Miasto z wolna budziło się do życia. Słońce ospale wschodziło, jasnymi promykami odganiając deszczowe chmury. Jego światło odbijało się w kałużach powstałych podczas wczorajszej burzy. Jakub Heinkel poprawił swój beret. Od godziny on i ekipa "sprzątająca" jak to ładnie Charles określił, robiła porządek po jego ostatnim bałaganie. Cielska demonów sprzątneli zanim ciekawscy gapie oraz lokalni dziennikarze otoczyli gmach. Heinkel stał, oparty o ceglaną ścianę placówki. Obok niego, kilku chłopaków uwijało się przy wstawianiu nowych drzwi. Tłum cywili powstrzymywał Aleksander, którego Heinkel głęboko szanował za opanowanie. Na jego miejscu już dawno rozgoniłby towarzystwo. Siłowo. Aleksander, czy jak go nazywał Jakub, towarzysz Aleksiej, tłumaczył zbiorowisku, że to tylko wybryki bliżej nieokreślonych chuliganów. Heinkel uśmiechnął się pod nosem, słysząc te bzdety. Wiedział jednak, że ci ludzie nie domyślą się prawdy. Wyjął z kieszeni swojej cywilnej kurtki paczkę papierosów. Zapalił jednego. Możliwe, że już był uzależniony, ale kogo to obchodziło. Jakub za dużo przebywał w towarzystwie Lorraina.
- " z kim się zadajesz, takim się stajesz",co nie?- zapytał sam siebie. Heinkel przejmował po Charlesie jego obojętny styl życia. Był za to wściekły na siebie. Tym bardziej, że znowu musi sprzątać syf po tym aroganckim dupku. Gapie powoli rozchodzili się w swoje strony. Ci do pracy, ci na zakupy, jak każdego sobotniego poranka. Tyle dobrze, że jest weekend, uczniowie mają wolne i nie przeszkadzają.
- I co tam, Aleksiej? Jak się bawiłeś- zapytał Kuba z przekąsem. Postawny Inkwizytor, bo taką funkcję sprawował Aleksander tylko westchnął.
- na pewno lepiej niż ty führerze- odparł. Aleksiej często krytykował Heinkela za prawicowe poglądy, a Heinkel nazywał Aleksandra komunistą. Jakub zareagował na ripostę lekkim uśmiechem. W jego przypadku dogryzanie Aleksandrowi było jedynym wartym uwagi zajęciem. Ot, nudna robota.
- Chłopaki, skończyliście!?- zawołał do środka budynku. Heinkel nic nie usłyszał. A to znaczy, że już gotowe.
- No, to można się zbierać- powiedział Jakub, wyrzucając niedopałek papierosa na bruk przed szkołą. ruszył przed siebie szybkim krokiem, nie czekając na pozostałych. Kiedy przechodził obok opery, ujrzał w trawie błyszczący przedmiot. Heinkel podniósł go. umorusany z krwi i błota budził w nim wstręt natury estetycznej, ale pod tą warstwą brudu ujrzał znajome kształty ostrza.
- Sztylet Szkiełka. A co on tu do jasnej cholery robi?- zapytał sam siebie- Dowiem się, kiedy go spotkam- Kuba ruszył przez ulice miasta podrzucając nóż i przygwizdując. Mimo, że czuł się okropnie, sprzątając bałagan zostawiony nie przez siebie, pogoda sprzyjała. Po burzliwej nocy nastał słoneczny poranek. Heinkel stwierdził, że to jedna wielka metafora. Świat zwinięty w nieustannym ciągu burzy i słońca, następujących po sobie. Tylko my, ludzie zostajemy wobec nich niezmienni.
WCZEŚNIEJSZEJ NOCY
Korbut wychylił się zza zakrętu. Na ulicy przed nim nie było nikogo, tylko lampy świeciły, gromadząc przy sobie ćmy. Stał przy zimnej, ceglanej ścianie jednej z licznych kamienic. Swój obusieczny topór położył obok siebie. Odetchnął z ulgą. Tej nocy jego zmysły płatały mu figle. Korbut interpretował każdy dźwięk jako potencjalne zagrożenie. Przysiadł i okrył się płaszczem. Korbut był wysokim, rudym mężczyzną. Do zakonu dołączył parę lat temu. Miał doświadczenie w nocnych akcjach, ale ze względu na swoją posturę, wolał otwarte starcia. Bo Korbut, jak na kompanie szturmową przystało, ciężko trenował, aż osiągnął poziom uprawniający go do używania ciężkiej broni. Korbut miał trudny charakter, więc do pilnowania go zakon wyznaczył Szkiełka, małego i szczupłego blondyna, wyjątkowo spokojnego oraz wystarczająco inteligentnego do prowadzenia działań zaczepnych. Szkiełko siedział na dachu nieopodal. Całkowicie skryty w cieniu, obserwował okolicę. Na kolanach trzymał wytłumiony karabin snajperski. Nowa i dobra broń. Młody zwiadowca namalował na nim smoka, ale to tylko mały szczegół. Batalion zwiadowców to jeden z tych batalionów, dla którego noc jest jedynym przyjacielem.
- Korbut- krótkofalówka w kieszeni Korbuta wycedziła przerywany głos Szkiełka- Jeszcze raz się wychylisz do odstrzelę Ci ten pusty łeb. Zapomniałeś, co mówiłem?
- Mhm, mam siedzieć i czekać- wymamrotał Korbut. Cierpliwość zdecydowanie nie była jego mocną stroną. Twierdził, że Szkiełko niszczy mu dobrą zabawę. O wiele bardziej wolał szukać demonów niż czekać aż te przywloką się tutaj. Obrażony przytulił się do ściany. Szkiełko tylko westchnął. 'same problemy z tym idiotą' pomyślał. Noc płynęła spokojnym nurtem, harmonijnie rozlewając się na świat. Szkiełko czuł jej rytm, jej bieg i doskonale umiał się w nim odnaleźć. Stanowił z nią jedność, tak jak ona z nim. Ulewny deszcz bębnił o ceglane dachówki. Szkiełko słyszał czyjeś kroki. To pewne, że to nie jest deszcz. Jego wyczulony słuch nie raz uratował mu życie. Szkiełko trwał w bezruchu, wstrzymując oddech. Czuł coraz szybsze bicie swego serca, pompującego adrenalinę do żył. Kiedy kroki ucichły, Szkiełko wykonał półobrót o 180 stopni, strzelając z karabinu na ślepo. Uradował go dźwięk ranionego demona, który z przestrzeloną nogą zsunął się z dachu, spadając 3 piętra w dół. Teraz Szkiełko mógł ocenić sytuację. Na dachu, prócz niego, kręciło się z 10 demonów. Na odgłos strzału rzuciły się na miejsce, skąd dobiegł. jednakże ich ostre pazury nie dosięgnęły młodego snajpera, ponieważ Szkiełko zeskoczył z dachu, upadając na stertę przygotowanych śmieci, które zamortyzowały jego upadek.
- Korbut, wchodzisz!- ryknął na cały głos. Korbutowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. W chwilę dobiegł do Zwiadowcy, minął Szkiełka i zaatakował stwory. Demony zdążyły spaść z budynku. Parę z nich wylądowało na przysłowiowy '' krzywy ryj'', łamiąc sobie kości. Korbut, doskoczył do najbliższego, leżącego na ziemi z połamanymi nogami, toporem rozcinając mu głowę na dwie części. Zostało 9. Szkiełko szybko postrzelił dwa następne demony. Pociski kalibru 19. mm wyrwały dziurę na wylot w demonicznych twarzach. Potwory upadły w kałuże krwi zmieszanej z deszczówką. Jeden ze stworów wskoczył Korbutowi na plecy. Chłopak zrzucił go przed siebie, rozwalając mu łeb na krwawą papkę uderzeniem obkutego stalą buciora. Jego topór raz po raz uderzał, ucinając kończyny, rozrywając mięso. Podczas zamieszania, trzy demony zdążyły uciec, lecz jeden oberwał sztyletem Szkiełka w nogę na do widzenia.
- Skurwysyny, uciekły!- krzyknął Korbut. Stał pośród zmasakrowanych zwłok demonów, a z jego broni ściekała świeża krew. Szkiełko tylko wzruszył ramionami.
- Nie możemy opuścić posterunku. Chodź, pomożesz mi posprzątać ten bajzel. Uciekły w stronę Opery. Lorrain je dopadnie- pierwsze pioruny pojawiły się na niebie, jasnymi strugami błyskawic uderzając w ziemię. Szkiełko uśmiechnął się do siebie. Łowy właśnie się rozpoczęły!
CZYTASZ
Najniższy stopień człowieczeństwa [Zawieszone]
FantasyTak łatwo jest stracić nasze człowieczeństwo... Tak trudno jest je odzyskać...