LXIII | eryk

520 36 73
                                    

— Wiesz, co odróżnia chłopca od mężczyzny?

Eryk naprawdę nie chciał tutaj być. Szczerze, gdyby był to normalny dzień, najpewniej jeszcze by spał — nawet jeżeli była już po piętnastej. To było praktycznie traumatyczne, jak ojciec wyciągnął go z łóżka, a potem zmusił Eryka, żeby się ubrał i zjadł cokolwiek, nim wsadził go siłą w samochód i zabrał do domu Teo.

W którym Teo nie było i nie miało być przez jeszcze dwa i pół dnia. Za to, był jego ojciec, z siwymi włosami związanymi w wysoki kok, starą, dżinsową koszulą na sobie i pudełkiem kluczy, które, po ich stanie, musiał wyciągnąć z największego siedliska pajęczyn w tym mieście.

Z tym, Eryk został przez to zmuszony, żeby uczestniczyć w tej komedii, gdzie dwójka dorosłych mężczyzn udawała, że wie, co robi z samochodem.

Bo trzeszczał. To nie tak, że był zepsuty — działał świetnie, ale z jakiegoś powodu, według ojca, coś było nie tak.

— Nie wiem — odpowiedział w końcu, sunąc wzrokiem po pudełkach stojących na półkach w garażu. — Jego portfel?

— Znajomość samochodów. — Tata Teo zaklaskał w dłonie i wyszczerzył się tak dumny z siebie, jakby była to najbardziej błyskotliwa rzecz w życiu. — Ucz się, skoro masz okazję, Eryk.

Eryk opierał się na starym, drewnianym stole stojącym w kącie garażu, z dala od tej komedii, którą urządzali z samochodem. Jeżeli miał być za coś pod koniec winiony, wolał za nie robienie niczego, niż za pomoc w kompletnym zniszczeniu auta.

— Chyba wolę nie...

— Powinieneś — odpowiedział od razu ojciec Eryka, także odwracając się w jego stronę. — Co jak będziesz musiał za dwadzieścia lat zawieść dzieci do szkoły, a auto ci nie zapali? Co wtedy zrobisz?

Eryk uniósł brwi na samą myśl, że kiedykolwiek musiałby dzieci do szkoły wieźć, nie mówiąc, że miałyby być to jego własne dzieci.

Mógł pójść na długi monolog o tym, jakie to głupie, ale z drugiej strony, tata pewnie już to doskonale wiedział. To nie tak, że Eryk jakkolwiek krył swoją niechęć do samej wizji przyszłości, gdzie jego życie byłoby poświęcone dzieciom, tym bardziej małym, tym bardziej jego własnym — co jego rodziców bawiło, tak Eryk wyjątkowo wolał uznać, że to jedynie głupi żart ze strony ojca.

Miał wystarczająco dobry humor, żeby nie odpowiedzieć obrażonym tonem, jak idiotycznie to brzmi.

— Kiedy będę wiózł swoje nieistniejące dzieci do szkoły? — zapytał znudzonym tonem. Przechylił głowę w bok, patrząc na tatę Teo, który także odwrócił się w jego stronę, czekając na odpowiedź. — Nie wiem, zamówię taksówkę...

— Za taksówki trzeba płacić — wspomniał od razu ojciec Teo.

— Z twoim zapałem do czegokolwiek, nie będziesz miał pieniędzy, żeby za nie zapłacić.

Eryk przewrócił oczami.

— Więc nie będę miał też pieniędzy na samochód — powiedział znudzonym głosem.

— Oddam ci ten samochód — powiedział od razu ojciec Eryka. — Jak już będzie mnie stać na coś lepszego. I właśnie po to, musisz się czegoś nauczyć na ten temat, bo ten grat psuje się średnio co pół roku...

Po tych parunastu minutach Eryk nie był pewny, czy ta dwójka w ogóle miała pojęcie, co robi; tak z tym, nie nastawiał się, że ten samochód ruszy do momentu, kiedy Eryk skończy robić swoje prawo jazdy.

kosmiczna sztuka interakcji międzyludzkichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz