Jane czekała. W żółtym świetle ulicznej latarni jej skóra i włosy były niemalże bezbarwne. Siedziała na parapecie okna, z pokulonymi nogami. Jedną ręką obejmowała swoje kolana, drugą wyciągnęła przed siebie. Kilka cali nad jej otwartą dłonią lewitował srebrny pierścionek z niebieskim turmalinowym oczkiem. Delikatnie poruszała palcami, a pierścionek obracał się w powietrzu jak podwieszony na niewidocznej żyłce.
Pukanie do drzwi zmusiło ją do zaprzestania zabawy. Pierścionek opadł na jej dłoń i zaraz wsunęła go środkowy palec lewej dłoni. Zsunęła nogi z parapetu i pozwoliła intruzowi wejść.
W jej pokoju panowała całkowita ciemność, dlatego kiedy Melissa McCall otworzyła drzwi, z korytarza wpadła łuna żółtego światła. Pani McCall miała na sobie jeszcze strój pielęgniarki i włosy związała w kucyka. Lekko uśmiechnęła się do Jane.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Czekam na maila od taty. – powiedziała najbardziej neutralnie jak mogła, okręcając pierścionek dookoła palca. Był dość luźny.
- Uh, no dobrze. Pomyślałam, że może chciałabyś odwiedzić jutro pana Overtona, znaczy, twojego dziadka, o ile chcesz go tak nazywać. – Melissa oparła się o framugę drzwi. – Na pewno będzie mu miło. Kiedy się obudził, pytał o Felicite.
Wnętrzności Jane nagle ścisnęła jakaś niewidzialna ręką. Samo wspomnienie o matce i jakakolwiek interakcja z panem Overtonem, który zapewne nic nie wiedział o śmierci własnej córki wydawała się być mrożącą krew perspektywą. Poczuła jak w jej skórę wbijają się cieniutkie, lodowe igły.
- Jeśli nie chcesz...
- Chcę. – Jane sama była zaskoczona swoją odpowiedzią. Zacisnęła i rozprostowała palce kilkukrotnie, ale ku swojemu zdziwieniu uśmiechnęła się. – Chętnie poznam pana Overtona.
Melissa wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jane znów siedziała w ciemności, z utęsknieniem wpatrując się w laptopa leżącego na pościeli. Nagle przy ikonce poczty pojawiła się maleńka jedynka na czerwonym tle.
Jane podskoczyła i odebrała wiadomość. W pilku wysłanym przez ojca znajdowały się zeskanowe kartki z notatnika. Przeglądała je powoli, jakby pośpiech miał ją pozbawić zobaczenia jakiegokolwiek szczegółu. Matka dużo rysowała i rysowała ładnie, ale Jane w ogóle tego nie potrafiła. Narysowanie prostej kreski było dla niej wyzwaniem nie do przebicia.
Na wielu stronach pojawiał się motyw dużej, gotyckiej budowli ze szpiczastymi dachami i wieżami. Na środkowej wieży był zegar. Kolejne rysunki to był ten sam zegar, wielka tarcza z gwiazdą zamiast dwunastki i księżycem zamiast szóstki. Jane pragnęła dotknąć rysunków, jakby to one miały być odpowiedziami na jej wszystkie pytania. Chciała poczuć wgłębienia na papierze, w miejscach, w których matka mocno przyciskała czarny długopis do kartek. Kilka stron zabazgrała słowami, których Jane nie mogła odczytać, a na kolejnych widniały znaki, których nie rozumiała. Oglądała rysunki płaczących aniołów. Na jednej stronie Felicite namalowała złożone dłonie ze splecionymi palcami. Ostatnią stronę pokrywał rysunek twarzy dziecka, ledwie niemowlęcia. Był bardzo dokładny, aż zbyt dokładny.
Jane cofnęła się, jakby dziecko miało ją skrzywdzić. Ktoś znów zapukał do drzwi. Zamknęła komputer, którego ekran do tej pory był głównym źródłem światła w pokoju.
- Proszę! – powiedziała, zakrywając laptopa poduszką.
Isaac stanął w łunie żółtego światła, podobnie jak wcześniej mama Scotta. Był o wiele większy od Melissy i o wiele postawniejszy. Jedną reke opierał wysoko na framudze.

CZYTASZ
Shapeshifter - teen wolf
FantasyJane Robin Potter jest ostatnią ze swojego gatunku, a to oznacza, że jej życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Do watahy Prawdziwego Alfy dociera informacja o polowaniu na ostatnią na świecie zmiennokształtną. W wyścigu, w którym stawką jest życ...