| (nie)miłość

20 2 2
                                    

Namaluj na moich przygnębionych powiekach choć trochę światła, gdyż tak bardzo pragnę z Twojej strony nieustającej uwagi. Dopieść mnie dokończonym słowem, sztuką kontaktu wzrokowego, prostym zwrotem „kocham Cię", blaskiem porannego wschodu słońca i zapachem laski wanilii, dobywającym się spod Twojej lnianej koszuli w łatki wiejskich krówek. Cóż, na imię mi, jeśli pytasz, (nie)miłość, a moją twarz spowija obumierająca za Tobą tęsknota.

Powtarzano mi, iż nie potrzebuję drugiej osoby u boku, aby stać się kobietą, jednak moje życie bez Ciebie jest puste jak rozerwany przez jesienny wicher delikatny liść dębu. Chyba brakuje mi, ot tak, po ludzku, Twojej obecności w moim życiu, takiej osoby obok, która jedynie jest, potrafi ukoić nerwy i czający się gdzieś głęboko we mnie mrok, skrywany przed laty ze wstydu, związanej z nim hańby. Otóż dzięki Tobie dotarłam do poetyckiego domu, odsłaniając swą duszę choć na jeden milimetr, pozwalając otulić mnie Twoim ramionom w rytm chwytającego za serduszko głosu Lil Peepa. Twoje „jutro będzie dobrze" stanowiło dla mnie fundament, bez którego kolejny raz zapadłam się w samej sobie.

Starałam się jak mogłam, jednak wróble wyśpiewały mi na uszko, iż moja miłość była niewystarczająca. Nie potrafię poświęcić się w całości drugiej osobie, jestem stonowaną bielą i chłodną hortensją, która polega na samej sobie. Jeśli tylko kiedykolwiek zechciałabym, to nie byłabym zdolna do pełnej miłości. Oto i ja – wzburzone morze, cicho opłakujące Twoje samotne łezki, wędrujące na północ, uciekające przed samą sobą. Gdyż tym właśnie jestem – nieuleczonym, autodestrukcyjnym kataklizmem, zmierzającym ku nieuchronnego końca. Rozmytym przez poranny deszcz pejzażem, błagającym o każde kolejne bicie serca, jednocześnie marzącym o przedawkowaniu tabletek nasennych, które regularnie zażywam, aby śnić o Tobie w nierozpoznanych barwach. Gwiazdą rocka, zagubioną przez blask padających na nasze potrzaskane pocałunki w kształcie serc fleszy. Cichym posągiem z marmuru o kolorze niebios, do których wznoszę swe modlitwy o obdarzenie samej siebie lojalnością, pokojem, miłością oraz zrozumieniem, gdyż niepojęta ze mnie nonszalancka egoistka.

Księżyc podczas śnieżnej nocy skradł mą „marność nad marnościami i wszystko marność", zadaję więc pytanie – jak długo jeszcze tu pobędę bez Twej miłości na ciele? Tęsknota zamienia mnie w zdechłego skowronka, łkającego o dotyk Twoich aksamitnych dłoń. Moja dusza pragnie być jeszcze bliżej Twojej, a serce wyskakuje z piersi na widok Twój na pobliskim dworcu kolejowym. Ułóż głowę na mej klatce piersiowej, złap za włosy, pociągnij za szyję, połóż swe ręce na mojemu spragnionemu sercu, gdyż tak bardzo łaknę Twej miłości. Pasujesz do mnie lepiej niż mój ulubiony futrzany sweter o kolorze wina, zapewniający mi ciepło w samotność mglistych poranków. Razem stanowimy jedność, zapełniając niepustą pustkę. Spotkajmy się ponownie po raz pierwszy, poznają swe ciała na nowo, odnajdując punkty, o których nawet nie śmialiśmy myśleć. Odważmy się, ruszmy do przodu, ku nowemu ładu, odnajdując wszechogarniającą głębię, gdyż zdolni jesteśmy do wszystkiego, a cały świat czeka na nas z otwartymi ramionami. Podaruj mi, choć szczyptę, swej (nie)miłości, a ja odwdzięczę Ci się chwilą nierównomiernego oddechu, przypieczętowaną promiennym uśmiechem na twarzy.

Kocham Cię troszeczkę za głośno, za cicho, jednocześnie moja miłość żarzy się niczym wielkie ognisko w letni, upalny dzień w Chicago. Pragnienia me są nieśmiertelne, a Twa (nie)miłość jeszcze wierniejsza. Zaśpiewaj mi więc, cichutkim głosem, miłosny poemat, czyniąc z mojego prującego się niczym zaciągnięta nić żywota prawdziwy dramat romantyczny, pozostawiający dowolność interpretacji. 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 05, 2021 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

tumiwisizm (opowiadania)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz