Rozdział 1

34 1 51
                                    


Emmet wstał rano, tak jak co dzień, zaparzył wodę i wlał do kubka z nadrukiem "Everything is awesome". Wsypana wcześniej kawa sprawiła, że ciecz przybrała ciemnobrązową barwę. Dodał także pięć kostek cukru, które idealnie komponowały się z gorzkim smakiem.

Skierował się w stronę swojego pokoju w tym samym czasie przecierając dłonią oczy. Nagle jego kubek spadł na podłogę rozlewając czarny napój po całej podłodze. Zgani sam siebie za swoją głupią niezdarność, która często sprawiała mu kłopoty. Przykucnął, żeby podnieść kubek z podłogi, ale jego palce przeszły na wylot. Emmet przyjrzał się swoim dłoniom, jego cielesna forma stała się przezroczysta.

Przerażony wstał gwałtownie i obejrzał swoje cały ciało. Nie tylko z rękoma miał ten problem. Bez chwili namysłu pobiegł w stronę telefonu, który leżał na stoliku obok kanapy. Ale im bardziej się stawał przezroczysty, tym więcej tracił sił. Upadł na ziemię. Mroczki pojawiły się mu przed oczami. Czuł się, jakby jakaś siła odebrała mu całą energię. Znał tylko jednego człowieka, któremu się przytrafiło coś podobnego. Nie sądził, że to może się dziać jemu. Nie miało to sensu. Przecież on nie jest Rexem. Jego świat nadal istnieje, nadal jest sobą.

Zamknął oczy myśląc, że to koniec. Zamiast pustej nicości poczuł twardy grunt, na który spadł. Zaskoczony uniósł bolącą głowę, a gdy tylko się poruszył, to jego reszta ciała zaczęła boleć.

Poza bólem mięśni, tak naprawdę nic mu się nie stało. Westchnął głęboko z ulgą. Jednak, gdzie się znalazł? Rozejrzał się. Wokół niego rosły drzewa, których średnia wielkość wynosiła około piętnaście metrów, a ich korony szeroko wznosiły się ku słońcu skutecznie blokując jasne promienie.

Nie rozpoznawał tego miejsca. Musiał być na jakiejś nieznanej planecie albo wymiarze. Bo jak inaczej mógł wytłumaczyć to, co się z nim przed chwilą stało? Gdzieś go przeniosło.

Postanowił zbadać las, nie miał innego wyjścia. Nie zdążył nawet zadzwonić i krzyknąć chociażby "Ratunku!". Nie mógł czekać na to aż zdążą się zorientować, że zniknął.

Ostrożnie szedł przez krzaki i leżące grube pnie. Nagle się potknął i wpadł w kolczastą roślinę, która zrobiła wiele dziur w jego ubraniu, a także zraniła go. Przeklną swoje nieszczęście i szedł dalej.

Nadal nie widział żadnej ścieżki, która by gdzieś go zaprowadziła. W dodatku nie za bardzo znał się na lasach i nie do końca wiedział, jak ma znaleźć z niego wyjście. Wszystko w jego oczach wyglądało tak samo. Za mało przeżył przygód, dzięki którym by zdobył więcej doświadczenia.

Nagle usłyszał coś za sobą. Odwrócił się. Badał wzrokiem ruchy gałęzi, coś musiało je poruszyć. Oczywiście, nie posiadał żadnej broni, ale jego dwie moce powinny wystarczyć w walce z drapieżnikiem. Aczkolwiek i tak czuł strach przed nieznanym. Przecież to mógł być jakiś potwór.

– Emmet? – Usłyszał głos. Zamachnął się, ale ten ktoś chwycił jego dłoń bez wielkiego wysiłku, żeby się obronić.

– Rex? – Opuścił swoją rękę. Otworzył szeroko usta z wrażenia. – Ty żyjesz... istniejesz? Czy to ja przestałem istnieć i jesteśmy w jakimś dziwnym wymiarze dla nieistniejących?!

– Istnieję i ty też. – Zaśmiał się, jednak jego twarz po chwili stała się poważna. – Ale nie wiem, gdzie się znajdujemy. Zaraz ci powiem to, co wiem. Jednak najpierw musimy znaleźć mój statek. Jest niewielki, więc będzie ciężko, ale może się rozbił w tym lesie. – Podszedł do dnia i zaczął się wspinać na drzewo.

– Zaraz! Poczekaj! – Emmet podążał za nim. Trochę gorzej mu szła wspinaczka, ponieważ wyszedł z prawy. – Tak w ogóle, to gdzie my jesteśmy?

Droga do domuWhere stories live. Discover now