6

208 18 8
                                    

Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji Vernon starał się pomagać w cwiczeniach swoim towarzyszom. Cały czas przechodził wokół swoich podwładnych i krytykował każdy, nawet najmniejszy błąd, który dostrzegł. To miała być ostatnia bitwa jaką partyzanci wydadzą na tym terenie, więc dowódca chciał ograniczyć ewentualne straty w ludziach, których i tak miał niewielu. Jednak mimo rzekomego wsparcia wiewiórek Roche nie mógł się pozbyć złego przeczucia dręczącego go od powrotu do kryjówki. Po przypilnowaniu treningu swoich podwładnych, sam wziął się za ćwiczenia. Próbując skupić uwagę uwagę wykonywał kolejne cięcia w stronę ćwiczebnej kukły, ciągle dręczyły go niepokojące myśli. Gdy wykonał silny cios w splot słoneczny i zamachnął się mieczem w stronę sztucznej głowy, po chwili oglądał ją turlającą się w stronę Ves. Dowódca zdziwił się widząc dziewczynę, sądził, że będzie potrzebowała dużo więcej czasu na przemyślenie, jednak ta tylko uśmiechnęła się zadziornie i stanęła w pozycji bojowej.

- Zobaczymy jak sobie poradzisz na kimś bardziej ruchliwym - rzekła partyzantka ruszając w stronę Roche'a, przecinając powietrze mieczem, gdy ten zrobił unik. Vernon nie czekał tylko kontratakował narażone ramię dziewczyny, jednak ku zdziwieniu starszego ta zwinnie odskoczyła i kopnęła go z półobrotu trafiając w żebra. Mimo kłującego bólu mężczyźnie udało się wybić dziewczynę z rytmu zaaranżowanym ciosem i uzyskać przewagę. Ta ledwie wykonała kontrę i Roche zdążył uderzyć Ves w twarz, korzystając z pełnego skupienia dziewczyny na jego mieczu. Dalsza walka z boku wyglądała na zajadłą, ale oboje powstrzymywali się od rzeczywiście krzywdzących cięć. Kończąc sparing oboje dyszeli ciężko, kosmyki Ves były sklejone mieszaniną pyłu i potu, które ta próbowała odgarnąć by jej nie przeszkadzały. - Muszę przyciąć włosy

Roche już miał coś dopowiedzieć, ale rozległo się nawoływanie jednego z wartowników, natychmiast wszyscy zerwali się ze swoich stanowisk. Ves spojrzała przelotnie na dowódcę i także pobiegła w stronę zamieszania, Roche chwile później zrównał z nią krok. Vernon zacisnął palce na mieczu, będąc blisko tłumu, powoli przedzierając się przez partyzantów. Jego zaniepokojenie potęgował brak agresywnej reakcji wśród towarzyszy, tylko wrogość. Po drodze domyślił się kogo zastanie i nie mylił się. Pokaźny pluton Scoia'teal znajdował się przed kryjówką temerskich partyzantów. Roche domyślił sie, że reszta wiewiórek najpewniej jest ukryta wśród drzew. Poznana już wcześniej przez ludzkiego dowódce Treise* wystąpiła przed resztę oddziału, dokładnie związane i przeplatane włosy dodawały jej waleczności. Roche po namyśle niechętnie stwierdził, że elfka jest niezwykle atrakcyjna i nie dziwił się wyborem wiewióra. Blond włosa kobieta była ubrana w typowy strój bitewny wiewiórek, miała przy pasie ten sam sztylet, którym bawiła się przy rozmowie z Vernonem. Z pewnością siebie przeleciała upiornym wzrokiem po wszystkich temerczykach, lecz jak dostrzegła partyzanckiego dowódce jej źrenice zwęziły się, a ona minimalnie skrzywiła.

- Iorweth pragnie pomówić z waszym dowódcą, by poznać szczegóły walki z redańskimi oddziałami. -powiedziała dalej wbijając wzrok w Roche'a niebieskimi oczami.- Będzie oczekiwał go przy strumieniu o zachodzie słońca.

O ile wcześniej było spore zamieszanie to teraz powstał chaos, przez chwilę Roche myślał, że wszyscy rzucą się sobie do gardeł. Niektórzy chwytali za bronie, napinali cięciwy w łukach, atmosfera w kazdej chwili mogła przekroczyć granice i doprowadzić do niepotrzebnej walki. Patrząc na Treise dowódca temerczyków miał wrażenie, że ona byłaby pierwsza do zatopieniu w nim ostrza. Napięcie jednak powoli malało, gdy Scoia'teal zostali zbesztani przez jakiegoś innego elfa w starszej mowie i odeszli. Mimo braku ich obecności wielu temerczyków zaczynało obawiać się ataku ze strony elfów, szybko rozprzestrzeniając niepokój. Poznanie przez wiewiórki lokalizacji partyzanckich kryjówki wywoływało coraz większą panikę, że Roche wydawał się zażenowany zachowaniem towarzyszy, brak opanowania wyjątkowo działał mi na nerwy. Dopiero po chwili Vernon postawił ich do pionu ze wsparciem Ves, która posłała mu przy tym ukradkowy uśmiech. Gdy zbliżał się zmierzch, Roche nakazał by wszyscy wspólnie odpoczęli przed jutrzejszą bitwą, nikt się nie sprzeciwił i żołnierze ruszyli z uśmiechami na ustach, by zacząć pić słabe piwo i rzucać wulgarnymi żartami. Dowódca spojrzał na nich z oddali, gdy ruszył na spotkanie i pragnął zapisać sobie tą chwilę w pamięci. Obraz gdzie wszyscy byli radośni, jakby widmo śmierci, które zazwyczaj nad nimi wisiało nigdy nie istniało, co mocno kontrastowało z poprzednim stanem partyzantów. Narzucony płaszcz chronił temerczyka przed chłodnym wiatrem, powiewając przy tym, mężczyzna nałożył kaptur by okryć nieco zmarźniętą twarz. Gdy był blisko usłyszał piękną melodię, lecz mimo uroku wydawała się być smutna, tak, że myśli żołnierza pochłonęła gorycz i nostalgia. Dostrzegł elfa siedzącego tyłem do niego na powalonym drzewie, nie przerywał gry, dopóki Vernon nie był na tyle blisko by drugi dostrzegł jego cień. Schował flet nim Roche zdążył się chociażby odezwać i zatopił w nim swoje przenikliwe spojrzenie. Nie śpiesznie wstał i podszedł do byłego już wroga i uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.

- Jesteś mi winny wyjaśnienia, jeżeli moi ludzie mają współpracować z wami to muszę poznać szczegóły. - powiedział Iorweth zdejmując kaptur z głowy kochanka szybkim ruchem i układając ręce na biodrach.

- Zaatakujemy koło południa, przed posiłkami jakie mają tu niedługo przybyć, dobrze by było żeby i twoje elfy stąd zniknęły nim Radovid zaostrzy patrole. - tłumacząc szczegóły miał wrażenie, iż lis puszczy kompletnie go nie słucha, jego ton pod koniec zaczęła barwić irytacja. Zielonooki od początku unikał kontaktu wzrokowego, by ostatecznie bawić się grotem od strzały. - Słuchasz mnie w ogóle?

- W przeciwieństwie do ciebie zawsze miałem podzielną uwagę - mruknął dowódca komanda, w końcu patrząc na rozmówce. Gdy chciał znowu usiąść na drzewie, minimalnie się skrzywił, co drugi od razu wyłapał. Podszedł do niego i bez żadnego skrępowania podniósł koszulkę elfa do góry, nie obeszło się bez buntu, ale syknięcie podczas czegoś przypominającego szarpaninę utwierdziło go w tym, że jest coś nie tak. Gdy udało mu się unieruchomić Iorwetha, ten warknął niezadowolony - To chyba nie pora na mizianie się w krzakach.

- Nieźle ktoś cię załatwił - rzekł Roche zdejmując delikatnie przesiąknięty bandaż na brzuchu wiewióra, rana mimo widocznego użycia maści nie chciała się goić i wyglądała na zakażoną. Potrzebne było szycie, z czego chyba zdawał sobie sprawę elf, ponieważ korzystając z okazji odepchnął Vernona i szybko zawinął z powrotem opatrunek.

- Wierz mi ten drugi wygląda gorzej - Iorweth patrzył na temerczyka z niechęcią, ale on tylko wstał i otrzepał swój płaszcz. Partyzant znał drugiego na tyle by wiedzieć, że ten zawsze ukrywał swoje słabości i niepowodzenia. Widział jak Iorweth marszczy brwi gdy ręka Roche'a delikatnie opuszkami palców gładziła zdrową stronę twarzy.

- Daj spokój z tymi fochami, w końcu po jutrzejszej bitwie możesz nie mieć  okazji na rozmowę.- powiedział powoli obserwując jak kochanek rozluźnić napięte mięśnie i niemal niezauważalne wtula się w nieco szorstką od fechtunku i pracy fizycznej dłoń. Wzdychając dowódca niebieskich pasów, zacisnął wargi i delikatnie oparł czoło o drugie, został tylko nagrodzony zdziwionym spojrzeniem i niezrozumiałym blaskiem ukrytym głęboko w zielonych oczach. W blasku widocznego księżyca oczy przybrały kolor lasu, niejednolity, tajemniczy, jak ich właściciel. Zielonę tęczówki skupiły się na niebie, a dzikie iskry błyszczały, jakby jedynym pragnieniem była wolność i nieprzerwany spokój. Vernon przyglądał się temu w skupieniu i fascynacji, a kącik jego ust uniósł się do góry.

- Caen me a'baethe?** - wyszeptał elf zmęczonym tonem, którego nie spodziewał się po samym sobie. Twarz temerczyka przyozdobił czuły uśmiech gdy powoli zbliżył się do wiewióra, zamykając go w swoim uścisku. Czy ich usta były spierzchnięte i zimne czy ciepłe i miękkie? Nie miało to dla nich znaczenia, tylko w pełni oddali się niewinnym pocałunkom. Dreszczom, których doznawali, gdy naga skóra bezpośrednio zetknęta sie z zimnym powietrzem chłodnego wieczoru, ubrania rzucone na wilgotną trawę nie zasługiwały na krztyne uwagi. Chłód jednak nie mógł trwać długo. Nie patrzyli jak delikatne muśnięcia zmieniały się w taniec języków pełen pożądania. Dłonie na nowo poznawały niemal zapomniane ciało, ciepłe oddechy mieszały się w ekstazie. Westchnienia i jęki, których świadkiem był las. Kolejne słodkie pocałunki z nutą agresji, gdy na skórze zostawał ślad. Radość podczas kolejnych objęć, przyjemny ból, gdy palce wbiły się, sunąc po plecach. Drżenie zmęczonych mięśni i pożegnianie tęsknoty za swoim ukochanym, bo mimo braku tych zobowiązujących słów dawno nimi byli. Tym razem nie było ucieczki, tylko nieśmiałe uśmiechy, jak po narzuceniu materiału na rozgrzane ciała, pozostali w swoich objęciach. Pierwszy raz żaden nie chciał odejść.

_________________

* pozwoliłam sobie na zmianę imienia Malien, partnerki Iorwetha. Teraz jej imię w starszej mowie oznacza siła, wigor, energia. Według mnie to bardziej pasuje, tym bardziej, że jej poprzednie imię zostało przeze mnie wymyślone na szybko. Poprawie to jak będę robić korektę.

**Caen me a'baethe? – Pocałujesz mnie?

Strasznie zwlekałam z publikacją i poprawiałam drobne słówka, choć na pewno są jeszcze błędy. Został już tylko jeden rozdział tego badziewia, ale dodam później dodatek ukazujący losy po tych wydarzeniach. Nam nadzieję, że się podobało, do następnego.
Ps jakby ktoś zauważył błąd to proszę napisać, chętnie później poprawię.

WrogowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz