❝LET'S STAY IN LOVE FOR A THOUSAND YEARS. IT CAN'T DO MUCH HARM TO THE UNIVERSE❝
Była zima, kilkanaście miesięcy po tym, jak Mycroft wrócił z wyjaśnieniem do mieszkania inspektora i jak sprawy przybrały obrót najlepszy z możliwych. Szron malował się drobnymi, podobnymi do grubych igieł pociągnięciami pędzla na szybach i barierkach balkonów, dając znać mieszkańcom o zimie nieco mocniejszej niż zwykle, jakby oczekiwał wybuchu radości.
Jedynym dźwiękiem w mieszkaniu były ciche, zmieszane oddechy dwóch mężczyzn leżących na kanapie; jednego wyraźnie zmęczonego, o posiwiałych włosach — wina za ich stan została rozdzielona po równo na przebywające lata oraz Sherlocka Holmesa — a drugiego nieco wyższego, o jasnych, zimnych oczach i czule głaszczącego ledwo okryte materiałem ramię partnera.
— Mycroft? — mruknął policjant, podnosząc się z wysiłkiem i stłumionym jękiem. Uniósł niedbale rękę, po czym ułożył ją na biodrach Holmesa i z niezadowoleniem pogładził materiał jego spodni, pokazując najlepszą wersję błagalnych szczenięcych oczu, na jaką było go obecnie stać. — Rusz się trochę, niewygodnie mi.
Mycroft uśmiechnął się szeroko, radośnie, a dwa kły wyjrzały spomiędzy warg. Pasujący do nich ślad widniał na szyi Lestrade'a, w pieczołowicie wybranym miejscu tuż pod kołnierzem, żeby nie przyciągać uwagi ani nie powodować zbędnych pytań.
Długie palce ozdobione pierścieniem oraz obrączką przesunęły się sennie wzdłuż pleców inspektora, pogładziły trochę szorstko kark i wplątały się we włosy. Nie obchodzili szczególnie świąt, ale zawsze w tym okresie jednak dbali o to, żeby obdarować się drobnymi upominkami, spędzić razem więcej czasu czy wręcz wyłączyć się ze świata na ponad tydzień, leniwie przeżywając czas między Bożym Narodzeniem a sylwestrem, zostawiwszy chociaż na tyle wszystko poza sobą.
— Moja matka chciała nas zaprosić do siebie na te kilka dni — rzucił beznamiętnie Mycroft. — Naturalnie nie musimy iść, jeśli nie chcesz, tkwienie w jednym domu z moimi rodzicami, Sherlockiem, Johnem i Eurus jest ponad nawet moje siły, a tego nic mi nie wynagrodzi. Uwierz mi, znoszę to od wieków. Dosłownie.
— Może coś się znajdzie — Gregory uniósł się, z włosami lekko potarganymi przez zabawę swojego partnera — jeśli ty i Sherlock nie będzie się kłócić przez cały czas.
Holmes westchnął.
— Nie da się z nim nie kłócić, mój drogi.
— Mi się udawało. — Greg pocałował go powoli i dokładnie, z uśmiechem, a kiedy odsunął się po długiej minucie, szatyn wyglądał na nieco rozkojarzonego, z iskrzącymi oczami, zaczerwienionymi wargami, ale trochę bardziej skorego do rodzinnego spotkania.
— Kiwałeś głową na wszystko, co mówił, i nie argumentowałeś, bo ufałeś mu w kwestii śledztwa. To sprytny sposób na omijanie kłótni — mruknął. — Jeśli tam pójdziemy, chcę mieć gwarancję, że moja godność pozostanie w jednym kawałku. I parasolka.