Kawiarenka w Charlottetown była wprost urocza. Intensywny zapach świeżo zaparzonej herbaty kręcił się między wyrzeźbionymi w ciemnym drewnie stolikami, czarując uśmiech na twarzy każdego gościa. Ręcznie dziergane serwetki, leżące pod każdą porcelanową filiżanką były małymi arcydziełami. Nawet pani Linde nie mogłaby im nic zarzucić.
W oczach wyobraźni Ani Shirley srebrno-białe koronki stawały się płatkami śniegu, drobnymi śnieżynkami tańczącymi na delikatnym zimowym wietrze. Przymknęła oczy, słysząc z rogu pomieszczenia fortepianowy akompaniament do tego śnieżnego walca. Nutka, za nutką, takt, za taktem zdawały się płynąć wprost do serca rudowłosej marzycielki. A ta oczarowana tym, co widzą jej oczy wyobraźni, zapomniała zupełnie o znacznie mniej zajmującej rzeczywistości.
Chłopak od pół godziny prowadził monolog na temat ostatniego niedzielnego kazania. Już same słuchanie wypowiedzi podstarzałego pastora, mającego skłonności do popadania w fanatyzm, wydawało się niemożliwe. Co dopiero dyskutowanie na ten temat.
To było coś co Ania mogła znieść jedynie używając swojej wyobraźni. Nie raz ratowała ją z podobnych sytuacji: sierociniec, pierwsza straszna noc na Zielonym Wzgórzu...
Może porównanie tych wydarzeń do zwykłej herbaty z Karolem, było lekką przesadą, ale ciężko walczyć z skłonnością aniową skłonnością do przesady.
Dziewczyna westchnęła cicho i skupiła są na kontemplacji krajobrazu za oknem.
Z zamyślenia wyrwało ją pytanie Karola:
- Pójdziesz, ze mną na bal bożonarodzeniowy?
***
Mimo, że było jeszcze dość wcześnie, to słońce już postanowiło szykować się do snu. Rzucalo jeszcze tylko ostatnie promienie przez duże szklane okna w domu na Sosnowym Wzgórzu.
Minnie May siedziała jak zwykle na dywanie przed kominkiem bawiąc się lalkami. Różowa sukienka porcelanowej Konstancji była już delikatnie zniszczona od codziennych zabaw ulubioną zabawką. Tak samo jak fotel pana Barry, wygnieciony od ciągłego czytania w nim gazety. Żadko zerkał znad niej na córki, czy żonę siedzącą tuż obok, zwykle zajęta robótką. Diana przesuwała delikatnie, po lekko wytartych klawiszach pianina, przygrywając w kółko te same utwory.
Tak wyglądał każdy wieczór w najbogatszej rodzinie w Avonlea. Tak samo. Nikt nie rozmawiał, nikt nie pytał, nikt nie czuł. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać.
Wszak, Diana nigdy nie widziała by ojciec pocałował matkę w dłoń, ani by ona poprawiła mu kapelusz, więc skąd mogła wiedzieć czy się kochali. Może dziewczyna nie znała dobrze pojęcia miłości, ale czuła, że to nią nie jest.
Czuła, że więcej kocha Gilbert Anię Shirley, choć nie są nawet małżeństwem. I nagle ogarnął ją smutek.
Zawsze wszyscy współczuli niekochanej sierocie. Zawsze dziwili się jej pogodzie duchy, mimo strasznego dzieciństwa i braku rodziny. Nikt jednak nigdy, nie współczuł Dianie Barry. Bo miała pozornie wszystko: pieniądze, wysoką pozycję. To właściwie było wszystkim dla ludzi. Zapomnano o miłości, której zawsze brakło w domu chorym na monotonność.
Dlatego serce Diany tak bardzo wołało, do innego serca pełnego miłości, nie zobojętniałego. Dlatego spoglądała z ufnością w pełne nadziei ciemne oczy. Dlatego usta szeptały słowa po francusku, który po raz pierwszy wydał jej się językiem prawdziwym i pięknym. Dlatego chciała chwycić małą białą rączką, dużą spracowaną dłoń i powiedzieć cicho słowa, które wydawały się być prawdziwsze niż jakiekolwiek inne.
Je t'aime.~~~
It's finally happend, Amy is 18!
Więc na jej urodziny rozdział dla Was!
Czy jakieś marcheweczki włączyły się w urodzinową akcję z życzeniami?Moje piękne ( wcale nie) zdjęcie. Tak wiem, jestem szalenie niefotogeniczna i delikatnie skrzywiona, ale są rzeczy ważniejsze od wyglądu zewnętrznego, prawda? Po prostu, uśmiecham się częściej do ludzi niż do lustra :)
Dirry zazyna mocno wchodzić, także szykujcie się na rozwinięcie wątku.Jak tam listopad? Kto już śpiewa "All I want for Christmas"?
Do następnego buziaki♡!
CZYTASZ
zalety i wady tego świata
Fanfic🅰🆆🅰🅴 🅵🅰🅽🅵🅸🅲🆃🅸🅾🅽 "Świat, też ma swoje wady. Wcześniej nie chciałam tego rozumieć. Jedak ja wciąż wolę skupiać się na jego zaletach."