6. The night painter

396 32 2
                                    


We śnie Jane szła wąską ścieżką, wydeptaną pomiędzy dwoma zaspami śniegu. Anemiczne, zimowe słońce wisiało wysoko na niebie, a przed sobą widziała tylko zarys miasteczka. Była całkowicie sama, ubrana w letnią sukienkę i buty za kostkę.

Warczenie dobiegało ze wszystkich stron, ale nie widziała jego źródła. Nagle usłyszała tętent ciężkich, wielkich łap zbliżających się ku niej. Jane zaczęła się cofać, z początku powoli, potem coraz szybciej, aż odwróciła się i zaczęła biec przed siebie uciekając przed podążającym ku niej zagrożeniem.

Kłapnięcie potężnej szczęki rozległo się tuż za jej plecami. Następnie zobaczyła na śniegu wielki cień, i za chwilę ogromny basior wylądował tuż przed nią, odgradzając jej drogę ucieczki. Miał gęstą, ciemną sierść, potężny kark i błyszczące oczy. Jedynie oczy wydawały się ludzkie, pełne emocji. Jane krzyknęła, kiedy spojrzał na nią i zbliżył się.

Cofnęła się jeszcze dwa kroki i potknęła się o własne nogi. Śnieg, kiedy na niego upadła, nie był zimny. Basior podszedł bliżej, pochylił się nad nią. Jane zasłoniła oczy. Jeśli miała umrzeć, wolała na to nie patrzeć. W tej samej chwili usłyszała wycie. Odsunęła dłoń od twarzy i obejrzała się.

Wilk strzygł uszami dobrą chwilę, a potem obszedł ją i stanął w poprzek drogi. Ludzkie krzyki i kroki rozległy się na pustkowiu. Jane próbowała wychwycić jakiekolwiek słowa, ale na próżno.

Nie zdążyła się podnieść, kiedy przybyli. Ubrani na czarno z przeróżnymi pistoletami, karabinami, łukami i kuszami pojawili się tuż przed basiorem. Stanęli na jego widok. Słyszała gardłowe warknięcie zwierzęcia. Ugiął łapy, jakby szykował się do skoku.

W tej samej chwili krew chlusnęła na twarz Jane. Strzała przebiła kłęb basiora. Zwierzę zaskomlało żałośnie. Zdążyła się jedynie odczołgać, nim zwaliste cielsko runęło na ziemię. I wtedy zaczęło się zmieniać w ludzkie. Ręce i nogi zastąpiły łapy, tors zwierzęcia przeobraził się w ludzki.

Nie zdążyła zobaczyć jego twarzy, bo strzała pomknęła w jej kierunku. Była zaledwie milimetry od jej twarzy.


Jane usiadła na łóżku, a jej pokój nadal pogrążony był w ciemności. Jedynym źródłem światła była słaba, uliczna latarnia rzucająca żółtawą poświatę na drewniany blat biurka. Spojrzała na zegarek na szafce nocnej. Pięć po czwartej.

Wiedziała, że nie zaśnie. Jej kołdra była skopana gdzieś w nogi łóżka, skóra mokra od potu. Upewniła się, że jej twarz nie jest pokryta krwią, ani inną substancją i opadła ciężko na poduszkę.

Słońce miało niedługo wzejść, ale Jane nie czekała na to jakoś specjalnie. Po prostu leżała, aż leżenie jej się nie znudziło i nie poczuła suchości w gardle. Miała nadzieję, że po ciemku trafi jakoś do kuchni po szklankę wody.

Wysunęła się z pokoju na ciemny, cichy korytarz. Na podłodze dostrzegła strugę ciepłego, pomarańczowego światła, wydostającą się z uchylonych drzwi jakiegoś pokoju. Była ciekawska, co zawsze zarzucał jej ojciec i właściwie każdy były chłopak, dlatego nawet obcy teren i nocna pora nie powstrzymały jej od sprawdzenia.

Ktoś z domowników nie spał. Przysunęła się bliżej i pchnęła delikatnie drzwi. W oświetlonym pokoju stało łóżko, deska kreślarska, sztaluga i standardowe meble. Na ścianach porozwieszane były szkice i rysunki. Ciężko było nawet określić, jakiego koloru były ściany. Ktoś siedział na stołku i zażarcie malował na płótnie, rozstawionym na wysokiej, drewnianej sztaludze. Miał na sobie luźne spodnie od piżamy i kiedy Jane podeszła bliżej, zobaczyła nagi tors i zdziwioną minę Isaaca, który zwrócił uwagę na intruza w swoim pokoju.

Shapeshifter - teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz