Pewnego zimnego letniego dnia...

184 16 6
                                    

Przepraszam, naprawdę że mnie tak długo nie było. Ten rozdział miał być pod koniec tamtego miesiąca a jest w prawie połowie listopada za co jeszcze raz strasznie przepraszam, obiecukę że wam jakoś to wynagraodzę. Mam nadzieję że ktoś wytrwał i czekał. Już nie przedłużam i zapraszam do czytania. Mam nadzieję że się spodoba.
Do następnego.

———————————————-

Atmosfera była tak napięta że można by było ją ciąć nożem. Tą głuchą ciszę przerwał jeden z kolesi którzy przed nami stali.

-Levisie Fiodo wiesz ile twój staruszek płaci mafiom za znalezienie ciebie... całego albo w kawałkach?

-Nie ale z ciekawością się dowiem.- zamurowało mnie. Dlaczego Levis ich prowokuje, przecież chyba nie jest jeszcze ślepy. Podkreślam słowo jeszcze bo biorąc pod uwagę ich liczebność i posturę to możemy skończyć ślepi albo gorzej. Co prawda nie mamy jak uciec ale może jak po dobroci się oddamy to nas łagodniej potraktują. Podszedłem do niego:

-Levis...-chciałem coś powiedzieć ale chłopak mi przerwał i o dziwo uśmiechał się do mnie ze szczerym spokojem.

-Spokojnie Luke- zaczął mówić do mnie szepteptem, nie zwracając uwagi na to że nad nami stoi dwudziestu rosłych mężczyzn.- nie bój się to są moi...

Znajomi.- że co?! Jakto znajomi?!

-Jak to... dlaczego?- nie umiałem się wypowiedzieć a chłopak widząc to zaczął mnie głaskać po policzku. Mam szczęście że jest ciemno bo właśnie przybrałem kolor dojrzałego pomidora.
Ponownie obrucił się do chłopaka który do nas przedtem przemówił i zaczął (zaskoczyło mnie to ponieważ był dosyć wkurzony, nie przypuszczałem że ten bezbronny piętnastolatek jest wstanie mówić takim doniosłym i wręcz nakazującym tonem głosu).

-Do jasnej cholery, myślałem że Lion przekazał wam że nie będę sam! Po drugie co to ma znaczyć, mieliście mnie tylko do niego eskortować a nie napadać powodując że zejdę na zawał! Już naprawdę nie chodzi o mnie ale o Luke'a. Jak myślisz Lee, jak to wyglądało? Co najmiej jakbyście chcieli nas pobić.- przez cały czas Leviś zwracał się do gościa który stał na wprost mnie. Szczerze jedyne co wywnioskowałem z tej rozmowy to to że ten gośćiu to Lee a prawdopodobnie przysłał ich tu niejaki Lion. Czyli za cholerę nic nie ogarniam.

-Uspokój się Itami przecież nic się nie stało. A poza tym mogłeś nie przyprowadzać tu nikogo ze sobą, przecierz wiesz jak sprawy wyglądają, tylko bezpotrzeby mieszasz go w ten syf i narażasz go na niebezpieczeństwo. Sam jesteś sobie winny ale przepraszam masz rację mogliśmy to inaczej rozegrać. Jak chcesz możemy jeszcze później wrócić do tej rozmowy ale naprawdę nie mamy czasu całe podziemie nas, znaczy ciebie, szuka.- mężczyzna zaczął do nas zmierzać, pod wpływem lampy ujrzałem jego twarz i czuprynę. Z tego co widzę jest Azjatą i ma brzoskwiniowe włosy.

Wracając do jego wypowiedzi... mam teraz jeszcze większy mętlik w głowie niż miałem. Dlaczego on mówi że Levis ma z nim iść, dlaczego jacyś faceci z pod ciemnej gwiazdy go szukają, dlaczego niby mnie na coś naraża i najważniejsze: Dlaczego zwraca się do niego Itami?

-Tak... źle zrobiłem. Proszę cię Lee zabierz chłopaków i poczekajcie na mnie na końcu tej alejki za dwie minuty do was przyjdę. - Levis znowu diametralnie zmienił swoje nastawienie, teraz jego głos wyrażał skruchę i błaganie.

-Okiś ale robię to tylko dla ciebie, wiesz że jak się Lion dowie że przeciągałeś to ci się dostanie. Sytuacja jest naprawdę delikatna i pilna. - Lee po raz ostatni się na nas popatrzył rzucając mi przelotne spojżenie. Odchodząc machnął ręką do reszty i szybko dodał:

-Luke, dobra partia ci się trafiła.  Jego ojciec chce dać za samo znalezienie go 8 milionów, więc lepiej go dobrze traktuj bo jak nie to będziesz miał z nami do czynienia... nie mówiąc o Lionie- zaśmiał się pod nosem i odszedł nie obracając się już ani razu.

Dobra już nic mnie nie ździwi. Chłopak który sam, pokaleczony szlajał się po mieście okazał być się synem jednego z najbardziej wpływowych ludzi w kraju do tego był przez niego bity i zastraszany, przez co kilka razy prawie popełnił samobójstwo. Zamieniam z nim kilka zdań i wychodzi że on ma tylko jedną osobę która jako tako się nim przejmuje dodatkowo wychodzimy na spacerek i zaczepiają nas jacyś mafiozi. Ja mam zawał a on i mówi że to jego kolesie i musi gdzieś z nimi iść. Na końcu dowiadujemy się że cały czas mam przy sobie osobę która jest warta ponad 8 MILIONÓW. Naprawdę już nic mnie nie zdziwi. Jednak dziwne jest to że chyba najbardziej bolesne jest to że mnie zostawi...
Moje rozmyślania przerwał mi Leviś.

-Przepraszam... naprawdę jest mi głupio, mam nadzieję że mi kiedyś wybaczysz.- spóścił głowę zatapiając się w czerwonym szaliku.- kiedyś ci to wytłumaczę ale teraz muszę iść... nie... niemartw się... jadę do tego mojego przyjaciela... i obiecuję że wrócę... znaczy nie to nie tak ja oddam ci ten szalik... - Nie mogłem już wytrzymać dłużej.

Wtuliłem się w niego z całej siły. Rękami obiołem jego szyję poprawiając opadający szalik. Zaciągnąłem się jego boskim zapachem pomarańczy z nutką czekolady. Chłopak oddał gest trochę niepewnie, jednak chyba mu tego brakowało. Zdziwiło mnie tylko to że z jego oczu zaczęły wypływać łzy. Przeraziło mnie to, czy jemu to się nie podoba, może znowu czuje się niekomfortowo i się boi? Odsunołem się od niego by otrzeć mu słoną ciecz. On pomiędzy łkaniem powiedział:

-Dzię...Dziękuję- po czym się na mnie rzucił i wtulił jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie ukrywam, moje serce omal nie wyskoczyło mi z klatki pierśiowej. Zacząłem głaskać jego mięciutkie włoski w końcu zebrałem się w sobie i zacząłem mówić:

-Szalik zostaw, będziesz miał przynajmniej powód by wrócić... bo ja... ja będę czekać.- wykorzystując chwilę jego nieuwagi wsunąłem mu do kurtki karteczkę z moim numerem telefonu. Naprawdę chcę żeby on wrócił, żeby był, żeby został.

Dalej się mnie kurczowo trzymał. Musiałem niestety już to zakończyć, wiem że jemu się śpieszy i musi mnie zostawić ale on chyba o tym zapomniał. Ściskał oczy i usta powstrzymując się od głośnego szlochu, było mi go żal ale byłem też szczęśliwy że w to właśnie ja na niego tak działam. Ostatni raz się w niego wtuliłem i powoli podnosząc swoją głowę zostawiając na jego policzku przelotny pocałunek.

Do chłopaka jeszcze przez chwilę nie dochodziło to co się stało a najwyraźniej był tym wszystkim wyraźnie zaskoczony a nawet chyba speszony, to była chyba dla niego kompletnie nowa sytuacja, jednak ja wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo się myliłem i co tak naprawdę on przeżywa.

Wracając, chciałem ostatni raz go dotknąć więc uniosłem dłoń do jego policzka i ociągle pogłaskałem mówiąc:

-Uważaj na siebię... i wróć, ja będę czekać...- odwróciłem głowę bo nie chciałem też się popłakać na myśl że on tak naprawdę może już nigdy nie powrócić do mojego życia. Staliśmy tak jeszcze chwilę, nikt się nie odzywał a ja od jakiejś minuty na niego nie patrzyłem. Nawet nie wiedziałem czy tam dalej stoi, po prostu nie mogłem się zmusić żeby popatrzeć gdzieś gdzie może już go nie być.

Miałem już się odwrócić w stronę domu ale coś mnie powstrzymało.

To był lekki, pełny, delikatny i słodki, wyrażony z miłością i niepewnością, rozgrzewający a jednocześnie tak przelotni i niemal nie wyczuwalny...

To był JEGO POCAŁUNEK.

Później on odszegł ściskając czerwony materiał a ja tylko patrzyłem, patrzyłem jak znika w przeszywającym mroku. Nic już się nie liczyło, nic nie miało znaczenia, nic nie było potrzebne, nic nawet czas i miejsce dla mnie nie miały znaczenia, zimno i mrzawka, nic, nic, nic....
to wszystko to po prostu nic...

w tamtej chwili tak wiele ważnych rzeczy stały się niczym...

A ON stał się WSZYSTKIM.

I w taki sposób osoba dla mnie całkiem obca kilka dni temu, sprawiła że zakochałem się od pierwszego wejrzenia, jednak dopiero pare dni od jej poznania, pewnego zimnego letniego dnia ( co było totalnym paradoksem), kiedy mogłem się z nim widzieć po raz ostatni... uczucia owiały całe moje ciało i wnętrze co sprawiło że na koniec tego dnia wyszeptałem w kierunku w którym odszedł dwa słowa:

KOCHAM CIĘ

Be Yourself ~BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz