beginning of the end

61 10 0
                                    

Żaden nie spodziewał się, że to nadejdzie. Ale pojawiło się, nagłe i bolesne. Jaemin nie spodziewał się, że jego serce zostanie roztrzaskane na tysiące małych kawałeczków, zwłaszcza po tym, jak od dłuższego czasu rozmawiali o zrobieniu kroku w przód. Renjun nie wiedział, że jego słowa wzbudzą w młodszym tyle emocji, że zostanie sam w pokoju.

Był to dość ponury dzień. Słońce nie pokazywało się od dłuższego czasu, zastąpione ciemnymi chmurami wiszącymi nad Seoulem. Co jakiś czas dało się słyszeć grzmoty, zwiastujące burzę. Mimo tego dwójka zakochanych wydawała się szczęśliwa. Jaemin siedział przy keybordzie, stojącym w rogu pokoju. W skupieniu przyglądał się nutom, aby po chwili rozpocząć jedną z piękniejszych melodii, jakie dane mu było słyszeć. Jego palce gładko przesuwały się po klawiszach, muzyka wypełniała go całego. Miał wrażenie, że odpłynął daleko od swojego domu, Korei, wprost do małego światka, w którym istniał tylko on i ciąg nut.

Renjun siedział zaś na łóżku należącym do bruneta, na kolanach trzymając szkicownik. Wsłuchiwał się w melodię wygrywaną przez chłopca, przesuwając ołówkiem po kartce. Uniósł głowę i odgarnął przydługą grzywkę, skupiając się na siedzącym przed nim Jaeminie. Na gładkich rysach, włosach miękko opadających na czoło, delikatnym uśmiechu, który wykwitał co jakiś czas na jego twarzy, bransoletce pobłyskującej na nadgarstku. Chińczyk szybko otarł oczy wierzchem dłoni. Spojrzał jeszcze na swoją pracę, w końcu zostawiając podpis w dolnym rogu. Następnie odłożył szkicownik i przesunął się na krawędź łóżka. 

Brunet nacisnął ostatni klawisz, dopiero wtedy patrząc na Huanga. Na jego twarzy malował się smutek. Jaemin zmarszczył brwi, kładąc dłonie na kolanach. 

- Stało się coś? - zapytał niepewnie. Kiedy jego spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do starszego, wiedział, że coś jest na rzeczy. Tym razem błyszczące spojrzenie nie brało się z radości. Blondyn opuścił głowę, skupiając wzrok na swoich dłoniach.

- Musimy porozmawiać - odezwał się cicho Renjun. Młodszy poczuł, jak robi mu się słabo. Bał się. W dodatku deszcz zaczął siekać w okno, coraz głośnej i głośniej. Powoli wstał ze swojego miejsca, zajmując to obok blondyna. Naciągnął rękawy ciemnego swetra na dłonie, czując zimne dreszcze przechodzące przez jego ciało. Nim Huang znów się odezwał, minęła dłuższa chwila. Wyciągnął dłoń w stronę Jaemina, splatając ich palce razem. - Wiesz, że Cię kocham? 

- Powiedz mi, o co chodzi - szepnął brunet, bojąc się tego, co usłyszy. Chińczyk przesuwał kciukiem po wierzchu jego dłoni, zupełnie jak wtedy, kiedy próbował go uspokoić. To przerażało go jeszcze bardziej. 

- Długo o tym myślałem i... Wyjeżdżam na studia. Do Pekinu - choć słowa były wypowiedziane niemal szeptem, Jaemin słyszał je niezwykle wyraźnie. Zacisnął zęby i pokręcił głową. To nie mogła być prawda. Nie mogła.

- Żartujesz, prawda? - Na przesuwał spojrzeniem po twarzy blondyna, szukając chociażby najmniejszej oznaki, że plecie zwykłe głupstwa. W jego oczach zebrały się łzy, a cisza jaka zapanowała między nimi przenikliwie bolała. Jedyne co słyszał, to szum deszczu za oknem. Wysunął dłoń z uścisku. Nie mógł go od tak zostawić, całkiem samego na pastwę losu. Nie po tym, co razem przeszli. Myślał, że byli szczęśliwi. Że Renjun był szczęśliwy. 

- Jaemin, chodź tu, cały się trzęsiesz - starszy wyciągnął ramiona w stronę chłopca, chcąc przygarnąć go do siebie i zamknąć w uścisku. Tak jak zawsze. Brunet jednak był wyższy, silniejszy. Nie pozwolił sobie na to. Opuścił wzrok na drżące dłonie, cięższy oddech coraz bardziej przygniatał jego płuca. W polu widzenia pojawiły się ciemne plamki. To nie mogło naprawdę się dziać.

Wstał, ledwo utrzymując się na chwiejnych nogach. Łzy zaczęły znaczyć jego policzki, spływając w dół twarzy. Blondyn próbował znowu złapać jego dłoń, jednak Jaemin odsunął się, robiąc dwa kroki w tył. Nie mógł tu zostać. Nie zastanawiając się ani chwili, odwrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju, w salonie wpadając na swoją mamę. Powiedziała jego imię, próbując zwrócić na siebie uwagę syna. Nie chciał rozmawiać. Rozpaczliwie potrzebował powietrza.

Wybiegł na zewnątrz, a zimny deszcz otoczył go z każdej strony, mocząc włosy, twarz i ubranie, od razu przylepiające się do ciała. Nogi niosły go przed siebie. Słowa Renjuna dudniły w jego umyśle. Wyjeżdżam na studia do Pekinu. Dlaczego? Każde zadane pytanie sprawiało, że serce Na pękało coraz bardziej, w końcu roztrzaskując się na małe kawałeczki. Już sam nie wiedział, czy po jego twarzy spływają łzy czy to krople deszczu. Nieszczególnie go to obchodziło. 

Zatrzymał się, gdy usłyszał swoje imię. Rozejrzał się dookoła, dopiero wtedy orientując się, że znalazł się na swojej łące. Ich łące. Odchylił głowę, czując serce boleśnie dudniące w piersi. Nawet spokój, który zawsze przynosiło do niego to miejsce, nie potrafił nic zdziałać. 

- Jaemin, poczekaj - odezwał się łamiący głos za nim. Odwrócił się powoli. W jego stronę zbliżał się Renjun. Wyciągnął dłoń w jego stronę, jednak młodszy cofnął się, unikając dotyku. - Porozmawiaj ze mną, proszę.

- Daj mi spokój - jego ton był wyprany z emocji. Wydawało mu się, że boli go wszystko. Głowa, płuca, serce. Bardziej jednak miał wrażenie, że stał się skorupką. Czuł ból fizyczny i na tym się kończyło.

- Pozwól mi to wyjaśnić. Dobrze wiesz, że nie chcę Cię zostawić. 

- Wiesz, chyba nie wiem. Gdybyś nie chciał, to byś nie wyjeżdżał. Rozmawialiśmy o wspólnym mieszkaniu, Renjun. Jakim prawem mówisz mi teraz coś takiego? Kto Ci na to pozwolił? - z każdym wypowiedzianym słowem Jaemin mówił coraz głośnej, pomimo tego, że jego zachrypnięty od płaczu głos załamywał się na co drugim słowie. 

- Od kiedy ktoś musi mi pozwalać? Jestem dorosły, mogę sam decydować o sobie, o tym co chcę robić i gdzie.

- To powinna być nasza cholerna, wspólna decyzja! Dociera do Ciebie, co znaczy być w związku? Powinniśmy ufać sobie wzajemnie i pomagać, a nie zostawiać samych! Tymczasem Ty za moimi plecami uznałeś, że to zajebisty moment, żeby wyjechać. Przyszłość o której rozmawialiśmy godzinami legła w gruzach. Musiałeś wszystko zjebać, Renjun - brunet znów zaniósł się szlochem, chowając twarz w dłoniach. Nie miał siły, żeby walczyć. Marzył o tym, żeby się poddać i zniknąć. - Jest Ci tutaj aż tak źle? Ze mną? - Huang pokręcił głową, pozwalając łzom uciekać spod zamkniętych powiek. Zacisnął dłonie w pięści, ostatkiem sił próbując się opanować, wydawało się to jednak nie do zrealizowania. Nie w chwili, kiedy wręcz czuł ból, który rósł w Jaeminie. W chłopcu, który od dłuższego czasu był najważniejszą osobą w jego życiu.

- Wiesz, że nie. Wróćmy do domu i porozmawiajmy na spokojnie, proszę Cię.

Na jednak nie słuchał. Otoczył się swoim cierpieniem, czując jego zimny dotyk na plecach. Niewidzialne palce coraz mocniej zaciskały się na jego gardle. Nie potrafił oddychać, dławił się łzami, ciało całe drżało. Opadł na kolana, wprost na mokrą ziemię. Wilgotne, przylepione do niego ubrania nie miały teraz znaczenia. Nic już nie miało znaczenia. Łapał spazmatyczne oddechy, przyciskając dłonie do twarzy. Przed oczami zamajaczyły mu mroczki, które nie zwiastowały nic dobrego.

- Oddychaj, Jaemin. Spokojnie - Renjun dopadł do niego w ułamku sekundy, przyciskając do swojej piersi. Nie pierwszy raz był przy nim, kiedy dostał ataku paniki, więc reakcja była natychmiastowa. Z początku brunet próbował walczyć, wyrwać się, jednak ramiona trzymały go w mocnym i pewnym uścisku. Więc w końcu się poddał, bezsilnie opierając cały swój ciężar na starszym chłopcu. - Będzie dobrze, obiecuję - wyszeptał blondyn, gładząc Na po włosach. Jaemin zacisnął dłonie na koszulce chińczyka, próbując skupić się na biciu jego serca, dopasować do jego rytmu. Łzy nadal skapywały z jego twarzy, jednak oddech z każdą chwilą zdawał się być bardziej równomierny. Pokręcił głową.

Wcale nie miało być dobrze.

dear dream || n.jm + h.rj [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz