Tej nocy Lily zasnęła znacznie szybciej niż on, więc spędził długi czas, przypatrując się jej. Leżała w jego objęciach w swoim własnym łóżku, kurczowo go obejmując i się leciutko uśmiechając. Syriusz dawno nie widział jej tak spokojnej, przynajmniej nie od końca poprzedniego roku szkolnego.
Gdy spała, wyglądała naprawdę niewinnie. Już nie dręczyły jej koszmary ani niepokój. Z jej mięśni zniknęło napięcie i wreszcie się zrelaksowały, oczy przestały ciskać pioruny, a zmarszczki na czole się wygładziły.
Gdy spała, jej włosy otaczały jej twarz niby ognista aureola, płonąca nawet w półmroku panującym w pokoju. Jej piegi zdobiące twarz również były widoczne i Syriusz przesunął po nich palcem, starając się zapamiętać każdy szczegół. Dopiero później jego dłonie zsunęły się w dół, wzdłuż szyi i ramion na brzuch.
Gdy spała, w ogóle nie przypominała tego groźnego, rozszalałego płomyczka, rudej pantery, która była gotowa na niego naskoczyć we własnej obronie. Zadziwiało go to, chociaż już wielokrotnie miał okazję zobaczyć jej różne oblicza.
Gdy spała, zastanawiał się, o czym śni. Czasem się niespokojnie poruszyła w jego objęciach, czasem szepnęła jakieś słowo, zbyt zniekształcone, by mógł je zrozumieć, lecz ani razu nie otworzyła oczu, jej serce również nie przyspieszyło rytmu — co mogło tylko oznaczać, że nie śniło jej się nic złego. Syriusz zresztą już wiele razy się przeklinał tego dnia, że wcześniej się nie zorientował, że gdy spała sama, śniły jej się koszmary.
Gdy spała, wzbierała w nim coraz większa czułość. Kochał ją bardziej niż cokolwiek innego w świecie. Miał świadomość tego, że trzyma w ramionach swój największy skarb — i nie zamierzał nigdy wypuścić jej z rąk.
Zobaczył, jak otwiera oczy i patrzy wprost na niego, skonfundowana, bezbronna, nierozumiejąca, gdzie jest oraz co się dzieje. Wreszcie jednak na jej twarzy pojawiło się zrozumienie oraz ten delikatny, ciepły uśmiech, którym tak rzadko kogokolwiek obdarzała. Przeciągnęła się niczym kot, nie opuszczając jednak ramion Syriusza; towarzyszyło temu głośne ziewnięcie, którego nawet nie starała się ukryć.
Obserwował ją rozbawiony, jeszcze raz dochodząc do wniosku, że cała mogłaby być kotem, jednym z tych, co raz pokazują pazurki, a raz się do wszystkich przytulają.
Nawet zachowywała się jak kot.
On był psem.
Ona kotem.
Zazwyczaj ich nie lubił, ale dla niej zrobił wyjątek.
🌺🌺🌺
No, kochani, tym razem to już naprawdę koniec.
Ja naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się skończyć jedno prawie dwa razy dłuższe od OL opowiadanie w miesiąc, studiując jednocześnie dwa kierunki i zmagając się z całym tym burdelem zwanym życiem, a na napisanie znacznie krótszego OL potrzebowałam aż czterech lat. (Boże drogi).
Z pomysłami na opowiadania często jest tak, że wcale nie chcą wyjść z głowy, nawet gdy rodzą się zupełnie nowe pomysły, więc podczas pisania innych opowiadań cały czas miałam w głowie OL. Chciałam je skończyć i od czasu do czasu wracała wena na naskrobanie jakiegoś rozdziału; przysięgam jednak, że żadne inne opowiadanie mnie aż tak nie przeczołgało. No dobra, może jest kilka niedokończonych, które nadal gdzieś czekają na swoją kolej, ale do nich już od długiego czasu nie wracałam — a do OL tak. No i wreszcie się udało.
A więc tradycyjnie dziękuję Wam, drodzy czytelnicy — za to, że jesteście i wytrwaliście do końca. Uwielbiam Was najbardziej na świecie. <3
Ściskam mocno i do następnego!
(Bo następne na pewno nadejdzie).
CZYTASZ
Ogniste Lilie | ✓
RomanceOstrzeżenie: w opowiadaniu kanon się powiesił i zasadniczo nie istnieje. Główna para to Lily Evans i Syriusz Black, a paczka Huncwotów nigdy się nie zawiązała. OL to romans i dramat w jednym, więc czeka nas jazda bez trzymanki. Na szczęście dość kró...