7

147 13 0
                                    

Love była przerażona tym co się dzieje. Marcus tak po prostu wtargnął ją do samochodu i zaczął jechać. Dla dziewczyny takie zachowanie było chore i nie do opisania. Często zastanawiała się nad tym, czy u Marcusa pod czupryną aby na pewno wszystko dobrze. Bo w końcu wcześniej nic nie wskazywało na coś takiego, by miał ze sobą problem. Starała skupić się na tym co się aktualnie dzieje. Przed chwilą co się wybudziła bo najwyraźniej chłopak musiał ją uderzyć. Nagle poczuła silny ból głowy. Syknęła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Była w bagażniku. Zaczęła krzyczeć i wołać o pomoc. Bała się.

W pewnym momencie Marcus po prostu zatrzymał samochód i trzasnął drzwiami od strony kierowcy. Otworzył jak gdyby nigdy nic bagażnik i spojrzał na przestraszoną Love z uśmiechem. Dziewczyna spojrzała na niego, ale z przerażeniem które mieszało się z lekkim obrzydzeniem. Cholera, jaką ona czuła teraz do niego nienawiść. O tyle dobrze, że nie była związana. Tylko chwila.. Czemu byli w lesie? Okej, tego już za dużo. Dziewczyna poderwała się, kopnęła Marcusa w krocze i gdy ten zwijał się z bólu, ta miała wolną drogę ucieczki. Tak też zrobiła. Marcus mimo bólu, starał się za nią biec. I naprawdę dobrze mu szło.

Po chwili ból w jądrach przeszedł już całkowicie, a Marcus na całe szczęście nie stracił dziewczyny z pola widzenia. Lovely biegła przed siebie ile sił w nogach, ale w końcu coś zrozumiała. Zatrzymała się nagle i odwróciła w jego stronę. Może i była głupia i naiwna, ale warto było spróbować. Podeszła do niego powolnym krokiem i zmęczona, usiadła na mchu. Zaraz po tym poklepała miejsce obok siebie. Marcus lekko zdziwiony tam usiadł. — Wiesz — zaczęła, ledwo łapiąc wdech. — Nie wiem co my tu robimy. Sądzę, że bieganie na pewno nam się przyda — zaśmiała się głośno, wyszło jej to naprawdę realistycznie. Jak za starych dobrych czasów. — Czyżbyś w końcu chciał zabrać mnie do swojego magicznego miejsca? — zapytała go nad wyraz miło i przyjaźnie. Marcus dużo opowiadał jej o domku nad jeziorem w lesie który należy do jego ojca. Tam sprowadzał tylko ważne dla jego serca dziewczyny. Spojrzał na nią z uśmiechem, kiwnął głową i uderzył ją z łokcia w klatkę piersiową. Dziewczyna momentalnie zaczęła se dusić. Była w szoku. — Nie tym razem kochanie — parsknął, po czym wziął Love na ręce jak pannę młodą i zaniósł do domku nad jeziorkiem.

— Wiesz, że to co robisz.. To porwanie? — ciężko było jej mówić, bo po prostu wewnętrznie się dusiła. Spojrzała na niego błagalnie. Chciała zauważyć w jego oczach dawnego, kochanego Marcusa, ale nie mogła się go tam niestety doszukać.

— Oddychaj głęboko przez usta. Powinno ci pomóc — odparł najspokojniej w świecie. Olał to co powiedziała i ani trochę się tym nie przejął. Dosłownie zachował się jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, co swoją drogą Love tylko bardziej przeraziło.

Gdy dwójka ta doszła do domku Marcus położył Love na łóżku, chciał się nią zająć by mogła odpowiednio wypocząć przed najgorszym. Uśmiechnął się szeroko gdy ta po próbach i naleganiach na odwiezienie jej do domu, po prostu zasnęła. Nie mógł mieć Love tylko dla siebie, więc postanowił ją skraść Gustavowi. Właściwie to powinna być teraz przy nim. Zawsze o tej porze płakała nad jego łóżkiem i modliła się o szybki powrót do jego zdrowia. Ale nie tym razem. Tym razem była zamknięta w czterech ścianach i udawała, że śpi. Była zdruzgotana. Miała nadzieje, że albo Marcus się ocknie, albo już zaczęli jej szukać. Nikt tak naprawdę nie wie do czego chłopak może być zdolny.

Tymczasem w mieście.

— Dzień dobry! — krzyknęła Claire. Ale co ona tu robiła? Przecież od dawien dawna nie kontaktowała się z Love. Zawsze do jej domu wchodziła jak do siebie, ale że nawet po takiej akcji? Rodzice Love bardzo się zdziwili.

— Oh, Claire dziecko. Co ty tu robisz? Proszę, usiądź — matka Love jak zwykle była gościnna i przyjazna, mimo że po tej kłótni dziewczyn za nią nie przepadała, to cząstka kobiety nadal kochała blondynkę jak własną córkę. Ojciec zaś nie wystawił nosa zza gazety nawet na chwile. Love jest jego oczkiem w głowie, więc jej wrogowie to i również jego wrogowie.

— Martwię się o Love.. — zaczęła, biorąc głęboki oddech. Rodzicielka spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami, a tato wystawił jedno oko i nasłuchiwał bacznie. — Odkąd była u Gusa minęło już trochę czasu. Jestem naprawdę zdesperowana, bo nadal kocham ją nad życie. Boje się, a wiem jaki jest Marcus. On ma bzika na punkcie pani córki — starsza kobieta zaśmiała się i złapała dłoń Claire.

— Spokojnie kochanie. Sądzę, że Love umie o siebie zadbać i na pewno daje sobie radę. Jest już dużą dziewczynką. Nie potrzebuje niańki — ponownie się zaśmiała, biorąc łyka kawy, zaś ojciec odłożył gazetę na stół.

— A jeśli faktycznie.. — tak, to ojciec tutaj zawsze bardziej martwił się o swoją córkę niż matka. Jak już wspominałam wyżej, córeczka tatusia. Claire ponownie dzisiejszego dnia westchnęła.

— Bardzo chciałabym znów przyjaźnić się z pani córką, ale nie wiem, czy ona byłaby w stanie. Chciałabym być przy niej w tych trudnych dla niej chwilach.. — patrzyła się na swoje dłonie z lekkim niepokojem w oczach.

— Mam nadzieje, że obydwie kiedyś zrozumiecie swój błąd i ponownie staniecie się kimś dla siebie bardzo, bardzo bliskim — pogłaskała ją po policzku i odstawiła filiżankę na stolik. Claire po jeszcze krótkiej rozmowie wyszła z domu państwa Anderson.

Dziwne.. Mam przeczucie, że Love jest w niebezpieczeństwie i to chyba.. przeze mnie.. — pomyślała gdy już oddaliła się od jej domu. Westchnęła i zniknęła gdzieś za rogiem.

Tymczasem u Love.

Obrzeża miasta nigdy nie kojarzyły jej się dobrze. To było.. Ohydne miejsce. W sam raz na zakopanie zwłok, zgwałcenia kogoś lub polowania na ludzi. Idealne dla morderców. Love zaśmiała się cicho pod nosem. Nagle pojawił się Marcus z jedzeniem. Nie ukrywała, iż była naprawdę głodna, więc natychmiast rzuciła się do wyśmienitego jedzenia. Była szczęśliwa, bo kogo nie uszczęśliwia jedzenie? Jednak dosłownie po paru chwilach smutek i żal ponownie zawitały na jej twarzy.

— Myśle, że.. — Marcus zaczął się do niej niebezpiecznie zbliżać z szerokim uśmiechem na twarzy.

— M- Marcus.. Co ty.. Co ty robisz?

Tymczasem u Gusa.

Ten sam sen.

opposites attract ┊ lil peep 🔒 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz