13.Jak to by było na zewnątrz?

17 0 0
                                    

Czas mijał nieubłaganie, skupiałyśmy się na nauce i pomaganiu przytulankom z ich naturami. Gotka miała nadal problemy z samokontrolą, zajęcia ją wykańczały i stała się drażliwa, przygaszona, mniej buntownicza, starała się trzymać fason, ale wyglądała bardziej trupio niż by chciała. Abby radziła sobie lepiej, uwielbiała historię aniołów, ale zajęcia z samokontroli, na których uczyła się wywoływania skrzydeł niemal zawsze kończyły się bólem i łzami, mimo to była dzielna, i cały czas wspierała Josie. Ja i Mary-Louise byłyśmy jak koło ratunkowe, zawsze obok, ingerowałyśmy tylko gdy ich kłótnie groziły spaleniem lub zniszczeniem czegoś albo kogoś, było nam ciężko pojąć, co czują, ale doceniały nasze wsparcie. Poza wszystkimi zajęciami i posiłkami mnóstwo czasu spędzałyśmy w pokoju lub bibliotece czytając i zaznajamiając się ze wszystkim co mogło nam się przydać, parę razy w tygodniu całą czwórką spędzałyśmy wieczory na basenie, Abby odpoczywała od bólu, Josie uczyła się kontroli w wodzie, a ja z Mary-Louise rozluźniałyśmy się pilnując koleżanek. Nie było smutno, znajdowałyśmy czas na wieczory filmowe, zajadanie się przekąskami przy czytaniu i plotki, nasze relacje się poprawiły, przytulanki niemal cały czas spędzały na jednym łóżku czy kanapie, czasami czytały razem jedną książkę trzymając się za ręce. Akademia troszeczkę się zmieniła, coraz częściej słyszeliśmy o atakach, polowaniach i kłótniach politycznych odnośnie istot, Ann aby nas chronić, zakazała wyjazdów na zakupy i do rodzin, wizyty w akademii nadal się odbywały, ale jeśli były naprawdę konieczne. Wszyscy byli spięci, nauka szła ciężej, zima udzielała się nastrojem, mimo to, humory czasem dopisywały, jak jednego dnia na zielarstwie.
Zajęcia przebiegały spokojnie, tylko Harry z Seanem i Patrickiem ciągle robili sobie kawały, jeden drugiemu zakopał roślinkę, drugi zabrał podstawkę, a to zabierali sobie ziemię, książki albo narzędzia, stałyśmy przy tym samym stole z dziewczynami z pokoju i Claudią, nieujawnioną. Sean bardzo dobrze panował nad prostymi zaklęciami, i zaczarował ziemię Harry'emu, za każdym razem gdy nakładał do nowej doniczki, ziemia uciekała przez podstawkę do starej. Śmialiśmy się przeszkadzając w zajęciach, Druid Harold zrugał nas i wrócił do tłumaczenia zastosowania nowej roślinki, zauważyłyśmy jak roślinka Patricka rośnie, nabiera kolorów i pąków, obserwowałam to z podziwem, jak pięknie nabierała życia, Harry szturchnął Seana
- Przestań bo nas wywalą z zajęć - zaśmiał się pod nosem
- To nie ja, serio - Sean się zdziwił jak my wszyscy, spojrzeliśmy jednocześnie na Patricka - Hej, stary, wszystko okej? - poklepał go lekko w ramię.
Chłopak ocknął się z transu, odwrócił wzrok od roślinki
- Co? Zapatrzyłem się - podrapał się zmieszany po karku
- Zobacz co zrobiłeś - Harry wskazał na doniczkę
- Ja to zrobiłem?
- Byłeś jak zahipnotyzowany, patrzyłeś na roślinę a ona rosła - wyjaśniła Josie
- Bardzo mi się nudziło, więc chciałem, żeby szybciej rosła.. - Patrick był zaskoczony
- Weź moją i pomyśl o tym samym, skup się, nie będziemy przeszkadzać - powiedziałam.
Patrick został sam z moją roślinką, a my rozeszliśmy się po materiały albo skupialiśmy się na książkach, minęło trochę czasu, westchnień chłopaka i na pewno nerwów, gdy druid Harold spojrzał w naszą stronę
- Patrick! - z uśmiechem podszedł do niego i zaczął oglądać wyrośnięty obiekt naszego eksperymentu
- Udało się! - Harry pogratulował koledze, wszyscy się cieszyliśmy
- Zabiorę naszego nowego żywiołaka ziemi do lekarza, wolne do końca zajęć! Tylko posprzątajcie

Harold był dumny z chłopaka, weseli rozmawiali wychodząc z piwnicy. Sprzątnęliśmy salę średnio dokładnie i cieszyliśmy się wolnym, na lunchu wszyscy gratulowali Patrickowi ujawnienia, zajęcia dodatkowe zleciały szybko, ale były fatalne w skutkach dla przytulanek. 

W pokoju Josie leżała oparta plecami o ścianę, przytulała się do niej Abby, a Mary-Louise siedziała przy nich w nogach łóżka kiedy weszłam
- Już koniec? - Josie ze zmęczeniem w oczach spojrzała na mnie
- Na dzisiaj tak, jak się czujecie? - wręczyłam przytulankom lody, Mary-Louise orzeszki a sobie wzięłam ciasteczka, oczywiście z czterema gorącymi czekoladami w komplecie
- Padam, ale potrafię utrzymać mały płomyk na dłoni, zanim zaczniesz chwalić, posłuchaj Abby
- Wywołałam dzisiaj skrzydła, nie są jeszcze w pełni rozwinięte a już są spore i śnieżnobiałe - mimo bólu i zmęczenia Abby była z siebie dumna
- Brawo słoneczko, świetnie dajesz sobie radę - pogłaskałam rękę blondynki
- Jak tylko przestanie boleć, będzie znacznie lepiej, pochwalisz nam się jak latasz - z krzepiącym uśmiechem Mary-Louise cieszyła się z sukcesów koleżanek. Długo się śmiałyśmy, jak wyglądałaby latając nad akademią, zanim wyszłyśmy po kolację we trzy, Abby zjadła w pokoju odpoczywając, a potem oglądałyśmy filmy.
Przytulanki wyglądały przeuroczo, martwiłam się, czy nauczyciele ich nie przemęczają, gdy Mary-Louise zaczęła się wiercić, pierwotnie leżałyśmy oparte o ścianę ale po wojnie orzeszkowej zsunęłyśmy się bez chęci poprawiania. Jak już się ułożyła się wygodnie, ja leżałam z ręką pod jej głową, obrócona do niej bokiem, ze zjeżdżającym kocem, ona była obrócona do mnie, obejmowała mnie w pasie a twarz schowała w moim zagłębieniu szyi, to było równie urocze, co przytulanki, nawet nie wiem, czy była tego świadoma.
Delikatnie przeciągnęłam koc na nas obie, położyłam swoją rękę na jej ramieniu, i zasnęłyśmy.

Akademia TerrayaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz