Słychać Strzały

101 8 3
                                    

Wracał po zajęciach w pośpiechu. Cały dzień był okropny. Przesiedział go jak na szpilkach, kręcąc się i wiercąc, jakby marzył tylko o tym by te mocniej wbiły mu się w dupę. W sumie zrobiłby to, tysiąc szpilek byle by tylko zniknąć. Wszystko, byle by odwrócić swoją uwagę od tego wzroku wszechobecnych Omeg. Zbliżała się pełnia, przez którą jego zapach trudniej było ukryć, a węch tych niepozornych stworzonek stawał się czulszy. Idealna sytuacja, matko naturo, gratulację. Kiedyś to może było przydatne, pomagało partnerom więzi na odnalezienie się, ale nie w tych czasach. Teraz, dla Jaspera, był to ogromny kolec w pośladzie, którego nie mógł się pozbyć. To, jak księżyc go drażnił było aż niepojęte. Był dosłownie gotów warczeć do nieba.

Niby wszyscy wokół byli troszkę poddenerwowani, ale w porównaniu do nich, jego zmysły szalały. Szeptały z każdej strony "Omega, dlaczego ty jeszcze nie masz Omegi? Omega najważniejsza, dajcie nam Omegi, dajcie nam partnera" i tak dalej, w kółko, i w kółko i bez końca. Zwariować można, i zwariowania się nie uniknie. 

W efekcie tego wewnętrznego rumoru, na każdy dotyk ze strony Bogu ducha winnej Bety reagował warknięciem, a na Omegi ze swojego roku niemal się rzucał. Że też musiał akurat dzisiaj nie wziąć leków uspokajających ze sobą... Przekraczanie zalecanej dawki nie było ani przyjemne, ani bezpieczne, ale przynajmniej słyszałby własny rozum i nie wzbudzał podejrzeń. Dobrze, że miał przynajmniej okulary przeciwsłoneczne. Dzięki nim jego oczy, które mogły rozbłysnąć czerwienią w każdym momencie, pozostawały ukryte, choć dziwnie wyglądało to w półmroku. Jak ktoś na ostrym kacu, lub dotknięty wampiryzmem.

Walka z własną naturą była wyczerpująca, zwłaszcza kiedy chemia trzymająca ją w ryzach wygasała, toteż jego zwykle silny organizm nie miał nawet siły na zwyczajne nadanie skórze żywego koloru.

Tak, "leki" które zażywał zdecydowanie już wypocił, bo do nozdrzy blondyna doszedł ostry, i w jego mniemaniu obrzydliwy zapach. Ostrość jego feromonów była wyjątkowo słodka, jak anyż czy cynamon, jednak nie pozostawiała wiele dla domysłu. To był jego zapach, a raczej zapach jego alfiej części, dominującej w tym czasie. Zapach Alfy, coraz trudniejszy do ukrycia.

W związku z tym jego chód przyśpieszył. Dosyć spontanicznie przeszedł w bieg. Czuł się na skraju wyczerpania. Samokontrola powoli z niego ulatywała, zostawiając jedynie pierwotne instynkty.

Nagle to właśnie one szarpnęły za stery, zmuszając jego ciało do stanięcia w miejscu. Zaczął wrzeszczeć, lecz było to stłamszone tylko w jego własnej głowie, jego więzieniu. Nie mógł nic zrobić, kiedy tylko teoretycznie jego ciało spięło się w każdym możliwym miejscu, stając w pozycji obronnej. Z jego gardła uleciał na pewno nie jego warknięcie. Już po chwili w uliczce rozległ się obrzydliwy dźwięk przemieszczanych kości, tak dobrze znany każdemu wilkołakowi. Na chodniku pod latarnią stał teraz duży wilk z dzikością w oczach lśniących czerwienią. Jego szarawe futro jeżyło się, dodatkowo dodając mu masy, mającej odstraszyć przeciwnika.

"Cudownie" - pomyślała jego ludzka, uwięziona i bezsilna część.

Ta wilcza zawtórowała jej, wyraźnie nie rozumiejąc sarkazmu.

Wilk otrzepał się z niewidocznej, wyimaginowanej wody. Ludzki zapach, dezodorant na strzępach ubrań, to było denerwujące dla jego czułego nosa. Przez te cholerne wynalazki jego powonienie nie dość, że bolało, to jeszcze było bezużyteczne, a to już bardziej zakłócało jego komfort. Rozejrzał się, machając łbem na wszystkie strony. Teraz wszystko wydawało się obce. Po tak długim czasie tłumienia... zapomniał jak pachnie i wygląda wieczór, kiedy ciemność nie jest problemem. Pięknie. Wszędzie czuł rozpraszające Omegi w trakcie pełniowego rozgrzania. Niemal słyszał ich skomlenie o bliskość Alf takich jak on. To już tak niedługo. Pełnia w całej swojej okazałości, wreszcie naprowadzi go na trop przeznaczonej mu pary. 

Alfa (bxb ABO)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz