Rozdział 2

10K 361 68
                                    

Catriona

Najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć pierwszego dnia pra­cy? Spóźnienie. Mój budzik wył, a ja spałam jak mały niedźwia­dek. Nawet wybuch bomby atomowej nie byłby w stanie mnie zbudzić. Wizyta w klubie ze striptizem okazała się zapowiedzią okropnego tygodnia, więc teraz może być tylko gorzej. Biegnę do budynku firmy, jakby od tego zależało moje życie, jednak je­stem pewna, że żadne wyjaśnienie nie zdoła mi pomóc. Stracę pracę jeszcze przed jej rozpoczęciem.

Miałabym szansę przyjechać na czas po tym, jak zwlekłam tyłek z łóżka, lecz nieszczęścia chodzą parami i mój samochód postanowił dzisiaj rozpocząć bunt. Błagałam go na kolanach, by się uruchomił, ale ta zawzięta bestia się uparła, że nie ruszy. Już wczoraj wieczorem silnik miał problem z zapalaniem, mimo to nie sądziłam, że dzisiaj padnie na amen. Po prostu złośliwość rzeczy martwych. Kopnęłam jedno z kół, żeby chociaż trochę spuścić złe emocje, po czym pognałam na przystanek autobu­sowy. Czułam się jak ogórek konserwowy zamknięty w słoiku, otoczona zapachem potu, który sprawiał, że miałam ochotę zwy­miotować. Najgorsza przejażdżka w moim życiu.

Teraz muszę po prostu przejść na drugą stronę ulicy i znajdę się w firmie. Dlaczego akurat w tym momencie trafiłam na czer­wone światło? Patrzę w obie strony, upewniając się, że nic nie je­dzie po dwupasmowej ulicy. Stoję jak idiotka na tych światłach, a moje spóźnienie rośnie z każdą sekundą. Biorę głęboki oddech, a następnie przebiegam w obcasach na drugą stronę, modląc się w duszy, żeby tylko policja nie wyjechała z bocznej dróżki.

Niespodziewanie z mojej lewej pojawia się granatowe volvo z przyciemnianymi szybami. Moje serce na parę sekund przestaje bić, a ciało odmawia posłuszeństwa. Wpatruję się w te szyby i stoję niczym słup soli, dając kierowcy szansę, aby mnie przejechał. Do­piero głośny klakson wprawia mnie w ruch. Przepraszam grzecz­nie kierującego, po czym uciekam na drugą stronę ulicy.

Zatrzymuję się na chwilę, przyglądając się sceptycznie budyn­kowi, który przypomina mi wielkie przeszklone więzienie dla marzeń. Każda cząstka mojego ciała pragnie stąd uciec, zamiast tego przechodzę przez drzwi i kieruję się do recepcji.

– Dzień dobry, nazywam się Catriona Fijewska. Mam dzisiaj zacząć pracę – wyjaśniam blondynce, która mogłaby się nauczyć żuć gumę z zamkniętymi ustami.

Przylepiam sztuczny uśmiech do twarzy, a potem pokor­nie czekam, aż dziewczyna łaskawie zdecyduje się mi pomóc. Wzdycha, jakby miała zaraz przenieść cały budynek na swoich barkach, a następnie zerka do komputera.

– Spóźniłaś się. – Jeszcze raz dramatycznie wzdycha. – Winda po prawej. Wjedź na dziesiąte piętro. Na końcu korytarza znaj­duje się gabinet pana Rucińskiego.

Rzucam krótkie „dzięki" za plecy, po czym wreszcie kieruję się w podaną stronę. Już w windzie zerkam w lustro, przez co na­tychmiast się załamuję. Wiatr nie obszedł się łaskawie z moimi włosami. Staram się ułożyć je w dobrą stronę, ale nic nie działa, więc równie szybko rezygnuję. Dobrze, że chociaż mój makijaż przetrwał tę przygodę. Delikatnie podkreślone piwne oczy oraz błyszczyk na wydatnych ustach nadal ładnie wyglądają. Dzięki Bogu, że piegi również są wciąż niewidoczne pod tonami pudru. Zamiast odziedziczyć ognisty kolor włosów po irlandzkich przod­kach mojej mamy, dostałam wszystko, co najgorsze, czyli bladość cery oraz przebarwienia na twarzy. Poprawiam ołówkową spód­nicę opinającą tyłek i wychodzę z windy. Mijam przeszklone ga­binety, aż docieram do jedynego ukrytego przed wzrokiem po­stronnych. Pukam, a po chwili wchodzę do środka.

– Dzień dobry. Najmocniej przepraszam za spóźnienie – mó­wię, kierując się do ogromnego biurka.

Całe pomieszczenie wygląda, jakby zatrzymało się w epoce wiktoriańskiej. Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Cał­kowity kontrast względem reszty nowoczesnych gabinetów, których wnętrza dostrzegłam, idąc korytarzem.

Dziedzic podziemia. Szept diabła (ZOSTANIE WYDANY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz