3

885 75 2
                                    

Mieszałam beznamiętnie kawę w wielkim, białym kubku, próbując nie myśleć dłużej o tym, jak paskudny był poniedziałek. Liczyłam na to, że wpadając w ferwor pracy zapomnę o wydarzeniach ostatnich dni. No dobra, właściwie to mi się udało, ale zamiast tego miałam ścięcie z dwoma klientami, a na koniec zadzwonił mój szef informujac, iż nie jestem im już dłużej potrzebna.
Cudownie! Nie dość, że czułam się tak jakbym wpadła pod piętrowy autobus, to jeszcze straciłam pracę przez dwóch czubków, którzy myśleli, że im wszystko wolno.
Próbując powstrzymać potok łez, zagryzłam dolną wargę i liczyłam do dziesięciu. Wróciłam do Londynu by udowodnić wszystkim, że się nie poddałam. Być może przeszłam lekkie załamanie, ale to przecież nie był koniec świata. Miliony ludzi na całym świecie mają złamane serca i żyją dalej. Chciałam być jedną z nich... Zamiast tego siedziałam w tej przeklętej kawiarni, próbując dobrą kawą zrekompensować sobie paskudny dzień.
- Mogę się przysiąść - drgnęłam, gdy w moje myśli wdarł się znajomy, męski głos.
Z rezygnacją przeniósłam wzrok na Toma. Jak zwykle wyglądał jak spełnienie marzeń każdej kobiety. Przystojny, dobrze ubrany o cudownym uśmiechu. W ręku trzymał kubek na wynos, w którym z całą pewnością znajdowała się biała kawa z podwójnym syropem karmelowym. Jego ulubiona o tej porze roku. Twierdził, że smakowała jak święta Bożego Narodzenia, do których pozostał równy miesiąc.
- Jeśli musisz, to usiądź - odpowiedziałam, siląc się na obojętność. Tak właściwie marzyłam o tym, by mnie przytulił, pocałował w czoło i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
Ale przecież byliśmy już dla siebie zupełnie obcymi ludźmi.
- A więc wróciłaś do Londynu.
- Brawo, Sherlocku - mruknęłam, dopijając swoją kawę. - Zdawałoby się, że miasto jest na tyle duże, by nie musieć na siebie wpadać na każdym kroku.
Kolejnych kilka minut spędziliśmy na patrzeniu się na siebie w milczeniu. Było między nami tyle niewypowiedzianych słów oraz uczuć. Tyle spraw, o których powinnam mu powiedzieć... Ale jedyne o co chciałam zapytać to to, jak często przychodził do tej kawiarni.
- Zawsze mogłem ciebie tutaj znaleźć, kiedy byłaś smutna - odpowiedział na niezadane pytanie. - Julie, chciałbym ci wszystko wyjaśnić. Chciałbym... - Urwał, wpatrując się we mnie intensywnie. - Muszę ci wszystko wyjaśnić. Przeprosić.
Przez chwilę miałam wrażenie, że to właśnie dzisiaj los postanowił sobie ze mnie zadrwić w najokrutniejszy sposób. Trzy lata temu Tom zapewniał mnie ze stoickim spokojem i chłodem w oczach, że nie ma już dla mnie miejsca w jego sercu. Nie pozwolił mi dojść do słowa. Nie mogłam mu powiedzieć, że to wszystko jest jednym, wielkim kłamstwem.
- Kawiarnia raczej nie jest do tego odpowiednim miejscem - zauważyłam, widząc przynajmniej trzy osoby zastanawiające się, czy wypada podejść po autograf lub zdjęcie, czy nie.
- Więc jedźmy do mnie. Julie, proszę.
Wstrzymałam oddech, kiedy chwycił moją dłoń, a nasze palce odruchowo splotły się.
- Tom, ja...
Rozum wrzeszczał, że nie powinnam mówić tego, co podpowiadało serce. Ale przecież to była moja szansa na zamknięcie tego rozdziału raz i na zawsze.
- Dlaczego nigdy nie odpowiedziałeś na tego maila?
Szatyn spojrzał na mnie pytająco. Jezu, czy on serio był tak dobrym aktorem, czy nie miał pojęcia o czym mówię?
- Trzy lata temu, tuż przed podpisaniem papierów rozwodowych napisałam...
Zanim jednak zdążyłam skończyć zdanie, mój telefon wydał z siebie krótki dźwięk. Szybko uwolniłam swoją dłoń i przesunęłam palcem po ekranie by przeczytać wiadomość.
- O Boże...
Zerwałam się z miejsca, zbierając w pośpiechu wszystkie swoje rzeczy. Wybiegłam z kawiarni, nie przejmując się nienawistnymi spojrzeniami ludzi, których potrąciłam po drodze. Biegnąc do samochodu, próbowałam znaleźć przeklęte kluczyki w torebce, ale nigdzie ich nie było.
- Siadaj na miejscu pasażera i mów, gdzie mam jechać.
Tom zjawił się jakieś trzydzieści sekund później z moimi kluczami w ręku.
- Poradzę sobie.
- W tym stanie prędzej kogoś zabijesz niż dojedziesz na miejsce - stwierdził rzeczowo, pchając mnie w stronę drzwi pasażera. - Wsiadaj i mów gdzie mam jechać.
Potulnie zajęłam miejsce. Zapięłam pas, podając nazwę szpitala.
- Mój ojciec miał zawał...

Dziesięciominutowa droga do szpitala ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy Tom przeklinał wszystkich niedzielnych kierowców tamujących ruch, ja próbowałam powstrzymać łzy płynące po moich policzkach. W końcu jednak udało nam się dotrzeć na miejsce.
- Mama!
Niebieskooki chłopiec rzucił się w moje objęcia i zaczął płakać cicho. Kątem oka zerknę łam na moją mamę, która siedziała oparta o ścianę, ze wzrokiem utkwionym w dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na blok operacyjny.
- Ollie, słońce - uściskałam mocno synka, próbując powstrzymać kolejny potok łez. - Wszystko będzie dobrze. Dziadek wyzdrowieje.
Z Ollim na rękach odwróciłam się, chcąc zlokalizować automat z przekąskami. Nie było nic, co mogłoby poprawić mu humor, prócz czekolady. Na ogół nie pozwalałam mu o jadać się słodyczami, ale teraz nawet ja byłabym w stanie zjeść całą tabliczkę.
- Mamo?
Tom stał naprzeciwko nas, wodząc spojrzeniem między mną, a Ollim. Chyba tylko ślepy by nie zauważył między nimi podobieństwa. Te same, niebieskie oczy. Lekko kręcone włosy i uśmiech. Tak, Oliver zdecydowanie był kopią swojego ojca. Ojca, który najwidoczniej nie miał o niczym pojęcia.
- Tom, ja... O tym właśnie pisałam ci w tym mailu.

Odautorsko: przepraszam, że ten rozdział jest tak do bólu słaby. Pisałam go chyba pięć razy i... Chyba z tym co jest wyżej muszę się pogodzić. Obiecuję, że dalej jest już tylko lepiej ;)

Byłeś mój [Tom Hiddleston]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz