8

752 55 11
                                    

Droga do Brighton zajmowała mniej więcej półtorej godziny. Tom jak zwykle się spóźnił, ale tym razem byłam mu za to wdzięczna. Wyruszyliśmy w trasę akurat w porze drzemki Olivera, więc nie minęło pięć minut, a ten spał w swoim foteliku jak zabity. Ja z kolei w dalszym ciągu próbowałam wszystko sobie jakoś poukładać.
Pół nocy wierciłam się w łóżku myśląc, czy ten wyjazd to aby dobry pomysł. Oli i tak będzie przez kilka dobrych tygodni pytać, kiedy tata go odwiedzi. Może nie powinnam zacieśniać ich więzi jeszcze bardziej? Poza tym sama sporo ryzykowałam, będąc z Tomem pod jednym dachem domku w Brighton. Nie byłam jeszcze gotowa stawić czoła swoim uczuciom.
- Poprosiłem siostrę o namiary na panią Collins - odezwał się Tom w chwili, kiedy mijaliśmy napis głoszący: witamy w Brighton! Przez dobrą minutę wpatrywałam się w niego intensywnie, próbując odgadnąć kim jest pani Collins. W końcu westchnęłam z rezygnacją. To nazwisko zupełnie nic mi nie mówiło.
- Nie mam zielonego pojęcia o kim mówisz - mruknęłam, podkręcając jeszcze trochę ogrzewanie w samochodzie. - Pani Collins?
- Najlepsza opiekunka do dzieci w mieście - Tom uśmiechnął się szeroko. - Liczę, że uda nam się spędzić chociaż jeden wieczór tylko we dwoje.
Że co proszę? Jaki znowu wieczór we dwoje?! Wydawało mi się, iż jedziemy do tego przeklętego Brighton po to, by celebrować czas spędzany we trójkę. Tom miał zaraz wyjechać na długie miesiące, by kręcić kolejny film. Nie miałam wątpliwości co do tego, że będzie tęsknić za Olim. W końcu to jego syn, a on jest wspaniałym ojcem, który chce trochę za bardzo nadrobić stracone dwa i pół roku. Najważniejsze jednak, że się stara.
- Tom, nie sądzę by Oliver został sam z obcą kobietą na cały wieczór.
Kiedy nie masz dobrej wymówki, to wkręć jakoś w to swoje dziecko. Wzorowa ze mnie matka, nie ma co.
- Pani Collins jest wyjątkowa. Przekonasz się.
- Mhm, jasne.
Po kolejnych piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. W samą porę, bo drzemka Olivera dobiegła końca. Kiedy ten mały zbój się budzi, zawsze jest marudny i głodny. Zawsze pod ręką w takich przypadkach trzeba mieć coś do przegryzienia. Herbatnik, chrupki kukurydziane - cokolwiek, co jest odpowiednie dla takiego malucha.
- Proszę, kochanie. - Wręczyłam Oliverowi mus owocowy w tubce i zabrałam się za wypinanie go z fotelika. - Chodźmy do środka. Tatuś zaraz przyniesie nasze bagaże.
Dom w Brighton wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Niewielka, przytulna posiadłość z jednym piętrem i cudownym widokiem na morze, kiedy siedziało się w salonie przed kominkiem. Doskonale pamiętałam święta Bożego Narodzenia, które postanowiliśmy spędzić tylko we dwoje. Żadnej rodziny, ani znajomych. Tylko my, kilka butelek wytrawnego wina, ogień huczący w kominku. Niczego więcej nie było nam trzeba.
- Obiecałeś mi wtedy, że nigdy nie złamiesz mi serca - wyszeptałam, obejmując się ramionami i obserwując Olivera, który podbiegł do pięknie udekorowanej choinki. Leżało pod nią w dalszym ciągu kilka prezentów i już się zaczął do nich dobierać.
- Julie, gdybym mógł cofnąć czas...
Podskoczyłam w miejscu. Byłam święcie przekonana, że Tom w dalszym ciągu próbuje wtaszczyć nasze bagaże do holu.
- Daj spokój, już to mówiłeś.
- Za każdym razem mówię szczerze.
Obróciłam się na pięcie, zadzierając głowę, by móc spojrzeć prosto w te cudowne oczy. Na krótką chwilę zapomniałam co chciałam powiedzieć, ale całe szczęście jednak rozum wygrał walkę z sercem. Chociaż ten jeden jedyny raz.
- Szczerze to wyzwałeś mnie wtedy od najgorszych i wyrzuciłeś z domu, który miał być naszym - wycedzilam, wbijając palec wskazujący w jego umięśnioną klatkę piersiową.
Jasna cholera! Serce odpuść sobie!
- To był potworny błąd, Julie, ale czy chociaż przez te dwa tygodnie możesz mi tego nie wypominać?
Skinęłam głową, wracając do obserwacji Olivera, który jeździł swoimi nowymi autami po dywanie.

Chyba jeszcze nigdy nie było takiej zimy. Przez kolejne trzy dni śnieg sypał jedynie z niewielkimi przerwami, pozwalającymi na ulepienie w ogrodzie bałwana albo szybką bitwę na śnieżki. Panowie byli wniebowzięci. Ja z kolei zaczynałam bać się tego, co działo się w mojej głowie.
Mogłabym znów przywyknąć do śniadania do łóżka, które Tom serwował nam każdego dnia. Do świętego spokoju, kiedy gotuję obiad i nie muszę co dwie minuty sprawdzać co z Oliverem. Właściwie przez te trzy dni niewiele miałam do roboty i powoli zaczynałam żałować, że nie wzięłam ze sobą jakiejś dobrej książki.
- W końcu zasnął - westchnął Tom, siadając obok mnie na kanapie i biorąc do ręki kieliszek z wypitym do połowy winem. Moim winem. Spiorunowałam go spojrzeniem.
- Jakie to szczęście, że to nie ty od dwóch lat musisz to robić codziennie - warknęłam, wyrywając kieliszek z jego dłoni. - Idź po swój. Nie mam zamiaru się dzielić.
Tom przewrócił oczami, uśmiechając się przy tym w sposób, od którego serce szybciej zaczyna bić. Jasna cholera, a co jeśli ja na prawdę nigdy się z niego nie wyleczyłam? Jeśli to złamane serce jakimś cudem zebrało się do kupy i postanowiło mu wybaczyć?
- Juls, chyba musimy porozmawiać.
Teraz to ja przewróciłam oczami, kiedy Tom wrócił na swoje miejsce. Na stole postawił całą butelkę wytrawnego, czerwonego wina.
- O czym chcesz rozmawiać?
- O nas.
O! Zaczyna robić się ciekawie.
- Z tego co wiem, to od trzech lat nie ma nas - rzuciłam chłodno, siadając wygodniej na kanapie. - Ty się o to postarałeś.
- Wiem, Julie, wiem. - Na krótką chwilę Tom ukrył twarz w dłoniach. Musiałam błagać swoją silną wolę, by nie pozwoliła mi go przytulić. Ale wyglądał tak niewinnie... - Po tej naszej ostatniej, wspólnej nocy wszystko co sobie poukładałem w głowie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
O nie. Nie. Nie!
- Myślałam, że już dawno jestem twoją zamkniętą sprawą.
Tom posłał mi ostre spojrzenie. Ach, więc nigdy tej sprawy nie zamknął. A te panienki, z którymi się widywał przez ostatnie lata miały mnie zastąpić u jego boku?
- Chcę cofnąć czas. I możemy to zrobić. Razem.
Przysiadł się bliżej. Moje nozdrza wypełnił zapach wody kolońskiej. Mojej ulubionej.
- Chcę byś znów została moją żoną. To wszystko jest tylko nieśmiesznym żartem losu...
- Chyba twojego byłego managera.
- Zostawmy za sobą przeszłość. Potrzebuję was w swoim życiu. Muszę wiedzieć, że mam do czego i do kogo wracać.
- Tom, ja...
Pustka. Jedna, wielka pustka akurat w chwili, kiedy najbardziej potrzebowałam tego mojego myślowego chaosu. Powinnam mu wykrzyczeć prosto w twarz, że nie jest warty tego, by do niego wracać. Wygarnąć wszystko, o czym myślałam jeszcze kilka minut temu. Nie. Zamiast tego siedziałam po prostu z na wpół otwartymi ustami, wpatrując się w Toma, który oczekiwał ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Przepraszam, ale nie mogę podjąć teraz decyzji.
Zawód jaki wymalował się na jego twarzy ścisnął mnie za serce.
- Nie powiedziałaś nie, więc powinno mi to na razie wystarczyć.
Chwycił pilot od telewizora i rozsiadł się wygodnie na kanapie, przerzucając kanały w poszukiwaniu interesującego go programu. Chcąc nie chcąc dołączyłam do niego i nie wiedzieć kiedy zasnęłam.

Byłeś mój [Tom Hiddleston]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz