Namjoon wyskoczył ze spóźnionego o ponad dwadzieścia minut autobusu i musiał zatrzymać się na chwilę, gdy uderzył go w twarz lodowaty wiatr. Kończył się listopad, ale nawet o tej porze roku od bardzo dawna nie było aż tak zimno. Nic dziwnego, że ludzie wyciągali już zimowe ubrania. Chociaż Namjoon wciąż chodził zawsze w bluzie i dżinsówce.
Ruszył jak najszybciej w stronę widocznego już tylko w świetle latarni niskiego budynku przedszkola. Był tam już kilka razy po Miso, i pamiętał, że tynk w kilku miejscach odprysnął od ściany, ale teraz dochodziła dwudziesta i było zupełnie ciemno, już nie było widać takich detali.
Właściwie nie było też widać ludzi ani zaparkowanych samochodów przedszkolanek, które zazwyczaj stały niedaleko bramy. Przestraszył się. Czy Miso ktoś zabrał? Kto? Gayeon i mama obie miały zmiany od popołudnia do wieczora. Napewno nie przyszły po małą. To on, Namjoon miał wyjść z pracy o siedemnastej i przyjechać do przedszkola. Ale przytrzymali go dłużej, dużo dłużej, a potem spóźnił się ten cholerny autobus, i w rezultacie Namjoon wchodził na teren przedszkola kilkanaście minut przed dwudziestą, wykończony pracą, z podkrążonymi ciemno oczami, głodny i drżący lekko z zimna.
Na szczęście w jednym z okien paliło się światło, chociaż przez duże naklejki w kształcie motyli, biedronek i żuczków nie było widać, kto jest w środku. Ale Namjoon wiedział, że dyrektorka przedszkola – sympatyczna starsza pani – mieszkała sama tu, na piętrze, więc jeśli to Miso tam siedzi, to napewno ktoś jej pilnuje.
Wszedł do środka. Wszystko w przedszkolnym budynku było malutkie i niskie, od ławeczek w korytarzu po wieszaczki na kurtki. Powoli i z jakiegoś powodu jak najciszej, Namjoon ruszył w stronę drzwi, które, jak miał nadzieję, prowadziły do tego pomieszczenia, w którym paliło się światło.
Stanął przed nimi, koszmarnie zawstydzony. Czy ktoś w ogóle powierzyłby mu teraz dziecko? Ale przecież i tak nie było żadnego wyboru.
Gdy tak stał, zorientował się, że słyszy zza drzwi głos, a oprócz tego powtarzające się, melodyjne dźwięki… pianina? W przedszkolu było pianino? Możliwe.
Podniósł rękę i zapukał cichutko, a potem delikatnie nacisnął na klamkę. Drzwi skrzypnęły cichutko, Namjoon skrzywił się. Nieśmiało wszedł do środka, szukając wzrokiem ludzi.
Najpierw zauważył kilka niskich, kwadratowych stolików, a przy nich tak samo niskie krzesełka. Na blatach poustawiane były pudełka z kredkami ołówkowymi i świecowymi i prawie równe kupki białych kartek papieru. Dalej, w głębi sali rozłożono niebieski dywan między skrzynkami pluszaków i klocków, a obok było kilka jasnozielonych i żółtych puf i małe stoliki z książeczkami i komiksami.
A po prawej stronie – pianino, przy którym siedział mały, może czteroletni chłopczyk w okularach i brązowym sweterku. A obok niego stała młoda kobieta ubrana w wąskie ciemne dżinsy i ciemnorudy golf. Bardzo długie, ciemne włosy miała związane w wysoki koński ogon. Na stoliku najbliżej pianina leżał znajomy, ciemny płaszcz.
Namjoon przez chwilę był pewien, że zasnął na stojąco i to mu się przyśniło. Albo że to po prostu bardzo podobna dziewczyna. Albo że z jakiegoś powodu ją sobie wyobraził, bo to przecież niemożliwe, żeby tutaj, w przedszkolu jego siostry, W przypadkowy czwartek koło dwudziestej stała Jeon Eunguk, i, najwyraźniej, uczyła jakieś dziecko gry na pianinie. To przecież nie było możliwe. Świat, a nawet samo miasto było za dużo na takie przypadki i takie spotkania.
— Kim Namjoon oppa? — odezwała się jednak dziewczyna, nie mniej zaskoczona niż on, i już było jasne, że to jednak się stało.
— Wszystko w porządku? — zapytała Eunguk niepewnie, podchodząc kilka kroków w jego stronę.
CZYTASZ
menthol || namkook
Fiksi Penggemar•~•~• Namjoon zauważył, że było ciemniej, niż kiedy przyjechali. Nie lubił ciemności. Chociaż nie bał się jej, nie samego braku światła. Bał się raczej ludzi, którzy się wtedy pojawiali, rzeczy, o których wtedy myślał. •~•~• angst, będą smuty, jak...