2

143 19 13
                                    


Siedziałem zaspany przy kuchennym stole, prawie że na oślep sypiąc kolorowe płatki do dwóch misek z mlekiem. Pomimo iż wczorajszego wieczoru położyłem się do łóżka stosunkowo wcześnie, to długo przewracałem się z boku na bok, szukając wygodnej pozycji i wręcz błagając Morfeusza, by pozwolił mi chociaż na chwilę znaleźć się w jego krainie. Na próżno oczywiście, gdyż kiedy wreszcie udało mi się zamknąć oczy, po pokoju rozbrzmiał się upierdliwy dźwięk alarmu, a ja miałem ochotę rozwalić sobie łeb o ścianę, kiedy do mojej świadomości dotarł fakt, iż dziś jest niedziela.

Po piętnastu minutach walki ze samym sobą, zebrałem się i poszedłem do pokoju brata, jednak z nim nie poszło już tak łatwo — skubany przesunął się, robiąc dla mnie miejsce w łóżku, jakże więc mogłem odmówić ciepłej kołdrze i wesołym śmiechom Lucasa? Zostaliśmy tak, póki rozwścieczona mama nie wpadła do jego sypialni, grożąc nam wywaleniem na mszę w samych piżamach. Mój biedny mały braciszek oczywiście jej uwierzył i w moment zaczął panikować, że on kategorycznie nie może pokazać się w ludziom w prześlicznej piżamce w dinozaury.

Uroczo.

I nawet pomimo tak pozytywnego poranka czułem się aktualnie jak najgorszy śmieć, słuchając jak Lucas zawzięcie opowiadał mamie dzisiejsze kazanie księdza, a ta kiwała co chwila głową, potwierdzając te bzdury i chwaląc go na koniec za uważne słuchanie.

Ja nigdy nie słuchałem. Nie chciałem tego słyszeć. Zazwyczaj rzucałem dwa słowa o Miłosierdziu Pana na odczepne, nie chcąc zbytnio wdawać się w szczegóły. Tak, jakbym w ogóle miał cokolwiek na ten temat do powiedzenia.

— Lucas, uwa... — mama zaczęła, jednak nie dane było jej skończyć, gdyż w pomieszczeniu rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.

Lucasowi znowu wyślizgnęła się szklanka z sokiem, kiedy schodził z wysokiego stołka znajdującego się przy wysepce kuchennej, a nasza rodzicielka westchnęła ciężko, szybko jednak przybierając surowy wyraz twarzy.

— Ile razy mówiłam ci, żebyś uważał?! — Podniosła głos, a w oczach małego powoli zaczęły zbierać się łzy. — Niedługo wytłuczesz mi całą zastawę! — krzyczała dalej, a ja zamknąłem oczy, czując, jak pulsują mi skronie.

I znowu to samo. Trochę się posprzeczają, pokrzyczą, ale kto na koniec dnia będzie najlepszym i najukochańszym dzieckiem?

Lucas. Oczywiście, że Lucas.

Brat uciekł z kuchni, szlochając.

— Daj mu spokój, co? — rzuciłem oschłym tonem.

Mama otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili zastanowienia zamknęła je i również wyszła, w dodatku trzaskając za sobą drzwiami.

No pewnie, ja to posprzątam, pomyślałem, zaciskając ze złości zęby, ale mimo wszystko podniosłem się w poszukiwaniu jakiejś ścierki, zostawiając nietknięte płatki w misce i pozwalając im totalnie rozmięknąć.

Też chciałbym tak sobie rozmięknąć, myślałem dalej, wycierając podłogę. Zniknąć albo usiąść i po prostu się rozpłakać, tak, jak robił to Lucas i żeby to mnie mama głaskała po głowie, opowiadając ciepłym głosem miłe rzeczy.

Kiedy skończyłem sprzątać kuchnię, udałem się na górę, przystając przy lekko uchylonych drzwiach do pokoju Luca, zaglądając so środka niepewnie jednym okiem. Mały leżał na łóżku, wiercąc się co chwila. Nie lubił, kiedy mama na niego krzyczała. Ja zresztą też nie przepadałem za momentami, kiedy podnosiła głos.

Protect me from what I wantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz