2.

31 3 0
                                    

Jak co dzień rano usłyszałem denerwujący dźwięk budzika. Jęknąłem w poduszkę i sięgnąłem omackiem po telefon, wyłączając alarm. Nie kontaktując usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz dłońmi. Gdy wreszcie nabrałem siły, wstałem i pokierowałem się do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia. Za pół godziny miałem wstawić się w pracy, więc postanowiłem że zrobię szybkie tosty.

Wyciągnąłem z szafki chleb i potrzebne mi dodatki. Podłączyłem toster do kontaktu i włożyłem kanapki do środka. Kiedy śniadanie spokojnie się robiło, poleciałem do pokoju, aby się ubrać. Otworzyłem szafę, z której wyleciało kilka zwiniętych w kulkę ubrań. Westchnąłem podirytowany. W dalekiej przyszłości będę musiał tu posprzątać, czego nienawidziłem robić. Sięgnąłem po białą koszulkę z logo jakiegoś zespołu i czarne rurki. Zamknąłem mebel, uważając i upychając ubrania, żeby nie wypadły i udałem się do łazienki. Szybko założyłem przygotowane wcześniej ciuchy i przemyłem zmęczoną twarz wodą. Spojrzałem w lustro i zauważyłem moje sine worki pod oczami. Od jakiegoś czasu miewam problemy ze snem. Zasypiam po drugiej w nocy a budzę się o siódmej rano.

Nagle poczułem śmierdzący zapach spalenizny. Chwilę pomyślałem i...cholera. Zerwałem się i szybko pobiegłem do kuchni. Była cała zadymiona. Podbiegłem do okien i błyskawicznie je otworzyłem. Odkaszlnąłem i zacząłem machać sobie dłonią przed twarzą. Rzuciłem się w stronę tostera i szybko odłączyłem go od prądu. Moje śniadanie jest całe czarne i chyba nie nadaje się do spożycia. Wyrzuciłem spaleniznę do kosza i spojrzałem na zegarek. Za piętnaście minut mam być w sklepie. Warknąłem pod nosem i zostawiając uchylone okna, wziąłem jabłko i biegiem ruszyłem do drzwi. Skacząc na jednej nodze ubierałem buty i zarzuciłem swoją czarną kurtkę. Wgryzłem się w owoc i zamknąłem drzwi. W pośpiechu schodziłem po schodach, o mało się nie wywracając.

Wychodząc na zewnątrz poczułem uderzający we mnie chłód. Dziś było naprawdę zimno i mroźno. Nigdy nie lubiłem zimy. Szybko pobiegłem w kierunku mojej pracy. Pośpiesznie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pan Gerard właśnie wyjmował świeże pieczywo z pieca. Uwielbiałem ten zapach.

- Dzień dobry proszę pana. - wesoło się przywitałem.

- Cześć Luke! Ile razy mam ci jeszcze mówić abyś nie mówił na mnie pan? Czuję się staro! - odwrócił się i zaśmiał.

- Przepraszam. - speszyłem się i wszedłem za ladę, pomagając Gerard'owi porozkładać bułki na odpowiednie pułki.

Do otwarcia sklepu pozostało jeszcze pięć minut. Gerard był szczęśliwym staruszkiem z żoną i wnuczkami. Od kilku lat sam prowadził osiedlowy sklep. Z tego co mówił, to bardzo go lubił i był częścią jego samego. Gdy zadzwoniłem do niego w sprawie pracy, ucieszony powiedział, że z wielką chęcią mnie przyjmie, bo jego wcześniejszy pracownik się zwolnił. Od razu go polubiłem.

- Więc...co tam u ciebie słychać młodzieńcze? - zapytał, odkładając ostatnią bułkę.

- Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. - uśmiechnąłem się w jego stronę.

- Marnie wyglądasz. - skrzywił się. - Może chcesz jakieś zwolnienie? Ja sobie spokojnie poradzę, a ty odpoczniesz.

- Nie! Wszystko jest w porządku...naprawdę - szybko zaprzeczyłem.

Na serio nic mi nie było. Czułem się w porządku, tylko się nie wyspałem.

Gerard zaraz po naszej rozmowie zwinął się do domu, a ja znowu zostałem sam. Przychodzi codziennie rano aby wstawić i wyjąć bułki i inne pieczywo z pieca. Później wraca do siebie, do Pani Rose.

Właśnie obsługiwałem jakąś staruszkę, która cały czas plotkowała z kobietą za nią. Naprawdę stały tu już od dziesięciu minut, a tematy im się nie kończyły. Obrobiły już chyba całe osiedle. Przewróciłem oczami i cicho westchnąłem. Ciekawe czy mnie też kiedyś obgadywały?

- Ty, a słyszałaś, że jakiś młody się tu wprowadził? Z dzieckiem! - zarecytowała. - Pewnie zrobił sobie na boku i matka zostawiła! - zaśmiała się.

Strasznie irytowały mnie takie rozmowy. Uważałem, że to nie ich sprawa i nie powinny się na ten temat wypowiadać. Nie znały tego człowieka i jego historii.

Nagle do sklepu wpadł chyba obgadywany przez kobiety chłopak z dziewczynką na rękach.

Podszedł do lady i poprosił o trzy ciemne bułki. Spojrzałem ukradkiem na staruszki, które z zaciekawieniem przypatrywały się mężczyźnie. Nagle ich rozmowy ucichły. Zaśmiałem się cicho. Podałem chłopakowi pieczywo.

- Jeden dolar. - Powiedziałem i przypatrzyłem się mu.

Miał piwne oczy, tak samo jak dziecko, które trzymał. Byli strasznie podobni.

Ocknąłem się i odebrałem pieniądze.

- Hej, jestem Lauren. - usłyszałem uroczy głosik i podniosłem wzrok na dziewczynkę. Wyciągała rączkę w moją stronę.

- Cześć, ja jestem Luke. - uścisnąłem jej łapkę i szeroko się uśmiechnąłem. Mężczyzna obserwując całą sytuację śmiesznie zachichotał.

- Lau, już wyrywasz chłopków? - zaśmiał się starszy, patrząc na małą istotkę, lecz ta go zignorowała.

- Teraz będziemy się często widzieć! Teraz mieszkamy tutaj! - powiedziała wesoło Lauren.

- Ej, klusko nie klep tyle. - chłopak zatkał jej delikatnie usta.

Mała próbowała odciągnąć ze swoich ust dłoń starszego, lecz nie udało się jej. Naburmuszona mruknęła cicho i założyła ręce na piersi. Zaśmiałem się na ten widok.

- Dobrze, dziękujemy i do widzenia. - pożegnał się i z uśmiechem na twarzy wyszedł ze sklepu.

Babcie, które cały czas stały i przyglądały się sytuacji, po chwili uczyniły to samo. Westchnąłem i usiadłem na moje uwielbione krzesło.

Ocalony | LashtonWhere stories live. Discover now