4. Historia

159 13 12
                                    

Właśnie zmierzałam w stronę Viaris na motocyklu, który dostałam od zaprzyjaźnionych łowców. Modliłam się, żeby żaden patrol mnie nie złapał. Na szczęście byłam już dawno poza terenem watahy Luciana więc tutaj nie mógł wszcząć poszukiwań. Nie wiedziałam co mam dalej zrobić. W przypływie emocji stamtąd uciekłam. Tyle czasu ludzie przygotowywali się do tego momentu a ja okazałam się być mate Alfy. Gdzieś w głębi duszy czułam, że wszysykich zawiodłam. Teraz wiem, że nie potrafiłabym go zabić. Wpływ księżyca działa słabiej na ludzi ale jednak działa. Chciałam wrócić do domu, wiem, że nie ważne co się dzieje nie odtrącą mnie.

Po kilku godzinach jazdy byłam na miejscu. Zsiadłam z motora i ruszyłam w kierunku kryjówki. Odkryłam pokryty mchem właz, otworzyłam go i zeszłam po drabinie do jego wnętrza. Stanęłam na ziemi w obskurynym kanale, po czym udałam się w miejsce wejścia do niemalże mojego rodzinnego domu. Gdy już byłam bardzo blisko wejścia ktoś zamknął mnie w szczelnym uścisku.
Nawet nie mogłam się obrócić, żeby zobaczyć kto jest temu winny ale prawie na 80 procent byłam pewna kto za mną stoi. Nie myliłam się.

- Rose tak się o Ciebie martwiłem. Cieszę się, że żyjesz. - powiedział Max po czym rozluźnił uścisk. Spojrzałam na jego twarz. Brak mojej obecności źle na niego działał. Pod jego zawsze wesołymi piwnymi oczami widać było cienie. Długie brązowe włosy jak zwykle związane były w kitkę z tyłu. Miałam wrażenie, że odkąd ostatnio się widzieliśmy przypakował chociaż i tak był już dostatecznie umięśniony. Zadarłam głowę w górę żeby uśmiechnąć się do chłopaka. Oczywiście był ode mnie wyższy, miał jakieś 180 cm wzrostu.

Byliśmy dla siebie jak rodzeństwo. Od urodzenia się razem wychowywaliśmy i nie był to jakiś friendzone. Przez całe swoje życie Max był w kilku związkach jednak wszystkie szybko się rozpadały co było dziwne bo był on opiekuńczy i wyrozumiały. Chciałam żeby znalazł w życiu osobę która będzie go doceniać tak jak ja.

Od zawsze zadaniem jego rodziny była ochrona mojej. Nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby wilkołaki znowu zabrały nam jedyną moc jaką dostaliśmy od naszej bogini.
- Wróciłaś tak wcześnie, masz kłopoty prawda? Opowiadaj co się stało. - nie chciałam ukrywać faktu, że jestem mate Luciana.
- Dobrze ale najpierw wejdźmy, nie chce żeby ktoś niepowołany to słyszał. - nie mogłam jednak dopuścić do tego, żeby osoba której nie ufam słyszała tą wiadomością. Jako mate Alfy byłam jego największą słabością i wielu jego wrogów zapłaciłoby ogromne sumy, żeby móc mnie zabić lub pojmać.

Przeszliśmy przez mosiężne drzwi i zeszliśmy schodami do głównego pomieszczenia mojego klanu.

- Zgadnijcie kto wrócił! - zawołał Max do zgromadzonego tłumu. Gdy mnie tylko zobaczyli zaczęli gwizdać i poklaskiwać. Wszyscy widzieli jak walczę na arenie.
- Wróciła nasz mała zabójcza siostrzyczka. - krzyknął ktoś z tłumu.

Klan zastępował rodzinę i tak właśnie się traktowaliśmy. Wielu z nas jak ja straciło swoich bliskich jeszcze w dzieciństwie. Każdy inny klan był z kolei jak kuzynostwo. Nie było wojen między ludźmi. Zawsze sobie pomagaliśmy. Wiedzieliśmy, że walka między nami prowadzi tylko do wyniszczeń a wróg jest jeden - istoty nocy czyli wampiry i wilkołaki. Nasz klan specjalizował się w zabijaniu tych drugich jednak byliśmy przygotowani również do starć z wampirami.

W klanach oczywiście zdarzały się zdrady. Ludzie, którzy uwierzyli na słowo wampirowi lub wilkołakowi nigdy dobrze nie kończyli. Zazwyczaj przesiąknięci byli chęcią wzbogacenia się. Szkoda że ani pijawki ani psy nie dotrzymywały słowa.

Wszyscy mnie obejmowali i gratulowali mi. Łowcami w większości byli mężczyźni jednak do klanu należało również parę kobiet w tym moje dwie najlepsze przyjaciółki.

AwakenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz