W jednej ręce trzymałem małą dłoń Lucasa, pilnując by ten, cały rozemocjonowany podczas opowiadania mi jak spędził kolejny dzień w szkole, nie wybiegł czasem na ulicę (nie, nie dramatyzowałem, mały zazwyczaj gestykulował żywo i dosłownie latał dookoła, zapominając o całym świecie, skupiając się tylko na jak najlepszym przekazaniu mi cudowności dzisiejszego dnia), a w drugiej dzierżyłem telefon, SMS-ując z Kate. Chociaż było to może bardziej wodzenie palcami nad ekranem i tępe wgapianie się w kilka wyrazów, które tworzyły zdania.
Zdania, których nie potrzebowałem widzieć.
Od: Katuś
Dzisiaj 2:15 PM
umówiłam się z Dominiciem
Dzisiaj 2:18 PM
ok.
Dzisiaj 2:19 PM
jesteś zły?
Dzisiaj 2:25 PM
nie.
Dzisiaj 2:26 PM
Nikuś, proszę cię.
Od: Zdrajczyni
Dzisiaj 4:45 PM
wróciłam. byliśmy na kawie. tylko rozmawialiśmy. proszę, nie gniewaj się.
Dzisiaj 4:46 PM
nie jestem zły
Westchnąłem ciężko i schowałem telefon do kieszeni jeansów. Nie kłamałem. Nie byłem zły. Może odrobinę zawiedziony. Ale nie byłem zły.
— Nikuś, Nikuś. — Lucas zawył, wieszając mi się na ręce.
Obdarzyłem go spojrzeniem godnym pożałowania, wyjątkowo nie mając humoru na znoszenie go dzisiaj. Ale może to nie tylko jego, może to tyczyło się wszystko dookoła.
— A pójdziemy do parku? Proszę?
— Nie — stwierdziłem krótko. — Musisz zrobić lekcje i ja zresztą też, i muszę zrobić jeszcze tysiąc innych rzeczy...
— Ale...
— POWIEDZIAŁEM NIE! — warknąłem, mimowolnie szarpiąc go za małą rączkę, jakby chcąc wytrząsnąć mu ten durny pomysł z głowy. Ten zatoczył się, a ja z nagłym niepokojem obserwowałem, jak w ostatniej chwili łapie równowagę.
— No to nie! — fuknął, kiedy stanął wreszcie stabilnie w miejscu i wyprzedził mnie, pokonując ostatnie kilkaset metrów drogi do domu samemu.
A ja stałem, patrząc w miejsce, w którym ten jeszcze chwilę temu prawie runął na beton. I stałem tak, jakoś nie mogąc wyrzucić z pamięci obrazu jego małej głowy prawie roztrzaskującej się o krawężnik.
Przeze mnie.
— Dzień dobry!
Moja wina.
— Halo? Dzień dobry?
Słyszałem jakieś słowa, może nie do końca byłem świadom ich znaczenia, ale słyszałem je. Tylko w obecnym momencie tak bardzo łudziłem się, że jeśli zachowam tę samą pozycję wystarczająco długo, to osoba aktualnie uprzykrzająca mi życie podda się i odejdzie, zostawiają mnie w spokoju, którego właśnie teraz potrzebowałem.
Nic bardziej mylnego.
Poczułem ukłucie między żebrami, na które zareagowałem w końcu leniwym podniesieniem wzroku. Patrzyłem na niego ze szklankami w oczach, nie mogąc wyjść z podziwu, że zawsze udało mu się wpaść na mnie, kiedy przeżywałem załamanie nerwowe.
Chociaż z drugiej strony: kiedy ja go nie przeżywałem?
— Czego znowu chcesz — westchnąłem ciężko, nie mogąc już znieść jego wiecznego uśmiechu i optymizmu, który od niego tryskał. Wręcz nim promieniował! Dla mnie był jak kwas, pożerający mój mózg. Jak postawienie mi przed twarzą tabliczki z napisem: „Zobacz, jaki jestem zajebiście szczęśliwy! Zobacz, czego nigdy nie osiągniesz!".
— Znowu? Jakie znowu? — zaśmiał się, zapewne próbując zmienić wyraz mojej twarzy, który, mógłbym przysiąc, w obecnym momencie przedstawiał coś pomiędzy „zaraz cię zabiję" a „albo wiesz co, nie, lepiej zabiję SIEBIE".
Wyraźnie obruszył się, kiedy zauważył, że kąciki moich ust nawet nie drgnęły, a ja nadal patrzyłem na niego z takim samym zaangażowaniem — zerowym.
— Wszystko w porządku?
Wzruszyłem ramionami, nie spiesząc się z odpowiedzią na jego pytanie.
— Lubisz kawę?
Nadal milczałem. Naturalnie, że lubiłem kawę. I ta zdradziecka małpa też ją lubi. Mam nadzieję, że zakrztusiła się przynajmniej siedem razy, pijąc ją z tym gnojem.
— Pewnie, a kto nie? — wydusiłem z siebie w końcu. — Wiesz, sądzę, że powinienem już iść.
— Tak, powinieneś — stwierdził, powstrzymując uśmiech. — Do mnie na kawę, oczywiście.
Tak po prostu złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu. Kiedy wreszcie ruszyliśmy z miejsca, uruchomiłem myślenie, intensywnie rozmyślając nad zaistniałą sytuacją.
Czy zaciągnął mnie do siebie? Nie do końca. Nie musiał. Dobrowolnie przekroczyłem progi jego domu, bo w tamtym momencie było mi już chyba wszystko jedno; czy Lucas trafi do domu i jak bardzo mama będzie zła, kiedy połączy wszystkie fakty.
Jego mieszkanie było tak bardzo różne od mojego; znajdowała się tam naprawdę minimalna ilość rzeczy i wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Nie było zagracone jakimiś głupotami; brak było tutaj zapomnianych talerzy, niby na chwilę odstawionych na etażerkę. Żadnych kubków z czarnym nalotem po kolejnych wypitych kawach. Podłoga nie lepiła się od znowu wylanego pomarańczowego soku. Ściany były czyste, wręcz śnieżnobiałe.
Byłem zachwycony każdym calem tego domu, a on cieszył się razem ze mną, chociaż może uśmiech na jego twarzy gościł tam może z nieco innych powodów.
Opowiedział mi trochę o sobie. Kilka najważniejszych rzeczy — co robi i dlaczego to właśnie matematyka jest sensem jego istnienia (o ironio!). Dodał do tego również całą listę powodów, dla których nie widział siebie w innej roli aniżeli inżyniera. Jak bardzo lubił prostotę i porządek (co, przyznam szczerze, dałem radę wywnioskować sam). Że bardzo chciałby mieć psa.
Oczywiście, że z wielką przyjemnością poznałbym bardziej użyteczne dla mnie informacje, takie jak na przykład: skąd jest, na jak długo tu zostaje i możliwie ile ma lat, ale nie przerywałem mu, cały czas uważnie przypatrując się jego twarzy, oczom w szczególności, które były teraz tak wesołe i pełne życia.
Ja nie mówiłem za wiele. Nie chciałem mu przerywać, ale również nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. A może nie. Miałem do opowiedzenia aż za wiele, ale czy były to rzeczy interesujące i nadające się do wywleczenia już na pierwszym spotkaniu? Nie sądzę. Toteż gryzłem się w język każdorazowo, kiedy ten chciał wypaplać jakieś nieporozumienie.
Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy i nie wiem w sumie, jak do tego doszło, czy to jego uśmiech, czy też moja głupota, ale tego dnia zrobiliśmy dosłownie wszystko poza wypiciem obiecanej mi kawy.
Czy się gniewałem? Niekoniecznie.
CZYTASZ
Protect me from what I want
Cerita PendekNowy sąsiad, nowe znajomości i tajemnice skrywane na dnie szafy.