11. The dream book

388 40 7
                                    


Oddział pulmonologii szpitala Beacon Hills był jasnozielony. Dookoła słychać było rzężenie i kaszlenie. Z każdej sali dochodziły nieprzyjemne odgłosy i choć bardzo próbowała, Jane nie potrafiła ich zignorować.

Czekała na panią McCall przy windzie, tak jak się umówiły. Bawiła się swoim pierścionkiem, okręcając go wokoło palca, niecierpliwie potupując nogą. Pielęgniarki biegały między salami. Co chwila z któryś drzwi dało się usłyszeć złowrogie pikanie maszyn podtrzymujących życie.

- Dlatego nie powinno się palić papierosów! – rudowłosa pielęgniarka wyrzuciła ręce w górę opuszczając jedną z sal. – Co za cholerna maniera... Och.

Jane dostrzegła, że kobieta ją zauważyła i podążała teraz w jej stronę zniecierpliwionym krokiem. Ubrana w zielony strój pielęgniarski w białych adidasach i z grymasem wściekłości na twarzy wyglądała przerażająco.

- Mogę ci w czymś pomóc? – spytała ostro stając przed Jane. Oparła ręce na biodrach, jakby chciała wyeksponować swoją istotę na tym oddziale.

- Ja... Ja czekam na panią McCall. – Jane spojrzała na zmęczoną twarz kobiety i nagle zrobiło jej się żal pielęgniarki. Żałowała jej prawie na tyle, że niemalże zignorowała upaćkany bliżej nieokreśloną substancją fartuch.

- Och, Melissa się do nas wybiera? – syknęła wściekle rudowłosa pielęgniarka. – Fantastycznie! Ona urządza sobie wycieczki dla... - zawiesiła głos lustrując Jane swoimi brązowymi, wyłupiastymi oczami, jakby starała się ocenić w jakim wieku może być. – Licealistów! Niewiarygodne jak ona...

Drzwi windy otworzyły się za plecami Jane i w korytarzu zjawiła się pani McCall, z promiennym uśmiechem na twarzy. Rudowłosa pielęgniarka tylko ofuknęła ją jak wściekła kotka i odeszła.

- Poznałaś Carol. – Melissa zaśmiała się perliście i poszła przodem. – Pan Overton jest w przedostatniej sali po lewej. Chodź.

Dotarły do odpowiednich drzwi, i żołądek Jane zrobił fikołka, a potem boleśnie opadł. Drzwi były zamknięte, ale przez niewielką szybę dostrzegła rosłego mężczyznę wspartego na poduszkach. Nie mógł mieć więcej jak siedemdziesiąt dwa lata. Gęste, siwe włosy były elegancko ułożone, z przedziałkiem po prawej stronie. Twarz pana Overtona nie była przesadnie pomarszczona. Widziała tylko płytkie wgłębienia w miejscach, w których pojawiają się, gdy człowiek dużo się śmieje. Oczy staruszka były ciemne, w odcieniu gorzkiej czekolady i ukryte za okularami w drogich oprawkach. Elegancka granatowa piżama podkreślała bladość jego skóry. Siedział sobie spokojnie i rozwiązywał krzyżówkę.

Melissa McCall otworzyła drzwi, a Jane natychmiast poczuła zapach wody kolońskiej i pianki do golenia. Zrobiła niepewny krok za mamą Scotta, próbując opanować drżenie rąk. Nie znała tego człowieka, a przecież płynęła w nich ta sama krew.

Pan Overton zwrócił głowę w stronę gości. Jane przez chwilę myślała, że zwymiotuje ze stresu, kiedy oczy ojca jej matki spoczęły na niej. Zobaczyła jak przez twarz starszego pana prześlizgują się różne emocje.

- Panie Overton, przyprowadziłam gościa. – pani McCall zbliżyła się do pacjenta. Zajrzała do jego karty przyczepionej do ramy łóżka. – Chyba niedługo pan się od nas wyprowadza, co? Choroba chyba poszła precz.

Pan Overton jednak nie zwracał na nią uwagi. Wpatrywał się w Jane z taką intensywnością, jakby była ostatnim promykiem słońca. Spróbowała się uśmiechnąć.

- Feli...

- To Jane Potter. – wyjaśniła pani McCall, a Jane była jej wdzięczna za wyręczenie. – Córka Felicite. Jane, to właśnie pan Benedict Overton.

Shapeshifter - teen wolfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz