•4•

556 44 69
                                    

Dzień zapowiadał się nudny. Nie przepadam za balami i tego typu przyjęciami. Zbyt sztywno jak dla mnie. Nudziłem się jednak do pewnego momentu... aż zobaczyłem pewną rudowłosą. Stała tam, przyglądając się - muszę przyznać - pięknemu budynkowi jakich mało. Kobieta była tam sama, więc co mi szkodzi? Trzeba jakoś umilić sobie ten dzień.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem.

Zagadałem i ku mojemu zdziwieniu kobieta od razu się zgodziła. Była jeszcze piękniejsza niż myślałem. Jej włosy w słońcu błyszczały się na rudo, wręcz czerwono. Największym atutem kobiety były intensywnie zielone oczy. Mógłbym wpatrywać się w nie godzinami. Miałem wrażenie że skrywały wiele tajemnic, więcej niż mógłbym się domyślać.
Miała na sobie czarną suknię z czerwonymi akcentami, u góry obcisłą lecz na dole lekko rozkloszowaną. Owszem, była cudowna ale... skąd mam wiedzieć że to nie ją będę musiał za niedługo zabić?

Z Cloe - bo tak się przedstawiła - rozmawiało mi się naprawdę przyjemnie. Czas tak szybko leciał na rozmowie z nią. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, że mógłbym się z nią zaprzyjaźnić.

- Skąd jesteś? - zapytałem. Nie wyglądała mi na urodę amerykańską.

- Większość życia spędziłam w Rosji, gdzie też się urodziłam. A ty? Domyślam się że Stany.

- Siedzisz mi w głowie, czy jak?

- Przeczucie.

Mój instynkt podpowiadał mi że bardzo chciałbym ją bliżej poznać. Lubię kobiety mądre i ładne, ale także konkretne i nie dające sobie w parę dmuchać. A ona posiadała wszystkie te cechy, więc dla mnie była kobietą idealną.

W pewnym momencie zaczęła grać muzyka do tańca. Mężczyźni zaczęli wychodzić na parkiet wraz ze swoimi partnerkami, a w mojej głowie narodził się pomysł. Nie myślałem długo. Podniosłem się z krzesła jednocześnie podając Cloe rękę.

- Zatańczymy?

- Z chęcią - odparła ruda. Chwyciła moją dłoń i ruszyliśmy na parkiet. Położyłem rękę na jej talię a ona na moim ramieniu. Bujaliśmy się czasem patrząc sobie w oczy, od czasu do czasu rzucając jakieś hasło aby rozpocząć rozmowę. Zaobserwowałem, że dziewczyna od dłuższego czasu przygląda się pewnemu mężczyźnie za moim ramieniem. A gdy wykręciła się pójściem do łazienki, ja już wiedziałem. To była ona. Moje obawy się spełniły. A szkoda, bo fajna była.

Kiedy zielonooka zniknęła mi z pola widzenia, pobiegłem ile sił do mojej tajnej skrytki, którą ukryłem przed budynkiem. Chwyciłem jej zawartość i skierowałem się w stronę, gdzie stał mężczyzna. Bezszelestnie wbiegłem po schodach i zobaczyłem ją. Czarną Wdowę, która za moment będzie martwa.

Naciągnąłem cięciwę łuku gdy ona lądowała magazynek. Westchnąłem i mruknąłem:

- Fajna mi łazienka.

Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na mnie. W jej oczach zobaczyłem... smutek? To mi jakoś nie pasowało do seryjnej morderczyni. Pewnie robiła to już wiele razy, więc dlaczego akurat smutek?

- Tak coś myślałam - syknęła.

- Dobre masz to przeczucie.

- Dobrze ci radzę, odejdź puki jeszcze możesz.

- Wyjęłaś mi to z ust. Tak się składa, że mam pewne zadanie do wykonania, a ty mi go nie ułatwiasz.

- To ja nim jestem, prawda? - uśmiechnęła się kpiąco dziewczyna. - Huh, powodzenia.

Po tych słowach wręcz niezauważalne wyjęła drugi pistolet i zaczęła strzelać w moją stronę. Odwdzięczyłem się tym samym, tyle że trochę inną amunicją. Trimble, jak tylko usłyszał za sobą strzały, jak ostatni paralita zaczął biec po schodach, a raczej się turlać. Nic dziwnego. Nie zazdroszczę ucieczki w lakierkach.

Wdowa perfekcyjnie omijając moje strzały biegła w stronę Johna. Chciałem przy okazji uratować tego człowieka, ale ona była szybsza. Kula przebiła ciało mężczyzny, a Cloe - teraz już jestem wręcz pewien że się tak nie nazywa - widocznie poczuła ulgę. Ja w tym czasie schowałem się za innym filarem i wymierzyłem strzałę. Ta świstnęła rudowłosej koło ucha aż na chwilę znieruchomiała. Uwierzcie mi, tylko na ułamek sekundy. Bo już po tej sekundzie podczas ucieczki na dach strzelała we mnie z takim impetem, jakiego dawno nie widziałem. Jednak nie ma nic gorszego na tym świecie niż wkurzona kobieta.
Wbiegając za nią zdążyłem jeszcze zobaczyć skrawek jej sukni znikający z powierzchni dachu.

Tak chcesz się bawić? Dobrze.
Będziesz tego żałować. Agent Barton nigdy nie przegrywa. Nigdy.

Oddając co chwilę parę strzałów przeskakiwałem z budynku na budynek udając się w pościg. Muszę przyznać że miała kondycję, i to jaką! Ale ja się nie poddam, nie licz na to Wdowo.

Przy którejś próbie w końcu udało mi się trafić ją w ramię. Upadła na kolana łapiąc się za ranne miejsce, lecz zaraz sprytnie sturlała się z dachu i zjechała w dół po rynnie, jednocześnie wyciągając strzałę z ramienia. Kiedy również zeskoczyłem z dachu jej już tam nie było, zdążyła uciec. Rozejrzałem się jeszcze po okolicy lecz nie znalazłem jej. Wtem nastąpiłem butem na coś małego, jakby naszyjnik?

Wziąłem go do ręki. Był to zwykły srebrny naszyjnik ze strzałą. Niczym się nie wyróżniał a jednak coś takiego w nim było. Gdzieś go już widziałem...

Właśnie! Moja partnerka miała go na balu. Musiał się zaczepić podczas zjazdu po rynnie. Był rozerwany w pół, ale zdecydowałem że go naprawię. Kto wie, może to jakaś wskazówka gdzie szukać dalej?

Jak na zawołanie rzucił mi się w oczy malutki napis na strzale. Miejsce produkcji. Koszyce - Słowacja.

Od czegoś trzeba zacząć.

•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~
Tutaj takie małe info

Ogólnie to oblałam sprawdzian z histy na rzecz tego rozdziału ale mam nadzieję że się opłacało xd

W tym rozdziale napisałam niektóre te same wydarzenia co w poprzednim. I nie, to nie jest błąd. Chciałam opisać jakie wrażenie Nat wywarła na Clincie bo miałam wrażenie że bez tego historia nie będzie się kleić

Za błędy proszę nie bijcie 😅

Do za tydzień!!!

Budapest - Clintasha storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz