1

534 34 2
                                    

  Wreszcie nadszedł czas wakacji. SUM-y zdałam przeciętnie. Wyniki były gorsze od Lily, ale lepsze od Huncwotów i to mnie zadawalało. Najgorzej wyszło zielarstwo, co nie było dziwne. Przecież nie uczyłam się na tym przedmiocie.
  Lipiec w Londynie był upalny. Prawie codziennie spałam, aby w nocy polować. Takie całodobowe rytuały. A tu jeszcze mała niespodzianka, pogodziłam się z Johnem. Jakby to ująć, zrobił mi prezent. Chodził!

Retrospekcja

Z kluczami w ręce i z torbą na ramieniu weszłam do Instytutu. Za mną szedł Camil ciągnąc mój kufer. Byłam poważna, wróciłam do domu, w którym każdy koszmar odżywa na nowo. Rozejrzałam się po ogromnym przedpokoju, a bardziej holu. Rzuciłam kurtkę na wieszak i ruszyłam w stronę schodów na piętro domu.

- Jak tam? Coś się zmieniło?- spytałam Camila.
- Nie wiem, raczej nie- odpowiedział beznamiętnie.

Wtedy zobaczyłam to, czego się kompletnie nie spodziewałam. Przede mną szedł o kulach mój młodszy braciszek. Oczy zaszły mi łzami. John chodził. Podeszłam do niego niepewnie. Rzuciłam się mu na szyję i rozpłakałam.

- Jak?- zadałam jedno pytanie.
- Trudno to wyjaśnić, ale możliwe jest, że przeszedłem kilka obiecujących operacji i będę chodził o własnych siłach- odpowiedział John przytulając mnie jedną ręką.
- Jezu, jak ja cię kocham...- szepnęłam.
  Dopiero teraz zauważyłam jaki on jest wysoki. Przewyższał mnie przynajmniej o głowę. Był trochę niższy od Camila, ale byli prawie równi. A propos Camila. Chłopak podszedł do nas i zarzucił swoje ręce na nasze szyje.
- No, brakowało mi tego- westchnął.

  Po tym wydarzeniu moje stosunki z Johnem się polepszyły. Pomagałam mu w rehabilitacji. Rozmawiałam i starałam się nadrobić stracony czas. Camil siedział razem z nami i spędzał ze mną chwilę na polowaniach. Te wakacje były dla mnie piękne. Wreszcie czułam się szczęśliwa.

- Ile jeszcze mamy czekać?- spytałam Camila, gdy siedzieliśmy w nocy na dachu jednego z bloków.

  Czekaliśmy, bo ktoś dał cynka, że w tym miejscu ma się odbyć mały atak demonów. Siedzieliśmy już na tym dachu jakieś kilka godzin. Trzy, cztery, a nic się nie wydarzyło. Znudzona leżałam i gapiłam się na gwiazdy.

- Siedź cicho, może zaraz się coś pojawi.

  Zamknęłam oczy i właśnie wtedy usłyszałam huk i poczułam zapach siarki. Natychmiast usiadłam i chwyciłam sztylet w dłoń. Popatrzyłam na demona przed sobą. Wyglądał jak młody chłopak. No tak, to był chłopak.

- Cześć Azazel- zaśmiałam się.- Dawno się nie widzieliśmy.

- Już jakieś pół roku- stwierdził demon i mnie przytulił.

- Te twoje znajomości są stuknięte. Będę czekać w domu- mruknął Camil i zeskoczył z dachu.

- Po co chciałeś się spotkać?- spytałam.

- Mamy problem. W piekle panuje totalny chaos.

- Azazel, jesteś księciem piekieł. Demonem z najwyższą rangą. Zapanuj nad tą zgrają.

- Jakby to było takie proste... W piekle głoszą o tobie legendy! Wszyscy szykują plan zemsty, aby cię zamordować. Chcą pomścić Marie. Do tego ktoś nowy się pojawił.

- Kto?

- Wybacz, ale nie wiem. Wiem tylko, że ta osóbka założyła kontrolę na każdego demona. Patrz co nam zrobiła. Nie da się tego pozbyć.

Azazel zdjął bluzę, którą miał na sobie i pokazał czerwone blizny na nadgarstkach otaczających paciorkiem całe ręce. Moje serce zabiło szybciej. To wyglądało okropnie.

- Widzę twoją minę. Ta osoba nas kontroluje, a ja nawet nie wiem jak- rzekł chłopak.

- A co z Lilith? Ona nie ma nic do gadania?- spytałam.

- Popadła jakby to ująć w alkoholizm. Ma gdzieś to co się dzieje w jej wymiarze, a co dopiero w całym piekle.

- Zobaczę co da się zrobić...- burknęłam.- Tylko musisz dać mi jak najwięcej info o tej istocie. Wtedy zacznę działać.

- Ok, przetransportować cię pod instytut?

- Z chęcią.

  Po chwili poczułam skręt w żołądku. Znalazłam się pod Instytutem.

- Dzieki- mruknęłam.

Poszłam pod drzwi lecz po chwili zawróciłam.

- Odwiedź mnie jeszcze albo chociaż napisz, ok?

- Oczywiście Alex. Przyjdę.

Azazel zniknął, a ja weszłam do domu. I zniknęłam w odmętach bałaganu mojego pokoju.

Kilka dni po spotkaniu z dawnym kumplem nadszedł dzień moich szesnastych urodzin. Dokładnie 18 lipca mama rodziła mnie z bólem i płaczem. Po niecałej dobie koło godziny 22 przyszłam na świat. O urodzinach nigdy nie pamiętałam. Miałam głęboko w poważaniu, czy jestem o rok starsza, czy młodsza. Ale nie moja kochana rodzinka i przyjaciele. Już od szóstej rano sowy pukały mi do okna, aby dostarczyć różne paczki. Od Remusa oczywiście książka. Od Lily bon do mugolskiej drogerii. Syriusz i James postarali się, aby mnie wkurzyć i po wybuchu łajnobomb ukazało się ciasto, z tego co zrozumiałam z listu, własnoręcznie robione. Peter całkiem odwrócił się od przyjaciół. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Każdy uwazal, że jego dziwaczność pogłębiła się jeszcze bardziej i chłopak zamknął się w sobie.

Czas leciał szybko. Nim się obejrzałam nastał wrzesień. Z jednej strony bardzo chciałam wrócić do Hogwartu, a z drugiej strony pragnęłam zostać w domu z braćmi i rodzicami. Przez całe wakacje pisałam z przyjaciółmi. Z tego co zrozumiałam Syriusz zwiał z domu do Jamesa. Pytałam go o powód z milion razy, ale stwierdził, że powie mi w Hogwarcie. Jego ignorancja pewnych rzeczy doprowadzala mnie do szału.

Moje pożegnanie z rodziną nie obyło się bez łez. Płakałam i nie wstydziłam się tego. To było tak naturalne jak oddychanie. Teraz, gdy John już chodził prawie o własnych siłach, nie chciałam wyjeżdżać, ale musialam. Wiedziałam, że moja druga rodzina mnie potrzebuje.

Na peronie 9 i 3/4 przytuliłam każdego z mojej rodzinki i wyciągnęłam swoje rzeczy do pociągu. Szukałam Huncwotów. Pewnie okupowali cały wagon i straszyli małe dzieci. Do tego nikt ich nie pilnował, bo Remus siedział razem z Lily w przedziale dla prefektów. Po krótkim czasie usłyszałam głosy kłótni z przedziału. To było pewne, że to kłócą się Huncwoci. Przecież oni zawsze są tam, gdzie dzieje się najwięcej. Niewiele myśląc poszłam w stronę głosów wrzasków. Kłótnia z każdym moim krokiem wydawała się głośniejsza. Zajrzałam do przedziału. Było w nim jakieś siedem osób. Między nimi zobaczyłam Jamesa z Syriuszem i Peterem. Reszta to byli nieznani mi Ślizgoni. Postanowiłam wkroczyć do akcji.

- No tak, kłóćcie się, kłóćcie. To napewno rozwiąże wasz problem- powiedziałam i zajęłam miejsce w przedziale.

Jako jedyna siedziałam. Reszta stała i patrzyła na siebie z niemałym wkurzeniem.

- O co poszło tym razem, hmm?- spytałam z nieudawanym znudzeniem w głosie.

- O małą blachostke Alex- zasyczał Syriusz.

- Uspokójcie nerwy. Po co kłótnie już od początku roku- stwierdziłam i sama się zdziwiłam.

Zazwyczaj zawsze byłam za, aby kłócić się ze slizgonami, a teraz cały ten zapał się ulotnił.

- Ona dobrze gada, po co się kłócić, co?- głos ślizgona ociekał ironią, ale miałam to gdzieś.

- Uh, skoro tak to wygląda to żegnam państwa. Poszukam wolnego przedziału, a wy- wskazałam na Huncwotów- jak już załatwicie swoje sprawy to do mnie dołączcie- wyszłam z przedziału trzaskając drzwiami.

Poszukiwania wolnego przedziału nie zajęło mi wiele czasu. Juz po chwili siedziałam w ciszy i spokoju. I właśnie w tamtym momencie pociąg ruszył.

***
1109 słów. Nadeszła druga część. Póki mam wenę to pisze. Zobaczymy co będzie dalej

Łowczyni na pół etatu II HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz