i wszyscy skupiają się tylko na przygotowaniu do Targów.

We wtorek oboje z Damonem pracujemy do późna. Muszę przygotować dla niego prezentację i jeszcze kilka skryptów. Wylatuje na Targi pojutrze i muszę zdążyć, nanieść poprawki, zwłaszcza że jutro mam ostatnie zajęcia na uczelni. Nie przyjdę do pracy.

Nie zobaczymy się przez blisko tydzień i nie bardzo mi się to podoba.

Gdy zbliża się dziewiętnasta, zagląda do mojego gabinetu.

— Co ty tu jeszcze robisz? — pyta zaskoczony.

— Muszę jeszcze przygotować ci prezentację — odpowiadam rzeczowo, nie odrywając wzroku od monitora.

— Idź już do domu, sam ją dokończę — nakazuje. — Lot jest pojutrze o dziesiątej — informuje mnie.

— Tak wiem, ale ja mam uczelnię jutro i pojutrze. — odpowiadam pospiesznie i wciąż piszę skrypt. — Nic się nie martw, wszystko będziesz miał gotowe.

— Jak to ja? I jaką uczelnię? — pyta zaskoczony. — Przecież ty też lecisz.

Przerywam pisanie i podnoszę na niego oczy.

— Co? — dopytuję, a serce podchodzi mi do gardła.

Ja? Na Targach? Jakim cudem?

— Dziś w południe wysłałem ci maila w tej sprawie, zabieram cię na targi, będziesz mi tam potrzebna. — mówi upominająco, jakbym celowo nie przeczytała jego korespondencji.

Przełączam się na pocztę, a moje myśli zaczynają pędzić przed siebie. Chce mnie ze sobą zabrać?

— Jak to? — pytam, ale samą siebie — Nie mam żadnego maila od ciebie — teraz mówię do niego.

Syka.

— Cholera, może nie doszedł — klnie cicho. — Tak czy inaczej, pojutrze o dziesiątej mamy lot, bądź gotowa. A teraz idź do domu, spakuj się — ponagla mnie i wciąż stoi w drzwiach.

Patrzy na mnie tak, jakbym miała w tej chwili wstać i wyjść pod naporem jego wzroku, a przy tym jest zdenerwowany.

— No już, zbieraj się — ponagla mnie niecierpliwie.

— Muszę...

— Powiedziałem, że masz iść do domu — warczy.

Patrzę na niego osłupiała.

— A ty? — pytam.

— Ja to co innego, muszę jeszcze zostać — burczy na mnie.

Nie rozumiem, o co mu chodzi. Dlaczego jest zły?

— Damoooon! — słyszę za jego plecami przesłodzony głos... Katheriny i już się wszystkiego domyślam. — Wybacz, że się spóźniłam — ćwierka do niego.

Umówił się z nią?

Tak, umówił, stąd ta nerwowość. Pewnie nie chciał, żebym ją tu zobaczyła.

Spóźniła się? Nie wiedziałam, że godzina dziewiętnasta to wciąż godziny służbowe i że można się spóźnić o tej porze.

Tylko że oni chyba nie umówili się służbowo!

Moje oczy patrzą wprost na Damona. Chcę wyczytać z jego twarzy, co to spotkanie ma znaczyć, ale on spuszcza wzrok i na mnie nie patrzy. Odchrząkuje i odwraca się do Katheriny.

— To nic, wcale się nie spóźniłaś — uśmiecha się tak, jak nigdy do mnie tego nie robi i niby zerka na zegarek na swojej lewej ręce.

Jego uśmiech jest cwaniacki i zadziorny, a ona podaje mu rękę i całuje go w policzek!

Całuje go! Tak się wita Prezes z Kierownikiem?

— Och, ty zawsze taki szarmancki — trajkocze i klepie go w ramię.

Czuję, jak zasycha mi w ustach. Damon nawet na mnie nie patrzy i próbuje zamknąć drzwi do mojego gabinetu, jakby nie chciał, żeby Katherina mnie zobaczyła.

— Elenaaaa! — ona jednak mnie dostrzega i woła do mnie tym swoim zdzirowatym głosem.

Popycha drzwi, żeby się znów otworzyły, a ja uśmiecham się do niej sztucznie.

— Cześć Kath — witam się z nią.

— Dzwoniłam do ciebie w sobotę — mówi z pretensją, a oczy Damona otwierają się szeroko.

Nie powiedziałam mu, ale w sumie czy musiałam? Byliśmy we Włoszech. On odrzucił jej połączenie, a ja zwyczajnie nie odebrałam. Była wtedy noc, gdy dzwoniła. Zorientowałaby się, poza tym telefon był wyciszony.

— Wybacz, byłam z bratem w Sweetwater Creak na żaglach — kłamię jak z nut i sama zachodzę w głowę, o jakich ja żaglach pieprzę.

Jerr ma z żaglami tyle do czynienia, co logicznym myśleniem. Czyli nic, a w Sweetwater Creak byliśmy kiedyś z rodzicami na biwaku, ale tam się nie pływa na żaglach.

Katherina uśmiecha się zadziornie.

— Och rozumiem — wzdycha ze zrozumieniem, ale w jej głosie słychać ewidentnie, że wie, że kłamię — Mogłaś oddzwonić — mówi z pretensją, ale się uśmiecha.

Ewidentnie wyczuwa, że kłamię, a Damon stoi jak pajac i się temu przygląda.

— Wybacz, zapomniałam — tłumaczę się.

— A tak w ogóle, to super, że lecisz na Targi, prawda? — pyta i uśmiecha się do mnie.

Ona wie, a ja nie miałam pojęcia jeszcze do przed chwili! Super!

— Czas na nas — wtrąca się Damon.

Proszę, teraz nagle wie ci powiedzieć, ale Katherina nic sobie z niego nie robi.

— Podejrzenia co do Bonnie się potwierdziły, więc pomyślałam, że powinnaś lecieć w zamian za nią — chichocze i puszcza do mnie oko, a Damon już ciągnie ją za łokieć.

Więc to jej sprawka, a ja głupia myślałam przez chwilę, że Damon jest taki cudowny.

— Dzięki Kath — mówię z wymuszonym uśmiechem.

— Nie dziękuj, należy ci się — mówi z tym swoim przesadnym entuzjazmem i zerka na zegarek — Ale, ale, co ty tu jeszcze robisz? — pyta zdziwiona i wyszarpuje delikatnie swój łokieć Damonowi z dłoni. Nie czeka jednak na odpowiedź, tylko odwraca się w stronę Damona — Damon, zdecydowanie za dużo wymagasz od tej dziewczyny. Zgodziłam się, aby była twoją asystentką, ale nie żebyś ją wykorzystywał — mówi z udawaną pretensją, a potem zaczyna chichotać i patrzy na niego znacząco.

Otwieram szeroko oczy. O czym ona mówi?

Damon spuszcza wzrok, ale wcale nie jest zaskoczony jej przytykiem. Wręcz odwrotnie. Stoi i się uśmiecha. Znów w ten cwaniacki i zadziorny sposób. Czuję się jak idiotka. Mam wrażenie, że oni oboje robią sobie ze mnie jaja. Ona, jakby wiedziała, że sypiam z Damonem, a on jakby wcale tego przed nią nie ukrywał.

Boże, Matko Naturo, czy inny Stworzycielu! Jaka ja jestem głupia!

Przecież sypiał ze wszystkimi swoimi asystentkami. Ona o tym wie.

Czuję się jak wywłoka, a on wygląda głupkowato i jak nie on. W życiu nie przyszłabym na to, że pomyślę o nim w ten sposób, ale on dosłownie uśmiecha się jak idiota.

— Kath, zapraszam do mojego gabinetu — mówi do niej upominająco i wciąż z tym idiotycznym uśmieszkiem.

Spięty i zdenerwowany, a jednocześnie udający IDIOTĘ!

— A ty, idź do domu — mówi do mnie jak do niewolnika.

— Tak jest, Panie Salvatore — pyskuję mu, waląc przy tym dłońmi w blat, a Katherina otwiera szeroko oczy.

Zagalopowałam się, ale nie żałuję. Damon zamyka drzwi, ignorując mnie i mój wybuch i nawet na mnie nie patrzy.

Jestem wściekła.

Kończę pisać skrypt, choć pojęcia nie mam, o czym piszę i wyłączam komputer. W torebce słyszę dźwięk przychodzącego smsa. Wyciągam z niej telefon i odczytuję.

„Idź do domu" — sms jest od Damona.

Chce się mnie pozbyć prawie siłą.

Mam ochotę pójść do gabinetu obok i wygarnąć im obojgu co o nich myślę.

Wrzucam telefon z powrotem do torebki, a złość pali mnie pod skórą. Dlaczego tak bardzo chce się mnie stąd pozbyć? Lęk znów wiąże mi się w żołądku i czuję, jak zaczyna mnie boleć brzuch. Ręce mi drżą, a myśli pędzą jak oszalałe.

Czuję się jak nikt!

Wychodzę, trzaskając drzwiami tak głośno, że ściany drżą. Niech wie, że wychodzę. Nareszcie będą sami!

Wsiadam do samochodu, a łzy bezsilności pieką mnie pod powiekami. Opieram czoło o kierownicę i dyszę ciężko. W mojej głowie majaczy obraz biurowca. Podnoszę głowę i wbijam w niego wzrok. W tym samym momencie w gabinecie Damona, na drugim piętrze oświeca się światło. Siedzę jak zahipnotyzowana. Już wiem, że nigdzie się stąd nie ruszę.

Siedzę pod biurowcem jak idiotka przez dwie godziny.

Potem światło w gabinecie Damona gaśnie, ale ani Damon, ani Katherina nie wychodzą z biurowca. Co robią w takim razie?

Moje myśli pędzą przed siebie na oślep.

Widzę w mojej głowie najgorszy koszmar.

Damon wciąż ma romans z Katheriną?

HEARTBURNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz