Wiatr dalej nie dawał za wygraną, chcąc chyba zdmuchnąć mnie z powierzchni ziemi. Opierałem się o chłodną ścianę, paląc papierosa i co chwila obrywając długimi włosami Kathleen, która zdecydowała się do mnie dołączyć. Znajdowaliśmy się w naszym ulubionym miejscu, tuż przy tylnym wyjściu ze szkoły, spod którego średnio dwa razy w tygodniu uciekaliśmy jak nienormalni, kiedy tylko usłyszeliśmy, że ktoś zbliżał się do drzwi. Naturalnie, że nie musiał być to akurat jeden z nauczycieli, może to po prostu jakiś zagubiony uczeń, jednak ryzyko było zbyt duże, a ja po prostu jakoś nie byłem w nastroju na kolejne kłótnie z matką.
— Nikuuś. — Blondynka zaszczękała zębami, a ja patrzyłem na nią z uśmiechem, nie mogąc przeoczyć zmarszczonych, ale jak zwykle idealnie wyrysowanych ciemnych brwi. — Zimno jest — dodała, rzucając papierosa na ziemię i wgniatając go w beton. Założyła ręce na piersi, trzęsąc się. Stałem tam zupełnie niewzruszony, ukryty pod grubym materiałem swetra.
— Wow, no co ty nie powiesz, Katuś — rzuciłem ironicznie i powędrowałem wzrokiem do jej niesamowicie krótkiej spódniczki i prawie że w całości odkrytych nóg. — Może gdybyś ubierała się bardziej adekwatnie do pogo... — zacząłem, ale szybko oberwałem w brzuch, przez co zgiąłem się w pół i zacząłem dusić się ostrym dymem.
— Masz mi coś jeszcze mądrego do powiedzenia? Hm?
Otworzyłem usta, chcąc dodać coś jeszcze bardziej błyskotliwego, ale ta kopnęła mnie w kostkę, odczytując moje zamiary, więc tylko ugryzłem się w język, kręcąc przecząco głową.
Kiedy skończyłem palić, poszedłem śladami Kath i wgniotłem niedopałem w ziemię, po czym otworzyłem drzwi do szkoły, najpierw przepuszczając dziewczynę.
I może powinienem był zostać na zewnątrz, zamarznąć albo dać porwać się przez wiatr, bo tuż po znalezieniu się w tych głośnych korytarzach, prawie że automatycznie i wbrew mojej woli badałem wzrokiem ludzi, szukając tych blond loczków i kiedy wreszcie je znalazłem, mogłem przysiąc, że ugięły się pode mną kolana.
Dlaczego dlaczego dlaczego dlaczego, oh dlaczego ja to sobie robiłem?
Ludzie podobno uczą się na błędach. Ale może ja byłem jakiś inny. Może tak naprawdę wcale nie pochodziłem z tej planety, myślałem, patrząc jak Dominic podchodzi do nas, uśmiechając się szeroko i wręcz zaczynając rozbierać blondynkę wzrokiem.
Jedna z wielu rzeczy za które kochałem Kathleen, to na pewno fakt, iż nie umówiła się z tym durniem, mimo iż wyraźnie podobała mu się i vice versa. Do tej pory nie wiem, jakim cudem domyśliła się tego wszystkiego, ponieważ starałem się być dyskretny, aczkolwiek może moje wiecznie rozwarte usta na jego widok i ciche westchnienia były odrobinę zbyt ostentacyjne. No może odrobinkę.
Mimo wszystko Kath udawała wiecznie niezainteresowaną jego próbami zdobycia jej, chociaż wiem, że wewnątrz umierała z każdym rzucanym przez niego spojrzeniem i tymi zawadiackimi uśmieszkami.
Ja też umierałem. Tylko z troszeczkę innego powodu.
— Hej. — Zwróciłem na siebie ich uwagę.
Minęło dosłownie kilka sekund, ale ja już nie mogłem wytrzymać, czując, że jeśli za chwilę się stąd nie ulotnię, to skończę drąc się na wszystkich na środku korytarza, a potem ewentualnie rozpłaczę się jak małe dziecko. Ja już po prostu czasami tak miałem.
— No co tam? — odezwał się Dominic, ale nawet nie kłopotał się ze spojrzeniem na mnie, najwyraźniej nie będąc w stanie oderwać swojej uwagi od blondynki.
— Mam teraz historię i bardzo nie chciałbym się spóźnić, więc cześć wam i miłego dnia — wyrecytowałem z grobową miną, darując sobie jakiekolwiek próby uśmiechania się.
Brawo, Nicholas, pogratulowałem sobie w myślach. Ja nawet tak nie mówię.
Ostatkiem sił powstrzymałem się przed uderzeniem głową w najbliższą ścianę.
— No, do zobaczenia, kujonku. — Dominic uśmiechnął się i mu się to udało. Oh, jak bardzo mu się to udało, kiedy czułem, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek i ewentualnie poprawił, dając z otwartej dłoni prosto w twarz.
Westchnąłem ciężko, mimo wszystko czując, jak kąciki moich ust delikatnie drgają, pnąc się ku górze. Nie byłem żadnym „kujonkiem", po prostu lubiłem historię. Ten przedmiot wraz z angielskim, to w zasadzie jedyne, co wychodziło mi w tej szkole. Przestałem już liczyć, ile razy przewróciłem oczami, słuchając ludzi, kiedy to krzyczeli, że mój brak kompetencji w przedmiotach ścisłych nie czynił ze mnie humanisty. A właśnie, że czynił; byłem odporny na wiedzę z matematyki i nie po to spędzałem weekendy pracowicie interpretując Sonety Shakespeare'a, żeby dostać w mordę kolejnym niezaliczonym sprawdzianem, który niszczył mi całokształt moich ocen. Właśnie w takich momentach uciekała ze mnie cała motywacja i chęci do życia. Z historią nigdy tak nie było. Nie musiałem wysłuchiwać mojej matki, która nagle stawała się najmądrzejsza w temacie i kwitowała wszystko krótkim: „znowu się nie uczyłeś!"
Samo wspomnienie jej zdenerwowanego głosu sprawiło, że wzdrygnąłem się. Chciałem powstrzymać całą resztę wspomnień przed odtwarzaniem się w mojej głowie w kółko i w kółko i w kółko, ale one były jak płyta ustawiona na zapętlenie i ja przywiązany na krześle obok.
I znowu były krzyki i bluźnierstwa, i życzenie sobie śmierci. Latająca zastawa kuchenna, dziury w ścianach i połamane nogi krzeseł.
Mamo, proszę, przestań.
Ale cóż ja mogłem jej mówić, kiedy sam zachowywałem się dokładnie tak samo.
CZYTASZ
Protect me from what I want
ContoNowy sąsiad, nowe znajomości i tajemnice skrywane na dnie szafy.