III

522 34 2
                                    

Obudził go tętent koni, pokrzykiwania ludzi, gęganie rozganianych gęsi, szczekanie psa. Pies ucichł po kopniaku.

— Co to?

Nie uznał za celowe odpowiadać. Narzucił pospiesznie ubrania i miecz, dla pewności zrobił kilka szybkich ćwiczeń by kurtka się dobrze ułożyła i by rozruszać stawy i rozbudzić sklejone oczy.
Ignorując mówiącą coś kobietę wyszedł z pokoiku, zszedł na dół. Karczma była pusta, podszedł do okna, odsunął lekko zasłonę i wyjrzał na gościniec.

Na plac przed stojącym niepodal domem sołtysa wjechało czterech jeźdźców. Wszyscy byli uzbrojeni po zęby, opancerzeni i przyodziani w groźno-drwiące miny. Dwóch rozjechało się na boki, mieczami blokując zbierającemu się tłumowi dojście na placyk. Pozostała dwójka podjechała bliżej, do wychodzącego właśnie chwiejnie Scolcza. Zatrzymali się kilka metrów od siebie.

— Wyście tu zarządcą, starcze? – spytał jeden z przybyłych, wyjeżdżając przed kompana. Miał niepełną zbroję z kolczastymi naramiennikami. Przy jednym biodrze morgenstern, przy drugim miecz.

— Jam jest – wyjąkał Scolcz.

— Imię moje Rattgor – zaczął jeździec. – Dowodzę tym skromnym oddziałem. Przybywamy z rozkazu znanego wam z pewnością słynnego Teudara, zwanego Paszczurem z Attre, pana tych ziem. Przybywamy po należne nam daniny.

— Panem tych ziem jest margrabia Darreus – rzekł wyłaniający się zza węgła i stający w bezpiecznej odległości za sołtysem kowal Zbysiu, z obanżonymi wielgachnymi ramionami. – Jemu daniny płacimy. Zawsze uczciwie i w terminie. I płaciliśmy niedawno.

Jeźdźcy poszmerali między sobą, obrzucili ogromnego kowala spojrzeniami, przy okazji jeden z nich, ten będący za Rattgorem, ostentacyjnie podrapał się po plecach na których spoczywała kusza.

— Książę Darreus traci wpływy na rzecz waszego nowego lennika. Książę zrzeka się kolejnych ziem które odwiedzamy i informujemy o zmianach. Po prawdzie to było to jedno z ostatnich miejsc w północnej Redanii pozostające poza jurysdykcją wielkiego Teudara. Ale do dziś. Od teraz jesteście sługami Paszczura z Attre i jesteście mu winni...ile?

Jak na zawołanie na placyk wjechało dwóch kolejnych jeźdźców. Jeden od pozostałych nie różnił się wcale, drugi różnił się wszystkim. Nie miał zabliźnionej, brudnej i nieogolonej twarzy przepełnionej pychą i wyniosłą ignorancją, nie miał kolczugi, zbroi, nawet żadnej broni, poza drobnym, pordzewiałym scyzorykiem do grzybów i otwierania ostryg. Miał za to młodą, piękną twarz, gęste i zgrabnie ułożone włosy, kryte przez ciemnopurpurowy kapelusz z piórkiem. Na plecach zamiast buzdygana, kuszy albo berdysza spoczywała lutnia.

Geralt, mający jeszcze trochę nadziei że mądry i silny Zbysiu skorzysta z tej pierwszej ze swoich zalet i pójdzie na ugodę, na widok tego, kogo tu przywiało, stracił całkowicie nadzieję na pokojowe zakończenie.

Jaskier i ten drugi podjechali, zrównali się z Rattgorem.

— Na jedenaście worków zboża, trzy chmielu, stopięćdziesiąt uncji żelaza i jedną czwartą zapasu skór krowich. Do tego wóz i dwa konie, żebyśmy się z tym jakoś zabrali – oznajmił jednym tchem Jaskier.

Sołtys rozejrzał się, ludzie w okolicy zamruczeli głośno, kowal zmarszczył brwi.

— Jak się stało, że książę Darreus odstąpił tych ziem? – spytał.

— To proste – wyszczerzył się Rattgor – zrzekł się. Nie był w stanie ich utrzymać, to się zrzekł. Jak wszystkich innych przedtem. Cieszcie się. Gdyby pokierowała nim pycha, nie zgodziłby się a my wtargnęlibyśmy tu z ogniem i mieczem. Tak przybywamy pokojowo. Wydacie nam towary?

Wiedźmin: Racja Bytu (Geralt&Jaskier) [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz