Kraina Pyros, ponad 400 lat temu..
Ciemnowłosy mężczyzna stojąc na pięknej, zielonej polanie spoglądał z szerokim uśmiechem i nostalgią na swoją krainę. Jego długie, rozczochrane włosy rozwiewały się w każde możliwe strony. Obserwował właśnie złociste pola i żywo zielone lasy, przyjemny letni wiaterek muskał jego policzki. Mocniej zaciągnął się tym cudownym powietrzem i żwawo odwrócił za siebie. Przymknął swoje jedno oko jak to zawsze miał w zwyczaju i wyszczerzył się szeroko tym swoim firmowym uśmieszkiem.
– Zobaczysz moja najdroższa, zrobię wszystko by na świecie już zawsze panował pokój. Nie dopuszczę do tego abyś więcej cierpiała. Nie pozwolę by on ponownie cię krzywdził. Wyrwę cię spod jego łap i uczynię najszczęśliwszą kobieta na świecie. – odparł nabierając więcej powagi, podchodząc tym samym bliżej drugiej sylwetki. Uklęknął przy niej, złapał jej smukłe dłonie w swoje i spojrzał z ciepłym uczuciem w jej czarne oczy. Zawsze się w nich zatapiał. Miała tak piękne, głębokie spojrzenie. – Odnalazłem nowy kontynent gdzie żyje tak zwana rasa ludzka, nie są wrogo nastawieni. To dość prosty gatunek, który nie posiada talentu magicznego. Może z biegiem czasu ich tego nauczymy, uciekniemy tam, zaszyjemy się i nikt nigdy nas tam nie odnajdzie. Będziemy wiedli spokojne życie już zawsze, zobaczysz! Nikt nigdy nam tego szczęścia nie odbierze.
Mężczyzna w trakcie swojej wypowiedzi ściskał ją za ręce próbując dodać nieco pewności siebie i otuchy, a gdy skończył złożył na nich lekki pocałunek, wciąż nie odrywając od niej swoich dzikich oczu.
Kobieta odziana w kolorowe królewskie szaty siedziała na ławce pod piękną jabłonią. Jej długie, czarne włosy niczym węgiel, swobodnie rozpuszczone, opadały na ramiona i plecy. Złota korona wysadzana najdroższymi klejnotami zdobiła jej głowę. Mnóstwo drogocennej biżuterii skrywała pod ciemną peleryną. Zresztą nie tylko biżuterię. Jej ciało skrywało o wiele więcej. Siniaki i blizny po pobiciach, które do tej pory nie zagoiły się. Jej serce było tak bardzo niewinne, a tak bardzo skrzywdzone. Była piękna na zewnątrz, a tak bardzo smutna wewnątrz. Skrywała swą jasną cerę przed słońcem, bo gdyby On się dowiedział, że wychodziła na zewnątrz, znów by ją pobił.
Tuż naprzeciwko niej klęczał mężczyzna, w którym była tak mocno zakochana. To on pokazał jej co znaczy być chcianą i kochaną. To on był jej jedyną podporą, jej słońcem, jej promykiem. Nie mogła spoglądać na prawdziwe słońce, lecz wystarczało jej gdy miała jego przy swoim boku. Cały czas gdy przemawiał, wpatrzona była w niego jak w obrazek. Rozmarzona wsłuchiwała się w jego ciepły głos i obserwowała ekspresje jego pięknej twarzy. Co chwilę się podśmiechiwała pod nosem, nieświadomie swoje usta zasłaniając rękawem. Będąc w pałacu nigdy nie mogła się uśmiechać. Więc nawet w towarzystwie swojego ukochanego to robiła, a on wtedy chwytał ją za rękę i odsuwał od twarzy. Kobieta rumieniła się wtedy jeszcze bardziej, lecz po chwili perliście się śmiała.
Mówił z tak wielkim zapałem. Widziała jak bardzo się tym przejmował i z jakim temperamentem opowiadał o odkryciu nowego kontynentu. Chciał uciec z nią z tego okropnego świata. Chciał wyrwać ją z tego więzienia. Chciał w końcu móc otworzyć te złotą klatkę, w której była więziona. Mięli uciec i zamieszkać razem. Walczyli nie tylko dla siebie, ale dla swojego potomka.
Spojrzała na swojego ukochanego, który tak mocno się tym wszystkim rozentuzjazmował, że aż z jego pięści zaczął ulatywać czerwony płomień. Uśmiechnęła się półgębkiem i gestem dłoni pokazała żeby trochę się uspokoił na co mężczyzna od razu zareagował. Ponownie klęknął tuż przed nią i ujął jej drobne dłonie. Tylko ona potrafiła go uspokoić i sprowadzić do parteru. Miał tak wielki temperament... Był niczym żywy ogień.
CZYTASZ
Zakazana miłość [ZAKOŃCZONA]
Short StoryAkcja toczy się w imperium Alvarez - krainie opanowanej przez Demony, na których czele stoi Zeref - zwany Czarnym Panem Śmierci. Po Wielkiej Wojnie, ludzie zostają w końcu pokonani i skolonizowani w podziemnym mieście zwanym Mangnolią, gdzie walczą...