Rozdział 3

9.6K 438 146
                                    

Catriona

Jakimś cudem udało mi się przetrwać tydzień w nowej pracy i mój szef jeszcze mnie nie wyrzucił. Wreszcie przyszedł czas na weekend i na spędzenie czasu wolnego w ciekawszy sposób niż na spełnianiu wszelkich zachcianek pana Rucińskiego.

Uśmiech wypływa na moją twarz, gdy wjeżdżam na parking przy warsztacie. To właśnie tutaj spędziłam całe dzieciństwo. Mój ojciec nie miał syna, więc próbował ze mnie stworzyć jego namiastkę, co ostatecznie mu nie wyszło. Kocham samochody z całego serca, niemniej ich naprawa jest dla mnie tak trudna jak fizyka kwantowa.

Kieruję się do wielkich drzwi garażowych, które z dziwnego po­wodu nadal są otwarte. W soboty mechanicy pracują tylko przez parę godzin i powinni już dawno temu skończyć swoje zadania. Kiedyś to miejsce było pełne klientów, a sznurek samochodów cze­kających na swoją kolej wychodził poza parking. To była piękna przeszłość, a dzisiaj? W tej chwili widzę w całym warsztacie jedy­nie dwa pojazdy. Jeden na podnośniku – mechanik sprawdza jego układ hamulcowy, a drugi czeka z otwartą maską. Lata świetności tego miejsca minęły wraz ze śmiercią mojego ojca.

Witam się z pracownikami, po czym idę w stronę schodów prowadzących do gabinetu matki. To właśnie ona wzięła na swoje barki zarządzanie firmą, mimo że wiedzy w tej dziedzi­nie nigdy nie miała. Ojciec trzymał ją z daleka od prowadzenia biznesu, więc przez większość czasu była tylko cichym wspólni­kiem, lecz wszystko się niespodziewanie zmieniło.

Gabinet jest malutki, ale przytulny. Nadal stoi w nim stare biurko wykonane z rur znalezionych na wysypisku śmieci oraz wielki fotel pani prezes. Z tyłu na ścianie znajduje się pokaź­ny regał z mnóstwem porozwalanych dokumentów. Ciekawe, w czym dzisiaj będę pomagać. Tydzień temu miałam roman­tyczną randkę z fakturami i wolałabym tego nie powtarzać w bliskiej przyszłości. Mój wzrok skupia się na biurku zawalo­nym stertą podejrzanych papierów.

Podchodzę do niego niepewnie, po czym chwytam pierwszy z brzegu list, a następnie zaczynam czytać. Nadawcą jest bank, co już na samym początku nie brzmi dobrze. Biorę głęboki oddech i skupiam wzrok na kolejnej linijce: „Szanowna Pani Fijewska, uprzejmie informujemy, iż do dzisiaj nie otrzymaliśmy zapłaty należności w kwocie...". Właśnie wtedy moja matka pojawia się w pomieszczeniu jak ruda furia, wyrywając mi kartkę. Z jej zielo­nych oczu strzelają we mnie pioruny, które nie zwiastują nigdy niczego dobrego. Natychmiast przechodzę na przeciwną stronę biurka, udając, że mnie tam nie było.

– Złość piękności szkodzi, mamusiu – mówię, wybierając wy­godniejszą pozycję na krześle dla gości. – Kto cię dziś tak zdener­wował? Znowu Staruszek wpadł na jakiś genialny pomysł? O co chodzi z tym upomnieniem? – pytam zmartwiona. Mam pozwo­lenie na zajmowanie się niektórymi dokumentami w weekendy, ale tych jeszcze nigdy nie widziałam. Czyli w skrócie jestem dar­mową siłą roboczą.

– Nic ważnego. Musieli się pomylić – oznajmia. Od razu wiem, że mnie okłamuje, ponieważ zawsze w takich momentach dotyka ust, co właśnie przed chwilą nieumyślnie zrobiła. – Za­dzwonię do nich później w sprawie wyjaśnienia tego nieporozu­mienia. Nie ma się co martwić, kochanie.

– Oczywiście. To, czym mam się dziś zająć, szefowo? Znowu mnie zamęczysz fakturami? – pytam ją, kręcąc się na krześle. – A może pomogę w naprawie silnika tamtego samochodu na dole? Dawno nie ubrudziłam się w smarze.

– A co byś powiedziała na pracę w terenie? – dopytuje mama z delikatnym uśmiechem. Błyskawicznie zatrzymuję krzesło, po czym wpatruję się w jej twarz szeroko otwartymi oczami.

Już od dawna nie mieliśmy takich klientów. Kiedyś jeden klient VIP był w stanie utrzymać nas na powierzchni przez cały miesiąc, ale straciliśmy renomę i wszyscy odeszli do innych miejsc. Jeszcze przez rok od śmierci ojca udawało nam się znaj­dować klientów, ale potem było tylko gorzej.

Dziedzic podziemia. Szept diabła (ZOSTANIE WYDANY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz