Metro o tej porze było prawie zupełnie puste. Jedynymi znakami, że ktokolwiek nim w ogóle jeździł, były rozmazane w śniegowym błocie ślady butów, śpiąca w poprzek siedzeń bardzo chuda nastolatka w podartych rajstopach i odbicie Namjoona w oknie naprzeciwko, rozmazujące się przed jego pijanym wzrokiemn. Widział więc trzech Namjoonów. Jednego Namjoona w trzech osobach? Uśmiechnął się idiotycznie na tę myśl i natychmiast o niej zapomniał, gdy tylko usłyszał nazwę stacji, wypowiedzianą z głośnika mechanicznym głosem.
Chwiejnie wstał, złapał się czegoś, by natychmiast nie upaść i jak w transie wysiadł z pociągu na peron. Już na stacji było mroźno, a co dopiero będzie na dworze. Namjoon czuł zimno pomimo upojenia. Grudzień ledwo się zaczął, a świat jakby z dnia na dzień przypomniał sobie, że to zimowy miesiąc.
Namjoon wjechał na górę ruchomymi schodami. Oczywiście wybrał złe wyjście, więc musiał dodatkowo czekać przy przejściu na zielone światło. Przeszedłby na czerwonym, gdyby nie fakt, że... akurat w tym przypadku obchodziło go, kto nad ranem zobaczyłby go w formie krwistej miazgi na asfalcie, gdyby akurat wybrał na to przechodzenie zły moment.
Znalazł się na czystym chodniku po drugiej stronie i upadł, obcerając sobie dłonie o wystający brzeg kostki. Syknął cicho, osuwając się na kolana. Zimno chodnika przeszywało każdą kość w jego rękach, ale w głowę było mu gorąco. Nawet na trzeźwo nie wiedziałby, jak opisać to uczucie.
Wziął kilka głośnych, głębokich oddechów i z bolesnym stęknięciem odepchnął się od lodowatego bruku. Podniósł się, przypominając trochę nadmuchiwany stopniowo balon. Półprzytomnie spojrzał na swoje dłonie i opuścił je, ledwo zauważając w ogóle czerwieniące się zadrapania. Spojrzał przed siebie, mrużąc oczy, bo dopiero teraz chciał zmusić swój wzrok do wyostrzenia się.
Pierwsze, co zobaczył, to ciemność. Potem plamy światła, rozlewające się w tej ciemności jak mleko w równych kilkumetrowych odległościach – latarnie. Potem odbicia tego światła w ciemnych, żelaznych prętach ogrodzenia osiedla. I furtkę. Gdzieś z tyłu za tym wszystkim był ten konkretny blok. Gdyby nie było ciemno, a Namjoon nie byłby pijany, pewnie widziałby nawet okno tego mieszkania, chociąż nie wiedziałby, które to.
Krok za krokiem podszedł pod samo ogrodzenie, wpychając dłonie w kieszenie bluzy. Dopiero do niego dotarło, że dalej i tak nie pójdzie. Furtka. Furtka na kartę i domofon w samym bloku. Prawdopodobnie gdzieś w okolicy jest conajmniej dwóch ochroniarzy. Pewnie to właśnie po to. Żeby między trzecią w nocy a czwartą nad ranem nikogo nie niepokoili pijani pracownicy magazynów, którzy znaleźli się tu bo...
Bo? Bo co? Dlaczego właściwie tu jest? Dlaczego przywlókł się tu ze swojej dzielnicy, gdzie po pracy poszedł pić, zamiast do domu i spać? Był zmęczony. Nie miał wcale blisko. Dlaczego...?
Przez Eunguk. Oczywiście. Oczywiście że przez nią. Była dla niego miła, była miła dla jego siostry, uczyła dzieci grać na pianinie, miała garbusa i była ładna. Przyjście tu z innego powodu, niż dla niej, byłoby nie w porządku. Głupie. Bez żadnego sensu. Bo niby dla kogo innego miałby tu przyłazić, dla Jungkooka, który go upokarzał, traktował jak śmiecia, jak gorszy gatunek, gardził nim nawet gdy Namjoon nie był już od niego zależny...
Wciągnął lodowate powietrze głęboko do płuc. Pachniało miastem, trochę metalem, trochę jego bluzą, trochę tamtą nastolatką śpiącą w metrze, spalinami... mentolami, pedalskimi mentolowymi papierosami. Ten ostatni zapach owinął się wokół gardła Namjoona, przykleił do niego, wsiąkł w jego skórę. Czy to możliwe? Czy naprawdę to czuje? Czy to tylko wyobraźnia? Jungkook, którego Namjoon nie potrafił wyrzucić z głowy, palił sobie swoje papierosy w jego czaszce?
CZYTASZ
menthol || namkook
Fanfiction•~•~• Namjoon zauważył, że było ciemniej, niż kiedy przyjechali. Nie lubił ciemności. Chociaż nie bał się jej, nie samego braku światła. Bał się raczej ludzi, którzy się wtedy pojawiali, rzeczy, o których wtedy myślał. •~•~• angst, będą smuty, jak...