4. To nie jest bezludna wyspa

1.2K 98 39
                                    

Marek

Jesteśmy już tutaj od trzech dni. W zasadzie nic się nie zmieniało. Nasze dni wyglądały w ten sam sposób, czyli: wstawanie, kąpiel w oceanie, szukanie jedzenia albo miejsca, w którym może być jakaś żywa dusza, dzisiaj jednak wszystko wydawało się inne. Słońce nie ma dzisiaj zamiaru wyjść i zdecydowało zawołać deszcz na jego miejsce. Dla nas jest to zbawienie, od czterech dni nie piliśmy, ani nie jedliśmy nic, tutaj nie ma kompletnie nic. Jak dobrze, że znaleźliśmy w lesie pojemnik, w tej sytuacji również nam się poszczęściło. Jestem na siebie zły, bo jak ja mogłem myśleć o Łukaszu jako o osobie, która chciałaby mnie skrzywdzić w jakikolwiek sposób? Widzę, po nim naprawdę duże zmiany, mogę po prostu się domyślać jak bardzo on tego żałuje. Przez te trzy dni, dużo rozmawialiśmy oraz ponownie zbliżyliśmy się do siebie. Każdej jednej nocy, przed uśnięciem wspominaliśmy wszystko i teraz wiem, że ja również nie jestem bez winy.

-Jesteś jeszcze z Kariną? .- zapytałem nagle. Skorzystałem z okazji, że pada i tak nam się nudziło. Brunet spojrzał na mnie z lekkim wahaniem.- Cóż, to za wahanie panie Wawrzyniak? - podniosłem jedną brew do góry.

-Jak na ten czas z nią jestem, ale ten związek jest... W zasadzie to nie jest.- zaśmiał się, zakładając ręce pod głowę gdy leżał.- To nie jest to. Brakuje tam namiętności, pasji, miłości, albo inaczej. Miłość pozostała, tylko ma kształt przyjacielskiej. Wiesz, dobrze się z nią bawię, lecz akutalnie nie potrafiłbym z nią uprawiać seksu, a jak jest między tobą a Karoliną?

-Chciałem się jej oświadczyć, będąc w Paryżu.- mruknąłem, przekręcając się w jego stronę. Teraz leżeliśmy twarzą w twarz, jego niebieskie oczy pociemniały.

-Żartujesz.- prychnął, łapiąc się za głowę. - Jak ja się teraz cieszę, że się tutaj rozjebaliśmy. Marku, uratowałem cię przed Dumałą lalusią dmuchaną. - otworzyłem usta ze zdziwieniem, po chwili je zamknąłem aby obdarować go wściekłym spojrzeniem. - Oj, Maruś. Nie denerwuj się. Nie lubię jej, doskonale o tym wiesz.

-I wiesz co jeszcze wiem? - zdecydowałem się nie psuć atmosfery i po prostu zignorować poprzednią wypowiedź, dodając jeden mały szczególik.- Skoro ani Karina, ani Karolina... To może Kamerzysta x Kruszwil? - uśmiechnąłem się, widząc jak chłopak, zrobił się lekko czerwony na policzkach.

-Oj Tak Mareczku, właśnie tak.- mruknął dość niskim i zachrypniętym głosem, przez co sam jego dźwięk wydał się równie... Podniecający? Tak. Wydaję mi się, że tak to właśnie zadziałało.

-Co za idiota gupi z ciebie.- westchnąłem. Mimo, że na zewnątrz wyglądałem jakbym był zażenowany całą sytuacją, to w głębi duszy cieszyłem się. Nigdy się do tego nie przyznałem i raczej nie przyznam, lecz uwielbiałem jak on mówił tak na mnie.

-Mówi się GŁUPI, Maruś.

Zdzisław

Może i faktycznie to nie był dobry pomysł. Mogłem posłuchać Marka jak próbował mnie przekonać, o tym głupim wyjeździe. Chłopaki powinni już dawno być na miejscu, jak wylatywali mówiłem im, aby dali znać czy dolecieli szczęśliwie, a ja od czterech dni chodzę wkoło, wyrywając sobie ostatnie włosy jakie mi pozostały na głowie.

-Szefie.- powiedział Adam, stojący w drzwiach.- Mamy nienajlepsze wiadomości, właśnie otrzymaliśmy ważny telefon i wszystko się rozwiązało. Marek i Łukasz lecieli samolotem, w którym dwóch pilotów było pod wpływem środków odurzających, nikt tego nie sprawdził, ale potwierdziły to osoby pracujące z Blaisem i Henrim - tak właśnie nazywali się ci piloci. Ich znajomi potwierdzili problemy z narkotykami.  

-Jaja sobie robisz, Adrian.- rzekłem z niedowierzaniem.

-Mam na imię Adam. -poprawił mnie z lekkim zdenerwowaniem.- Niestety nie, ich samolot rozbił się blisko Stanów, teraz tylko czekać na więcej danych i można po nich lecieć.

-Jeden ciul jak się nazywasz, Alan. A jak z ludźmi? Coś wiadomo ile przeżyło? Po cholerę chcesz tam lecieć nie mając nawet wiedzy czy żyją?

-A co jeśli mówili kłamstwo? Nie będą mieli do końca prawdziwych informacji, warto to sprawdzić, nie uważasz?

-Uważasz, nie uważasz. - prychnąłem, odpalając papierosa i wypuszczając dym z płuc dodałem. - Miejmy nadzieję że chociaż oni przeżyli, a z innymi to mi tam rybka i chleb.

Łukasz

Po dobrych dwóch godzinach czekania jak przestanie padać, nareszcie mogliśmy wyjść z szałasu. Oboje zdecydowaliśmy, że poszukamy czegoś lepszego niż ciągłe wracanie do owoców, dlatego teraz męczymy się między wielkimi krzakami, końca chyba nie widać. Dzisiaj rano, patrząc jak Marek śpi, tak bardzo bezbronny, niewinny, poczułem ból w sercu zrobiło mi się przykro, wiedząc ile lat zmarnowałem nie odzywając się do niego, moglibyśmy być potęgą jeśli chodzi o youtobe, lecz z drugiej strony cieszę się, że tak się stało. Teraz jestem świadomy tego, jak bardzo schrzaniłem i jestem niemal pewien, że to była kara, po części cieszę się, tym co między nami zaszło, może tak właśnie powinno się stać? Teraz już wiem, musiało się tak stać, abyśmy teraz byli jeszcze silniejsi.

-A co jeśli całkiem się zgubimy i w ogóle nie trafimy nawet do szałasu? - zapytał młodszy, idąc w krok za mną.

-Taką opcję też biorę od uwagę. Wtedy mówi się trudno, robimy kolejny, zrobię ich tysiąc z myślą o tym że może być to koniec naszej wędrówki.

Gdy poszliśmy kawałek dalej, nagle zza drzewa wyłoniła się pewna postać kobiety. Marek zbladł na twarzy, a mnie zmurowało, ponieważ wyglądała jak pieprzona postać z horroru. Dziewczyna, miała długie czarne włosy, pokrwawioną białą sukienkę, każda część jej ciała była posiniaczona, albo zraniona. Ledwo stała na nogach, biorąc płytkie wdechy.

-Proszę pomóżcie mi. - rzekła, podchodząc bliżej, jednak wstrzymałem ją ręką, nie ufając jej.- Nie jestem dla was zagrożeniem, ja już nie mam pojęcia co zrobić. Oszaleję sama.

Blondyn, który stał za mną zaczął iść w stronę kobiety, położyłem rękę na jego ramię w celu zatrzymania go, co spotkało się z jej zrzuceniem. Nie zatrzymałem go, natomiast byłem gotowy na wszelki wypadek. Gdy doszedł do niej, odsunął włosy z jej twarzy.

-To ty.- odparł z wielkim bananem na twarzy. Kto? Jego była dziewczyna? Świetnie, Marek + była dziewczyna + ja + wyspa = wysadzenie siebie albo ich.

-Kto? - zapytałem, pochodząc bliżej. Podniosłem brwi, wyczekując na odpowiedź.

-Dziewczyna z baru, gdy Olejnik ją podrywał. Jak masz na imię? - skierował pytanie do dziewczyny, ściągnął swoją bluzę i wręczył jej na ogrzanie.

-Sabina.- uśmiechnęła się do nas obu. - Dziękuję, że nie zabiliście mnie na starcie.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę z Sabiną, jest w takiej samej sytuacji jak my. Leciała do Stanów, aby odwiedzić brata Natana i tak to się stało, że wylądowała tutaj. Nagle, gdy rozmowa na chwilę ucichła, usłyszeliśmy hałas obijających się liści. Przed nami ukazała się para łowczych z pistoletami w ręku.

Bitwa na kije vs pistolety?

Kiedy zabraknie mi ciebie || KxK [poprawki]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz