Słońce stało już wysoko, gdy Charles Lorrain doszedł do ruin. Ruin starego obozu pracy, mieszczących się w sumie nie wiadomo gdzie. Na ogół był tu spokój, tylko czasem jakieś nastolatki robiły tu zdjęcia i snapy. Wiecie, urbexy i styl życia ''yolo'' Zwykle Korbut albo Heinkel ''grzecznie'' mówili im, żeby znaleźli sobie inne miejsce do zwiedzania. Tylko czasem kończyło się na złamaniach, naturalnie u zwiedzających. Pełne cegieł oraz skruszonych ścian podłoże osuwało się spod nóg Lorraina. z dziur w suficie padały promienie słońca oświetlając ciemne wnętrze. Charles schodził głębiej, do tych nie badanych przez nikogo części kompleksu. Długi, ciemny korytarz, oczyszczony z gruzu stał otworem. Tutaj większość dzieciaków zatrzymywała się, ale Charles dobrze znał to miejsce i wiedział, jak dostać się do swojego celu. Pewnie ruszył przed siebie. odrapane ściany w mroku wyglądały jak demoniczne twarze, spoglądające na Lorraina, lecz chłopak wiedział, że to tylko sztuczki kolegów z kompanii, mające na celu zniechęcenie potencjalnych odkrywców. Charles dotarł do końcowej ściany tego ślepego zaułka. Ale nie dla Demonicusa. Lorrain trzykrotnie rąbnął pięścią w mur. Głuche echo przetoczyło się przez resztę korytarza. Chłopak spojrzał jeszcze za siebie, żeby mieć pewność, że nikt go nie śledzi i wszedł do windy, która pojawiła się za ukrytym przejściem. Lorrain wsiadł do środka i nacisnął guzik -20. Silne światło w środku oślepiało go, ale Charles przywykł do tego wrednego żartu Heinkela, który pracował nad tym oświetleniem. Winda ruszyła w dół. Na górze rozległ się dźwięk zamykanego przejścia. Przejścia do normalnego świata.
Charles wysiadł z windy i ruszył przodem przez kolejny korytarz. Cała struktura bunkrów to ciągnące się w nieskończoność korytarze i tunele. Ten, w opozycji do poprzedniego, nie był stary i obdarty, lecz świeżo pomalowany i czysty. ''Przynajmniej tutaj nie mają syfu'' pomyślał Lorrain. Charles przechodził przez kolejne drzwi, aż dotarł do pierwszego rozwidlenia. Lorrain znał ten rozkład na pamięć, więc od razu skierował się w prawo, w kierunku zbrojowni. Drzwi do niej były masywne, zrobione ze stali. Charles naparł na nie. Stare zawiasy skrzypnęły, posuwając się do środka. Sam magazyn to ogromna, kilku piętrowa sala połączona schodami. Na dole znajdowały się pojazdy oraz zbrojownia na zwykłe wyposażenie. Te specjalistyczne miało miejsce na górze, w mniejszych pomieszczeniach. W tunelach panowała cisza, zaś tu rządził hałas. Z kuźni na dolnych poziomach przez kanały wentylacyjne rozbrzmiewała kanonada uderzeń młotów. Tam, na dole wykuwano broń z Gwiezdnej Stali, jedynego materiału zdolnego zabić demona, ale to materiał do opowiedzenia innym razem. Liczne rozmowy oraz dźwięki przeróżnej maszynerii zapełniały całą salę. Ludzie krzątali się wszędzie, próbując uprzątnąć wieczny bałagan. Lorrain skwitował to tylko pustym uśmiechem i poszedł do zbrojmistrza Klausa. To on tu dowodził, przynajmniej teoretycznie. Sam Klaus siedział przy swoim biurku na parterze, obok wejścia do magazynu z pancerzami i mieczami.( na lewo od głównego wejścia, ciężko się połapać w tym administracyjnym bajzlu, więc daję wam szansę użyć mocy wyobraźni). To on sprawował pieczę nad całą bronią i jej konserwacją. Stary, pokryty zmarszczkami wąsacz( Heinkel czasem nazywał go Stalinem w związku z podobnym zarostem) uśmiechnął się, widząc nadchodzącego Lorraina. Sprzątnął swój stół, chowając liczne papiery do biurka. Jego strój również pozostawiał wiele do życznia. brudny i umorusany smarem płaszcz zakonny, z kieszeniami pełnymi od przeróżnych narzędzi.
- Co słychać, młodzieży?- zapytał serdecznie, wstając i podając Charlesowi dłoń. Lorrain odwzajemnił uścisk. Klaus był tu jedyną normalną osobą. Miał swoje lata, ale to człowiek jedyny w swoim rodzaju. Często nazywał hałasy z zbrojowni swoim ''rozrusznikiem serca'' i rzeczywiście, tkwiło w tym coś głębszego. zapachy i dźwięki w tym pomieszczeniu składały się na idealną symfonię, której Klaus był dyrygentem.
- Nic takiego- odparł Lorrain- kolejna sztampowa misja.
- Słyszałem, że narobiłeś trochę bałaganu.
- Heinkel?
- owszem- Klaus westchnął- Chłopaki już wrócili, czekają na ciebie aby zdać raport. no, to oddaj sprzęt. Mam nadzieję, że niczego nie popsułeś- Klaus zmarszczył brwi, widząc poplamiony krwią płaszcz oraz miecz, który Lorrain położył na stole- Ja ciebie szanuję, więc szanuj i swoje wyposażenie. ech... no trudno, chłopaki z serwisu będą marudzić. Jak zwykle. No, zmykaj już- Klaus machnął ręką na odchodne.Staruszek jest konkretnym człowiekiem, zawsze mówi lakonicznie, a jego wypowiedzi są krótkie i na temat. Lorrain z przyjemnością opuścił magazyn i powrócił do rozwidlenia. Tym razem, skierował się w prawo, czyli prosto z perspektywy drzwi od windy.
Tutaj nie ma czego opisywać. Na końcu tej odnogi znajdowała się klatka schodowa, którą Lorrain udał się na 3 piętro. Tutaj mieściły się wszelkie kwatery oraz pokoje treningowe. Każde drzwi były identyczne, tylko nad nimi wisiała tabliczka z imieniem właściciela. Charles szybko znalazł swoją, po czym pchnął drzwi i dosłownie wpadł do środka. Przywitali go siedząc na jego łóżku oraz biurku ustawionych przy wąskiej, wytapetowanej ścianie Heinkel oraz Aleksander. Po ich minach Lorrain nie wróżył nic dobrego i nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek, zwłaszcza z Heinkelem, który wstał i podszedł do Charlesa.
-W normalnych okolicznościach dałbym ci w pysk- zaczął. Lorrainowi nawet brew nie drgnęła, wiedział,że Heinkel nic mu nie zrobi.- ale odkryliśmy coś ciekawego, co powinno Cię zainteresować-dodał. Charles spojrzał badawczo na Aleksandra. Inkwizytor ruchem głowy potwierdził wypowiedź Kuby. A mu wypadałoby wierzyć. Lorraina w obecnym stanie interesowało tylko pójście spać, ale pewnie to Kapitan ich tu przysłał. Ignorowanie go byłoby głupie, zwłaszcza, że Pan dowódca nie miał poczucia humoru. - O co chodzi?- zapytał Charles, rżnąc głupa. Wiedział, że wizyta w dowództwie oznacza nową misję. Heinkel przewrócił oczami, a Aleksander westchnął. - nowe zadanie- odpowiedział Aleksander- I to o wiele poważniejsze niż myślisz, Charles. Kapitan bierze najlepszych, więc idziesz z nami. Szkiełko oraz Korbut też dołączą- Lorrain polubił Szkiełka już dawno temu, kiedy był tutaj nowy i dopiero uczył się wszystkiego. W sumie nikt nie znał jego prawdziwego imienia, tylko pseudonim. Podobnie jak z Korbutem, któremu Charles uratował parę razy skórę. Nikt nie miał pewności co do ich prawdziwych tożsamości, jednak nikt nie pytał. Dołączając do kompani, grzebiesz wspomnienia pod grubą warstwą popiołu, resztek poprzedniego życia. To obrazowała sytuacja pogrzebu Lorraina. Czy można być człowiekiem, grzebiąc własne człowieczeństwo w mogile? Mimo bolesnej przeszłości, podziałów i kłótni, wszyscy tu, są w jakiś pokrętny sposób, rodziną. Może nie dosłownie, ale ludzie tworzyli więzi między sobą. Bycie samotnikiem w takim mrowisku graniczyło z cudem. Lorrain rozłożył bezwładnie ręce. - No cóż, to chodźmy- powiedział.
CZYTASZ
Najniższy stopień człowieczeństwa [Zawieszone]
FantasyTak łatwo jest stracić nasze człowieczeństwo... Tak trudno jest je odzyskać...