3

245 19 3
                                    

Gniew Roche'a sięgał granic gdy powrócił do bazy wypadowej partyzantów. Wszyscy widząc jego nastrój nerwowo schodzili mu z drogi, wiedząc jaki jest ich dowódca w złości. Vernon wtargnął jak burza do głównej sali i jego wzrok od razu spoczął na Ves, która nie wydawała się być zdziwiona, prędzej zmartwiona stanem dowódcy. Ten chwycił ją za kołnierz jej koszuli i zabrał do odosobnionego miejsca, mianowicie swojego "gabinetu". Oczywiście była to zaledwie odgrodzona część jaskini. Vernon spojrzał srogo na towarzyszkę, ta tylko odwzajemniła kontakt wzrokowy i westchnęła.
- Więc już wiesz... - zaczęła dziewczyna, a odpowiedziała jej tylko zniecierpliwiona mina Roche'a - Zdawałam sobie sprawę jak reagujesz na chociażby wzmiankę o tych Wiewiórkach. Czułam, że zareagujesz impulsywnie i nasza misja tutaj się nie powiedzie.
- Oh, takiej roztropności spodziewałam się chyba po każdym oprócz ciebie. Impulsywność to twoja działka. - powiedział dowódca chcąc zabrać myśli i mimowolnie czuł, iż Ves postąpiła dobrze. Na jego słowa partyzantka trąciła go ramieniem udając złość. - Jednak niczego więcej nie ukrywaj przede mną.
- Jasne - mruknęła Ves patrząc prosto w oczy rozmówcy - Co teraz zamierzasz?
- Obecność Scoia'teal na pewno utrudni nam działania. - zaczął Vernon - Muszę pomówić z innymi oficerami Ves, to poważna sprawa.
- Przecież wiem, powiem reszcie by się zebrali, bądź o zachodzie.- powiedziała dziewczyna wychodząc, nie czekając na odpowiedź.
Roche sam wstał podchodząc do biurka i otworzył szufladę. Wyciągnął szkatułkę, przyglądał się jej dłuższą chwilę zanim wyciągnął do niej klucz. Z wahaniem otwierał wieczko, część jego tak bardzo chciała wrócić myślami do tych czasów. Jego oczom ukazała się śliczna rubinowa róża, wyglądała jakby dopiero została zerwana z zadbanego ogrodu. Vernon ujął ją w dłonie jakby była najcenniejszą rzeczą jaka istnieje. Przez chwilę zdawało mu się, że na jej płatkach spływa odrobina szkarłatnego płynu, jak wtedy.

Vernon patrzył z odrazą na zwłoki swoich ludzi, mijał to pobojowisko wyciągając miecz, a zgrzyt rozległ się w powietrzu. Dowódcy oddziałów specjalnych dawno nie towarzyszyła taka cisza. Krew jeszcze wypływała z ran, a oczy nie zdążyły zajść mgłą. Jego wzrok zatrzymał się na elfie, który bez żadnego skrępowania ocierał jeszcze ciepłą krew z miecza. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza, czuł jak adrenalina dodaje mu sił. Poczuł na sobie spojrzenie zielonego oka, widział jak uśmiech kwitnie na twarzy wroga.
- Vernon Roche, jedyna osoba, która może pokrzyżować mi plany, osoba, która może mordować moich braci.- powiedział Iorweth przysiadając na kamieniu obrośniętym mchem. Roche nie odpowiedział, tylko zbliżał się do dowódcy Scoia'teal, a ten utkwił wzrok w posągu elfich kochanków.- Róże pięknie zakwitną, niestety potrzebują krwi. Twoi żołnierze coś o tym wiedzą.- prowokował Vernona z szyderczym uśmiechem, ten starał się zachować spokój.
Iorweth wyciągnął dłoń w stronę róż pamięci i z delikatnym wyrazem twarzy zerwał jedną z nich. Syknął cicho, bardziej z zaskoczenia niż bólu gdy jego palce natknęły się na ostry kolec, Roche tylko przyglądał się poczynaniom elfa. Dziwnie się czuł z myślą, że lis puszczy musiał być kiedyś przystojny, bez blizn, ale dalej wyglądał... Oficer sił specjalnych odciągnął od siebie tą myśl i w pełni skupił się na obserwowanie wiewióra. Ten wyciągnął róże w jego kierunku, a jego twarz po raz pierwszy nie wyrażała nienawiści, lecz tylko przez krótką chwilę.
- To dla ciebie, byś już zawsze o mnie pamiętał. Ten kwiat według legendy nie zwiędnie dopóki będziesz o mnie pamiętał. - Vernon sam nie wiedział co go podkusiło by przyjąć ten kwiat, nieufność biła z jego postawy - Najpewniej dziś uschnie
- Dlaczego mi go dajesz?- zapytał temerczyk, opuszczając powoli miecz - Znam tą legendę, ten kwiat dają sobie kochankowie.
- Pamiętaj o swym wrogu- machnął ręką Iorweth, jednak na jego policzkach pojawił się róż, ale to przecież z zimna, był środek nocy. Brew Vernona powędrowała do góry na jego słowa, jednak nie odpowiedział już nic. Zamyślony temerczyk nie dostrzegł jak Iorweth odchodzi, wkurzony na siebie odszedł mając na ustach pokaźną wiązankę przekleństw, a w dłoni różę. Vernon przez resztę dnia próbował wybić ze swojej głowy atrakcyjnego elfa. Szkoda tylko, że te myśli nie opuszczały go od dawna. Wzrok mężczyzny utkwiony w kwiecie dostrzegł zaschniętą krew na kolcu, zanim nie zamknął jej w pozłacane szkatułce. Tylko skąd ten sentyment?

Patrzył na różę tak jak mógłby na kochanka, teraz już brunatna krew wciąż zdobiła kolec kwiatu. Obawiał się konfrontacji z elfem, a przede wszystkim jego reakcji, zachowania, jeśli naprawdę dołączył do tego komandem. Roche nie cierpiał każdej możliwości spotkania elfów, kojarzyły mu się tylko z jednym. Musiał jednak wziąć się w garść i rozwiązać problem Scoia'teal, więc ruszył na spotkanie oficerów. Niemal od razu powitały go poważne miny żołnierzy, ledwie zasiadł na swoim miejscu, a jeden z nich przemówił.

- W zaistniałej sytuacji dochodzę do wniosku, iż najrozsądniej będzie spróbować sprzymierzyć się ze Scoia'teal - zaczął jeden niemal od razu po wejściu Vernona, poprawiając nerwowo kołnierz koszuli.

- Czy ciebie kurwa pojebało?- warknęła oburzona Ves, Vernon nie miał pojęcia skąd dziewczyna się tu wzięła, jeszcze przed chwilą jej nie było. Dowódca niebieskich pasów zajął swoje miejsce, wysłuchując dyskusji.

- Nie damy radę jednocześnie opierać się atakom wiewiórek i napadać redańczyków - mruknął kolejny marszcząc czoło

- Vernon powiedz, że nie zgadzasz się na to szaleństwo. Nawet jeśli byśmy spotkali się z tutejszym komando to pozabijali by nas szybciej niż byśmy zdążyli wyciągnąć miecze.- powiedział Darnid próbując złapać kontakt wzrokowy z Roche'em. Żołnierz był jeszcze młody, lecz szybko zdobył łaski u dowódcy w potyczkach. - Ryzykujemy za dużo, nie możemy tracić ludzi.

- Musielibyśmy wysłać niewielką drużynę, ale decyzja należy do ciebie Roche. Do tej pory siedziałeś cicho. - powiedział ten od kołnierza, bawiąc się pokaźnym wąsem.

- Scoia'teal nie można ufać, ale nie mamy wyboru. Jeśli ktoś ma inny pomysł niech powie teraz, to istotne. - powiedział z nadzieją Vernon, nie uśmiechała mu się konfrontacja z elfami, tym bardziej, że wśród nich mógł być on. Po słowach dowódcy powstał harmider i zamieszanie, którego nawet nikt nie próbował załagodzić. Powstawały różne propozycje remedium na zaistniałą sytuacje, jednakże Roche miał wrażenie, że każdy następny jest głupszy i bardziej bezsensowny od poprzedniego. Vernon tylko poprawił chaperon nachodzący mu na oczy i rzekł ze złością. - To jest kryjówka partyzancka, a nie bazar. Zachowujcie się godnie jak na wojsko przystało. Czego nie rozumiecie w słowie "dyscyplina"?

Wszyscy umilkli, patrząc na Roche'a w skupieniu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ich decyzja wpłynie na ich los, los samej Temerii, a to przecież dla niej poświęcili swoje życie, jej dobro było najważniejsze. Nawet jeśli był chociaż cień szansy na dobro ojczyzny, to zawszę starali się walczyć, tak jak teraz. Likwidowane niestrzeżonych oddziałów redańskich mogły minimalnie przerzedzić wojsko Redanii, a nawet jeśli nie było to jakieś spektakularne to dawało nadzieję na wolną Temerię. Wszyscy tutaj byli patriotami i podświadomie zdecydowali, dla większego dobra.

- Wyruszę sam, to będzie najmniejsze ryzyko - powiedział Roche, przeskakując wzrokiem po kolei na każdego ze zgromadzonych,

- Nie ma mowy idę z tobą, nie pozwolę byś udał się tam w pojedynkę - niemal od razu odpowiedziała Ves z pewnością siebie patrząc na dowódcę, ten z wątpliwościami pokiwał głową

- Nie możemy pójść do siedliska komanda wiewiórek zabierając ze sobą nawet przyduży pluton, trzeba skomponować drużynę na tyle dobrze wyszkoloną by w razie czego się obronić, jednak na tyle niepozorną by nie zaniepokoić Scoia'teal. - powiedział Vernon, a gdy ruszył do wyjścia dodał krótko.- Jutro wybiorę najlepszych z najlepszych i udamy się w paszczę lwa.

________________________

Myślę, że za tydzień kolejny. Nie podoba mi się to jak przebiega akcja, ale trudno...

WrogowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz