🔐Szok🔐

160 14 4
                                    

Tym oto sposobem jakoś przetrwałam okres. Później znaleźliśmy się na Cyprze, a dokładniej w Nikozji. Było tam prawie 20 tys. osób. - 24.07

Dziś jest 26 dzień lipca. Siedzimy sobie w hotelu. Pół godziny wcześniej zakończyliśmy koncert. Chłopaki robią coś na dole- zapewne jedzą, a ja siedzę w pokoju i słucham muzyki. Nagle mój dobry humor popsuła jedna piosenka, która przypomniała mi coś, o czym zapominałam cholernie długo. Wyjęłam słuchawki z uszu i zauważyłam otwierające się drzwi pomieszczenia. Marcus wszedł i usiadł na krześle, a nos schował w telefonie. Spojrzałam na wyświetlacz urządzenia i zauważyłam, że dzwoni do mnie ciocia. Odebrałam.

- Hejka- zaczęłam.

- No hej, jak tam?- odezwała się kobieta po drugiej stronie słuchawki.

- Super, serio. Jest wesoło i ogólnie jest mi dobrze. Czuje, że to jest to, co mnie uszczęśliwia. Jak u was?

- No właśnie dlatego dzwonie...- jej głos był już inny. Taki smutny.

- Co się stało?

- Devil zerwał mi się zerwał ze smyczy...

- Znalazł się?

- Wpadł pod samochód i miał operację...

- Boże... i co?

- Nie uratowali go, przykro mi kochanie...

- NIE!- wykrzyknęłam, a Mac się na mnie spojrzał.

- Jesteś tam...?- spytała ciocia, gdy nie odzywałam się dłuższy czas.

Bez słowa się rozłączyłam i usiadłam na łóżku. Płakałam bezgłośnie. Nie mogłam uwierzyć, że straciłam ten mokry nos, który znalazłam na drodze w plecaku. Był dla mnie strasznie ważny. Był on moim antydepresantem i to dzięki niemu wychodziłam na dwór. Pokochałam go całym sercem i nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niego, a teraz miało tak być?! Mój ukochany czworonóg tak strasznie cierpiał, a mnie przy nim nie było. Nie było mnie w ostatnich chwilach jego krótkiego, ziemskiego życia.   

- NIE! WRÓĆ SKARBIE!- wykrzyknęłam załamana.

- Co się stało?- spytał zmartwiony Maci.

- Straciłam drugiego ważnego chłopaka! Devil nie żyje!

- Jezu, współczuję- powiedział i usiadł obok mnie. - Może chcesz się wygadać? Ulży ci.

- A chce ci się słuchać?

- Chce. 

- Miałam 16 lat i poznałam takiego... Rick'a. Szybko coś między mami się działo. Zaczęliśmy ze sobą być. To właśnie on zaraził mnie pasją motorów. Pewnego dnia siedziałam na trawie, a on robił sztuczki. Coś popsuło się w przewodach. Nie wyhamował... wpadł na drzewo... Żył, ale już nigdy nie mógł wsiąść z powrotem na motor. Wylądował na wózku... Nie zostawiłam go. Bardzo go kochałam. Jednego razu pokłóciłam się z nim dość mocno. Wkurzyłam się i wyszłam... Siedziałam wtedy na lekcji matmy... mój telefon zadzwonił, a babka była git i pozwoliła mi odebrać... To był jego numer, ale dzwonił lekarz ze szpitala... Okazało się, że potrącił go na przejściu samochód... Nie przeżył tego!- w tym momencie nie potrafiłam powstrzymać się od łez. 

- O Boże, Milena. Przepraszam, nie chciałem rozdrapywać starych rań- rzekł bardzo smutny.- Jeżeli mi choć trochę ufasz, to wstań.

Wstałam, a chłopak przesunął się, przez co siedział teraz tam, gdzie ja. Złapał mnie za nadgarstki i delikatnie pociągnął mnie na dół. Siedziałam na jego nogach, a on zmienił moją pozycję. Moje nogi tworzyły kąt prosty z jego. Schowałam głowę w jego tors i dalej płakałam. Jego lewa ręka przytrzymywała moje plecy, abym nie spadła, a prawa głaskała mnie po głowie. Oplotłam ręce na jego szyi, ale po chwili w pięści miałam kawałek bluzki Marcusa. Bardzo mocno ją ściskałam i wyglądałam, jakbym była małą dziewczynką, a on próbował mnie uśpić. Czułam, jak moja dusza się rozrywa. Ten ból był nie do zniesienia. Marci próbował jakoś mnie uspokoić, ale było to niemożliwe, jednak on się nie poddawał. 

Sławna Znajomość/ Marcus GunnarsenWhere stories live. Discover now