email

509 55 18
                                    

"Życie nie staje na cholernej drodze dlatego, żeby mu wszystko oddać i dać się dalej nieść. Życie chce, żeby z nim walczyć. Uczyć się, jak sprawić, żeby było nasze. Chce, żebyśmy wzięli siekierę i przerąbali się przez drewno. Żebyśmy wzięli młot i skruszyli beton.Żebyśmy wzięli pochodnię i przepalili metal i stal, aż wreszcie będziemy mogli dosięgnąć i wziąć je do ręki."
__________

Andreas w środku nocy gdzieś wyszedł i naprawdę gówno mnie obchodzi co się z nim teraz dzieje. Nie potrafię pojąć jak można być tak zakłamanym kretynem jakim jest właśnie on. Nie umiem też zrozumieć jak mogłam zachować się jak skończona idiotka i wszystko dla niego poświęcić.

Wiadomo, że gdybym nie spróbowała to nie dowiedziałabym się czy było warto. Teraz jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie. Chociaż w obecnej sytuacji nie wiem co gorsze, agresywny Aspen zdradzający mnie na każdym kroku czy pieprzony egoista Wellinger nie widzący nic poza czubkiem własnego nosa.

Zawsze wiedziałam, że mam w życiu pecha, ale nie spodziewałabym się, że aż tak wielkiego. Z bólem serca jednak muszę przyznać, że jednak Andreas czasami potrafił poudawać kogoś kim - jak się okazało - wcale nie jest.

Czytając po raz trzeci w ciągu pięciu minut plakat o tym jaki wpływ ma dym nikotynowy na zdrowie płodu, słyszę dźwięk dzwonka swojego telefonu.

Tym samym skupiam na sobie uwagę innej kobiety, która tak jak ja, czeka w kolejce do lekarza, który swoją drogą ma straszne opóźnienie.

- Halo? - odbieram po chwili.

- Wysłałem ci na maila akta sprawy. - mówi Gregor. - Jeśli ktoś się o tym dowie to cię zabiję.

Uśmiecham się szeroko i ze szczęścia zaciskam dłoń w pięść. Gregor Schlierenzauer się postarał.

- Dziękuję ci, ratujesz mi życie. - wzdycham. - Akta nigdzie nie wyjdą, nie przejmuj się tym.

- Mam nadzieję. - mówi. - Do zobaczenia w poniedziałek.

Rozłącza się, a w tym samym momencie drzwi gabinetu się otwierają, a w nich staje mężczyzna w średnim wieku.

- Verity Meier?

Kiwam głową, wstając, po czym zabieram ze sobą torebkę i wchodzę do środka. Wydaje mi się, że nie powinnam być tu teraz sama.

Wracam do domu, gdy na dworze panuje już szarówka. Jednak świąteczne światełka i dekoracje umieszczone w całym mieście sprawiają, że człowiek ma wrażenie, jakby szedł ulicą w samo południe. Blask jaki dają równa się prawie temu słonecznemu.

Nie mogę uwierzyć, że do świąt pozostał już tylko tydzień. Nadal nie mam kupionych żadnych prezentów, a - oczywiście jeśli to nadal aktualne - mamy z Andreasem lecieć do Zurychu, więc muszę przygotować podarunki dla jego brata oraz rodziców.

Idąc ulicą przyglądam się wystawom sklepowym i jedna zdecydowanie najbardziej przyciąga mój wzrok. Przy samej szybie stoją malutkie białe buciki dla dziecka. Cieszę się, że wcześniej nie mijałam tego sklepu, bo pewnie bym je kupiła.

Do mieszkania wchodzę po około czterdziestu minutach spaceru i mogę przysiądz, że padam ze zmęczenia na twarz. Zdejmuję z siebie płaszcz oraz buty, a torebkę rzucam na komodę, po czym idę do salonu. Z oddali zauważam świecącą się w nim lampkę, więc moje przypuszczenia co do obecności Andreasa się sprawdzają.

Chłopak siedzi na przy stole, uderzając w niego opuszkami palców. Wpatruje się we mnie tak intensywnie, że aż przechodzą mnie dreszcze.

- Czekałem na ciebie.

Przeczesuję dłonią włosy, po czym przełykam ślinę. Nie chcę się z nim dzisiaj kłócić.

- Rozmawiałem z Layken. - kontynuuje. - Naprawdę nigdy nie spałaś z Aspenem?

Niepewnie kiwam głową i zaczynam strzelać palcami u rąk. Jeszcze kilka minut, a zejdę tutaj na zawał.

- To dlaczego mi o tym nie powiedziałaś? -pyta z nutą rozczarowania w głosie. - Poczułem się jak kretyn, gdy Layken...

- Zrozumiałam to tak, że w ogóle nie interesuje cię to dziecko, więc po co miałam na siłę cię przy nim trzymać... - szepczę. - Potem jeszcze kazałeś mi je usunąć.

Słyszę i czuję jak łamie mi się głos, ale za wszelką cenę staram się nie rozpłakać. Na pewno nie teraz.

- Niczego nie usuniesz, rozumiesz? - również szepcze. - Wiem, że jestem pieprzonym dupkiem, ale chyba źle to wszystko zrozumiałem. Nie chciałem mieć teraz dzieci, to trochę za szybko, ale teraz już jest za późno. Jeśli ono faktycznie jest moje to nie ma o czym mówić.

Spoglądam na niego ze zdziwieniem, nie wierzę, że on to mówi. Ktoś go chyba podmienił.

- Myślałem, że to dziecko Aspena, a mnie chcesz wplątać w jego wychowanie. Potem jak o tym pomyślałem to zastanawiałem się czy może ono jednak jest moje, ale równie dobrze mogło być też jego. - kontynuuje. - Dlatego kazałem ci je usunąć. Nie byłbym w stanie pokochać jego dziecka, to by mnie przerosło. Ale gdy Layken powiedziała, że to tylko i wyłącznie moje dziecko, sam siebie chciałem zabić. Verity, ja wiem, że moje przeprosiny nie naprawią tego co się stało ani nie wymażą moich wczorajszych słów, ale chcę, żebyś wiedziała, że cholernie żałuję.

Uśmiecham się delikatnie, po czym poprawiam kosmyk włosów za ucho. Andreas odwraca się, po czym podchodzi do okna i wpatruje się w przejeżdżające samochody.

- Byłam przed chwilą u lekarza. - wzdycham. - Powiedział, że to początek piątego tygodnia i jak na razie wszystko jest w porządku. Spytałam też o ewentualne testy na ojcostwo, powiedział mi, że można taki zrobić, ale jest to niebezpieczne.

Wellinger odwraca się w moją stronę, po czym przeciera twarz dłońmi. Zauważam, że świecą mu się oczy.

- Nie potrzebuję testów. - mówi. - Przysięgnij mi tylko, że to moje dziecko.

Kiwam delikatnie głową, po czym podchodzę do niego i wtulam się w niego.

- Przysięgam.

Dociska mnie do siebie, po czym całuje we włosy. Stoimy przez dobrych kilka minut w kompletnej ciszy, ale mi to zupełnie nie przeszkadza.

- Przepraszam.

Odsuwam się od niego i wyjmuję z tylnej kieszeni jeansów zgięty papier. Rozkładam go, po czym podaję Andreasowi, który skupia wzrok na trzech fotografiach. Widzę jak na jego twarzy pojawia się mały uśmiech, a zaraz potem chłopak przytula mnie mocno do siebie.

- Będę miał dziecko. - szepcze. - Moje własne dziecko.

______________________________
dawno nie napisalam wiekszego gowna niz to, wiec serio nie obraze sie jak mnie skrytykujecie, bo zasluguje na to

coincidence | a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz