Przed samym rozdziałem chciałbym zapytać się wszyatkich czytających, jak spędzają czas zarazy oraz dołączyć się do akcji #zostańwdomu. To bardzo ważne, aby stosować się do zaleceń i nie roznosić tego cholertwa dalej( Proszę, bo w zamknięciu zaczyna mi odbijać). To tyle gadania, zapraszam do czytania!( rym niezamierzony)Całym miastem wstrząsnęła eksplozja IV LO. blask płomieni oświetlał mroki nocy, odbijając się pomarańczową łuną na tle bezchmurnego nieba. Latające wszędzie cegły powybijały okna w budynkach i tramwajach, rozrzucając po całym placu ostre kawałki szkła. Gdy hałas walącej się szkoły ucichł oraz opadł pył pobojowiska, nastała martwa cisza. Schowani w budce kontroli ruchu zakonnicy ze zgrozą obserwowali Heinkela, leżącego bez tchu wśród szkła pochodzącego z rozbitej szyby pobliskiego tramwaju. Jakub nie ruszał się, tylko jego płaszcz powiewał na wietrze. Jako pierwszy otrząsnął się Aleksander, jak najszybciej wybiegając do rannego przyjaciela. Uważając na walające się wszędzie kawałki szkoły, dotarł do nieprzytomnego Jakuba, oczyścił jego otoczenie z pozostałości szkła i ostrożnie odwrócił go na plecy. Aleksander z trudem powstrzymał odruch wymiotny. kawałki szkła w których leżał Jakub w wielu miejscach przecięły jego twarz, tworząc głębokie rany. Krzyżyk, który Heinkel ukrywał pod płaszczem pękł, krusząc się na dwie części. Jedna z nich smętnie zwisała z posrebrzanego łańcuszka, podczas gdy druga bezceremonialnie odeszła, mieszając się z kawałkami szkła leżącymi na ziemi.
- Sanitariusz!- ryknął na cały głos, jednocześnie sprawdzając puls Jakubowi.
- Nie przejmuj się, przeżyje to. Ciesz się , że nie zdążył podbiec jeszcze bliżęj, bo mogłoby się to skończyć o wiele gorzej- mruknął Szkiełko, podchodząc do Inkwizytora z rękami w kieszeniach. Zwiadowca obserwował płonące ruiny ze znaną tylko sobie obojętnością i spokojem, czuł jednak pewne ukłucie dziwnego niepokoju, wydobywającego się z tej ruiny.
- To jeszcze nie jest koniec- powiedział, spoglądając na nieprzytomnego Heinkela- Czeka nas coś znacznie gorszego.
- Nie miałeś się wycofać wraz ze zwiadowcami? Co ty tutaj robisz Szkiełko?- Zapytał Aleksander, zdziwiony obecnością swojego kolegi z kompanii.
- Zwiadowcy są już na bazie. Zostałem, aby zobaczyć, co się stanie. Zakładam, że Ci, których tu nie ma, leżą pod kilku tonową warstwą cegieł?
- W rzeczy samej- powiedział Aleksiej, kierując wzrok na zniszczoną budowlę- Nigdy nie zapomnę tego widoku.
- Żal mi ich. Kto by pomyślał, że tak podłe miejsce jak to będzie ich grobowcem. Tak czy inaczej, musimy złożyć hołd poległym- rzekł Zwiadowca, robiąc krok naprzód. W milczeniu podszedł do ruin, powoli krocząc wśród oceanu cegieł. Chłopak zatrzymał się przed wieżą zegarową, której wskazówki wykrzywiły się w nienaturalny sposób. Następnie wyciągnął ze swojego płaszcza trzy noże. Schylił się ku podłoża i zatknął każdy z nich w przerwach pomiędzy Gruzem.
- "Na pamiątkę tych, których dusze połknął bezpowrotnie krwawy księżyc, niech spoczywają w pokoju aż po koniec wszelkiego stworzenia"- wydukał, oddając sztywny salut.
"Dla kompanii strata kapitana jest jak strata prezydenta" pomyślał Szkiełko, wracając do reszty Zakonników. Sanitariusze zajęli się leżącym bez ducha Jakubem, opatrując jego rany i wkładając go na nosze, aby zawieźć go do zakonnych konowałów.
- Co teraz?- zapytał, podchodząc do Aleksandra, nadzorującego zbieranie sprzętu sprzed szkoły. Inkwizytor głośno dyktował polecenia, kierując ludźmi jak lalkami, które posłusznie wykonywały jego rozkazy. Cały ten szturm przypominał zabawę lalkami, gdzie jakaś siła wyższa sterowała każdym człowiekiem jak bezmyślną, suchą skorupą, która posiada tylko złudzenie wolnej woli. " Chociaż" pomyślał Szkiełko "Bardziej przypomina dyrygenta. Z kanonady różnych dźwięków potrafi ułożyć spójną melodię".
- Nie mam pojęcia- powiedział Inkwizytor załamanym głosem- To jedna z tych sytuacji, gdzie nawet ja nie jestem w stanie stwierdzić, co będzie dalej. Kluczowa decyzja dotycząca naszych kolejnych posunięć należy do Jakuba. W kompanii nie pozostał nikt wyższy od niego stopniem.
- Ha, czy to nie jest ironia? Podczas jednej wyprawy giną wszystkie osoby z dowództwa, albo te najwyżej postawione?
- Obawiam się Szkiełko, że nie jest to dzieło przypadku- rzekł Aleksander, kierując się w stronę wyjścia z Placu- Kompania, odwrót do bunkra!- rozkazał, krzycząc.
Na twarzy Szkiełka pojawił się tajemniczy uśmiech. " Wydedukowałeś to samo co ja. Ktoś bawi się nami jak lalkami, pozostaje tylko pytanie, kto?" pomyślał, po raz ostatni odwracając się w stronę zniszczonej szkoły. Płomienie powoli gasły, pozostawiając tylko proch, świecący blaskiem krwawego księżyca...
Charles ocknął się. Świat wokół niego nieustannie wirował, raz po raz zataczając koło. Po chwili Lorrain poczuł sygnały z reszty swojego ciała, przysypanego do połowy gruzem i pyłem ze zrujnowanej szkoły. Wciąż znajdował się obok Sikoraka. " Już pamiętam" pomyślał, podnosząc się do pozycji siedzącej. "Tutaj oberwałem" stwierdził, strzepując z włosów resztki pyłu. Charles próbował wstać lecz każdy ruch jego ciała powodował ogromny ból, który skutecznie blokował jego próby. Lorrain wymacał pochwę swojej katany i używając jej zdołał się podnieść, ale jego nogi trzęsły się jak galareta.
- Dziwne- zauważył, patrząc w niebo na wschodzące słońce, jednocześnie szukając wzrokiem jakiejś żywej duszy na placu. Przejechawszy wzrokiem po najbliższych budynkach, Charles zaczął zastanawiać się, co się stało po tym, gdy już szkoła eksplodowała. Może założyli, że nie żyje, a gruz, którym Lorrain był przysypany zakrył go na tyle skutecznie, że nikt go nie zauważył? Pewnie nawet to i lepiej?
- Po raz kolejny uważany za martwego- powiedział sam do siebie patrząc na ruinę roztaczającą się przed nim. Piękny budynek, będący ozdobą tegoż skweru wyglądał teraz żałośnie. Efekt pracy setek rąk leżał teraz pozbawiony swego ciała, duszy i godności wśród niewyremontowanych, brzydkich i obdartych ze stylu kamienic. Po budowli, która uszlachetniała swą dostojnością cały plac Sikorskiego pozostała tylko zniszczona do połowy wieża zegarowa, której powykrzywiane wskazówki zatrzymały się wtedy, gdy zegar miał wybić północ. Tarcza zegara pękła w połowie, przepuszczając przez swój środek promienie porannego słońca. Widok ten napawał Charlesa smutkiem, jednak był piękny na swój sposób. Dzięki ciężkiej pracy szkołę można byłoby odbudować a kult Arcydemona- nie. Kultyści wraz ze swoim upiornym bóstwem leżeli pod grubą warstwą drewna, cegieł i dusz uczniów, których sami chcieli użyć przeciwko żywym. Przypomniawszy sobie o Agharnosie, Lorrain mimowolnie sięgnął ręką w kierunku znamienia. Niestety, spaczony symbol demonicznej potęgi wciąż był obecny na jego ciele, jak pasożyt, którego nie sposób się pozbyć. Charles jeszcze chwilę przypatrywał się ruinom błyszczącym w promieniach słońca.
-Miejsce cudowne i zarazem przeklęte. Rad jestem iż tak piękny budynek mógł posłużyć jako grobowiec pięknych ludzi- powiedział, ruszając na tyle szybko, na ile pozwalało mu jego poobijane i posiniaczone ciało w kierunku najbliższego miejsca, gdzie mógł odpocząć- mieszkania Orła.
Gdy tylko dotarł na miejsce, jedna rzecz wznieciła u Charlesa obawy, co do obecności właściciela. Dotąd, w dni kiedy świeciło słońce, Orzeł siedział w oknie, obserwując przechodzących po ulicy ludzi, głośno komentując ich zachowanie. " Wiesz co? Przypominają mrówki. Tak żałosne i tak pozbawione własnej duszy, że aż dają sobie wmówić kim są, a potem ślepo wykonują polecenia, wydawane przez ludzi myślących, że są ponad resztę. Ludzie to doprawdy stado mrówek". Powiedział to Charlesowi, gdy ten dopiero zaczynał służbę. Łowca głośno krytykował porządek świata, jednocześnie być jego częścią i zachowując się jak owa mrówka, pracująca ku dobru ogółu.
Teraz okna w jego domu były zamknięte, na dodatek Orzeł zaciągnął zasłony, czego nigdy nie robił. Łowca zawsze zostawiał okna nie zasłonione, szczególnie w nocy, gdy to po ulicach miasta grasowały stada sebixów, pijaków czy demonów. Co zabawne, te ostatnie stanowiły najmniejsze zagrożenie, gdyż zwykle zakon likwidował je niezwykle szybko i z zabójczą skutecznością.
Lorrain wszedł na klatkę schodową przez niezamknięte drzwi. W środku panował przyjemny chłód, bijący od murowanych ścian. Charlesa zaskoczyła grobowa cisza panująca w środku budynku, lecz po chwili przypomniał sobie, że przecież Demonicus ewakuował całe miasto. Na twarzy Lorraina pojawił się cień uśmiechu, bowiem dalej miał w głowie zdarzenie, które niemal przyklepało koniec jego zakonnej kariery. Mianowicie, dzieciaki pewnej rozwódki mieszkającej na parterze niemal odkryły, że Lorrain jest mordercą, a przynajmniej tak by to wyglądało z ich perspektywy. Charles sprytnie wybrnął z tej kryzysowej sytuacji, ale pamięć o niej pozostała w głowie chłopaka. Od tamtej chwili za każdym razem gdy wkracza do klatki domu Orła, czuje ukłucie niepokoju.
Lorrain wszedł po schodach, kurczowo trzymając się barierki. Czuł, że słabnie z każdym krokiem, a świat rozlewał się w jego oczach. Gdy dotarł na 4 piętro, gdzie mieszkał jego przyjaciel ciężko dyszał i ściekał z niego pot.
- Ta wspinaczka jeszcze nigdy nie była tak trudna- wystękał, wycierając pot z czoła.
Lorrain podszedł do masywnych, dębowych drzwi. Mieściła się na nich mała tabliczka z nazwiskiem "Orzeł". Łowca nie dzielił się swoim imieniem z byle kim, a Charles był jedną z niewielu osób, które znają jego nieciekawą przeszłość. Orzeł był efektem chorych ambicji swoich rodziców, którzy zniszczyli jego dzieciństwo. "Moi rodzice? Nie znam ich. Nigdy nie znałem i nigdy nie poznam. Nie należą do mojego życia i jedyną ich zasługą jest to, że wydali mnie na ten świat" mówił, gdy ktokolwiek zapytał się go o jego familię.
Charles uważał go za niezwykle enigmatyczną postać, która śledziła poczynania zakonu z ukrycia, wtrącając się tylko wtedy, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli.
Lorrain zapukał trzykrotnie. Dźwięk uderzenia rozszedł się wśród martwej ciszy i zniknął gdzieś na dole klatki schodowej. Po chwili usłyszał dźwięk odkręcanego zamka i skrzyp uchylanych drzwi
- Dzięki Bogu- szepnął Charles gdy po raz kolejny świat zawirował mu przed oczami, a Lorrain upadł na ziemię, widząc tylko wszechobecną cień.
Jakub powoli dochodził do siebie, siedząc wraz z pozostałymi dowódcami batalionów w pokoju narad bunkra 9. kompanii. Na kilku miejscach brakowało ich właścicieli, tak więc z krzeseł Lorraina i Michaila ziała przygnębiająca pustka. Medycy pozszywali Jakubowi jego pociętą szkłem twarz, ale zastrzegli go, że blizny pozostaną do końca życia. Gdy zabandażowali wszystkie jego rany puścili go wolno z zaleceniem, aby unikał starć w najbliższym czasie. Zrezygnowany Heinkel wpatrywał się w blat stołu, popijając kawę. Trudno było mu myśleć o tym, co stało się w tą noc. Jego lewa ręka doznała ciężkich oparzeń, więc boleśnie pamiętał o tych wydarzeniach. Wciąż miał w głowie przedstawienie, jakie sporządził Lorrain, gdy oni rozmieszczali ładunki.
" Przy tak dużej temperaturze ciała, Charles powinien spłonąć, lecz nawet włos mu z głowy nie spadł. Ogień wybuchał wtedy, gdy zażyczył sobie tego Lorrain. Czyżby pomioty tego demona panowały nad ogniem? Nie, to zbyt niepoważne" pomyślał Jakub, biorąc łyk ciepłej kawy. Reszta kadry dowódczej rozprawiała o sprawach teraźniejszych, debatując nad tym, co powinni zrobić w zaistniałej sytuacji. Tylko Jakub tkwił myślami w tym samym miejscu. Może po prostu nie był w stanie trzeźwo pomyśleć? Albo, co gorsza, jego mózg chciał powiedzieć mu, że pominął jakiś ważny szczegół. Tylko jaki?
- Jakub?- powiedział Aleksander, szturchając bawiącego się łyżeczką do kawy Heinkela.
- Hę?- Odpowiedział pytająco wyrwany z zamyślenia Kuba.
- Ludzie mówią, że teraz ty staniesz na czele kompanii. Czy to prawda?
- Bo ja wiem? Ludzie zawsze będą mówić, a ich słowa często mieszają się z prawdą. Obecnie nie potrafię nawet zapanować nad samym sobą. Dobrze wiesz, że kiepsko znoszę porażki.
- Widzę, że i ty masz obawy co do naszego zwycięstwa.
- Żadne to zwycięstwo, skoro daliśmy pozabijać tylu dobrych ludzi. Teraz wszyscy nosimy na barkach brzemię zmarłych. Chociaż postarajmy się spełnić ich ostatnie życzenia... Nigdy nie zapomnę tej nocy. Zapomnieliśmy o własnym kapitanie, temu który przywiódł nas tu, dał nam cel. Pamiętasz Aleksander kim byłem, zanim tu przybyłem? Zawdzięczam Michailowi więcej niż wy wszyscy- powiedział, a powierzchnia jego kawy zawibrowała pod wpływem spadających na nią łez. Heinkel nigdy nie płakał. Całe jego życie było spiralą ryzykowania życia, biegania, strzelania i zabijania. Nie posiadał nikogo bliskiego, nikogo, na komu naprawdę by mu zależało. Czy to nie ironia, że najbardziej doceniamy jakąś osobę, gdy bezpowrotnie zniknie z naszego życia?
- Jeśli taka jest wasza wola, zostanę kapitanem- rzekł Jakub, gdy już się uspokoił- Ale czynię to ze względu na Michaila, a nie samego siebie.
- Zmieniłeś się Jakub. I to chyba nawet na lepsze- powiedział Aleksiej wstając.
- KU wiadomości wszystkich tu zebranych!- krzyknął- Z racji śmierci obecnego kapitana, jako oficjalny wysłannik inkwizytorskiego ramienia zakonu, mianuję najwyższego rangą zakonnika, tj. Jakuba Heinkela na Dowódcę 9. kompanii Sląskiego wydziału Polskiego oddziału Zakonu Demonicusa!
Atmosfera na sali wciąż pozostała grobowa. W obecnej chwili nieważne jest, kto stoi na szczycie. "Pamięć o zmarłych nie wygaśnie, dopóki nasze pokolenie trwa. To, co dla nas jest dramatem, dla potomnych będzie to tylko kolejne nazwisko wpisane w dokumentach. Żadne przyszłe pokolenie nigdy nie zrozumie, przez co przeszliśmy i co poświęciliśmy, aby oni mogli żyć normalnie" pomyślał Jakub, spuszcając głowę. W gładkiej tafli swojej kawy widział oblicze człowieka, który radość z życia pozostawił pod murami IV LO.
Napuchnięte od łez oczy straciły dawny blask. Jego zmarnowana twarz bardziej przypominała trupa niż żyjącego człowieka. Heinkel zobaczył, że jego podły nastrój udziela się nie tylko jemu, lecz każdej osobie uczestniczącej w szturmie. Heinkel widząc całą tę beznadzieję wstał ze swojego krzesła, i nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, bezceremonialnie opuścił salę.
" Po każdym płomieniu pozostanie tylko proch i popiół" stwierdził, zamykając za sobą drzwi.
CZYTASZ
Najniższy stopień człowieczeństwa [Zawieszone]
FantasiTak łatwo jest stracić nasze człowieczeństwo... Tak trudno jest je odzyskać...