I

13 0 0
                                    

Wśród odgłosów uderzeń w przyciski klawiatur, szumu przekrzykujących się nawzajem ludzi, krzyków dzwoniących telefonów i gorąca popołudnia, pracownicy policji uwijali się ze swoimi powinnościami. Mimo przeciwności losu starali się ogarnąć wszechobecny chaos. Latające wszędzie dokumenty tworzyły huragan nie tylko przysłaniający widok, lecz również tworzący zagrożenie dla zdekoncentrowanych ofiar dnia powszedniego. Przy tym przegrzewające się klimatyzatory nie nadążały z ochładzaniem przepełnionego dymem papierosowym budynku. Na szczęście sytuacja rysowała się nieco inaczej w biurze szefa wydziału, w którym toczyła się rozmowa z nową pracownicą. Panowała tam cisza i ciepło, które nie dorównywało temu, ogarniającemu inne pomieszczenia. Temperatura była jednak na tyle wysoka, iż zmuszała czterdziestosiedmioletniego mężczyznę do chronicznego przecierania swego, okupowanego kroplami potu czoła.
     – Mamy wielu dobrych detektywów i jeśli tylko... – zaczął mówić poprzedzając to głośnym przełknięciem śliny.
     – Oczywiście, lecz ja już się zdecydowałam – odparła z uśmiechem siedząca naprzeciw niego młoda dziewczyna, która wydawała się nie zważać na trudne warunki otoczenia.
     – Tak, jednak... – chrząknął delikatnie.
     – Jednak mej decyzji nie da się zmienić – dodała nieco bardziej stanowczo nadal nie odpuszczając miłego tonu.
     – Dobrze pani Anno – westchnął zrezygnowany. – Zaczyna pani od razu, gdy tylko jaśnie pan detektyw raczy się pojawić w pracy.
     – Dziękuję bardzo. Mam na... – jej słowa przerwane zostały nagłym otwarciem drzwi.
     Błyskawicznie do wnętrza wtargnął ogromny hałas, skwar i niezwykle gęsty dym papierosowy.
     – Szefie! Mamy wezwanie! – wykrzyczał spocony pracownik.
     – I co?! – wydarł się wąsacz za biurkiem. – Z każdą pierdołą będziecie do mnie teraz przychodzić?!
     – Ale szefie... To... – padły słowa, które mimo całej swojej energii, nie mogły przebić się przez panujący wkoło chaos.
     – Czego nie mówisz od razu?! – podejście mężczyzny, który widocznie dosłyszał informację, diametralnie się zmieniło. – Jedziemy!
     Po tym podniósł się z krzesła, złapał swój kapelusz i marynarkę, a następnie ruszył pośpiesznie do wyjścia popychając niewinnego pracownika.
     – Pani też idzie! – zakrzyknął już z oddali, kierując swe słowa do nowozatrudnionej.


Zatłoczony autobus w godzinach szczytu. Gorąc lejący się z nieba wraz z promieniami słonecznymi. Nieprzerwany szum dźwięków niezadowolenia. Czy mogło być coś gorszego? Okazuje się, iż tak. Wystarczyło tylko dodać do tego porannego kaca, spóźnienie do pracy i telefon od zaprzyjaźnionego posterunkowego, który jako jedyny nie miał ochoty na krzyki splecione w jeden sznur z pretensjami. Nad taką mieszanką można było jedynie zapłakać i postarać się wykrzesać odrobinę współczucia. Niestety żadne łzy nie mogły pomóc ogarniętemu jeszcze marazmem snu mężczyźnie, który brudny, spocony, a także śmierdzący alkoholem i papierosami starał się ignorować wszelkie docinki współpasażerów, by skupić się na informacjach sączących się z głośników.
     – ...druzgocące informacje. Nasz redakcyjny kolega miał wypadek wczorajszej nocy. Niestety nie udało mu się przeżyć. Był dobrym kolegą, wspaniałym współpracownikiem i niezastąpionym przyjacielem. Uczcijmy jego utratę chwilą ciszy – mówił głos z radia, po czym zamilkł na moment, by znów się odezwać – Panie świeć nad jego duszą. Policja bada już sprawę. Z wiadomości sportowych...
     Nagle wszystko zostało zagłuszone przez jakieś niemowlę, które postanowiło się ni stąd, ni zowąd wydrzeć. To okazało się być zbyt dużym obciążeniem dla udręczonego syndromem nocy poprzedniej jegomościa. Nie mogąc tego wytrzymać, jak również nie chcąc być wrednym dla swego otoczenia, stwierdził on, iż na następnym przystanku opuści pojazd. Postanowienie to wykonał. Nie udało mu się jednak uniknąć przeciskania między znajdującymi się w pojeździe ludźmi, a także przebijania się przez tłum równie wielce chcący wsiąść, co pragnący nie pozwolić wysiąść innym. Znalazłszy się w końcu na zewnątrz, z dala od niewygodnego ścisku, zorientował się, iż słońce również nie jest jego sprzymierzeńcem. Zsunął więc kapelusz na swej głowie tak, by przesłonić jakąkolwiek część swej twarzy cieniem. Po tym ruszył wolnym krokiem przed siebie. Pech chciał, iż nie miał pojęcia, gdzie ma iść. Kroczył więc bez celu, póki nie obaczył niewielkiej kwiaciarni. Niewiele myśląc wszedł do niej, by zapytać się o drogę. Tam z miejsca został zaskoczony przez sprzedawczynię.
     – Na pana miejscu zainwestowałabym w konkretną wiązankę – rzekła donośnie i w tempie brzmiącym trochę wolniej niż powinien.
     – Proszę? – zdziwił się, drapiąc swój nieogarnięty zarost.
     – Jeśli zamierza pan mieć jakiekolwiek szanse, na przebaczenie, musi pan się postarać. Szczególnie w pana stanie... – mówiąc to skrzywiła się wyraźnie.
     – Ach... Tak. Widzi pani, miałem trudną noc i aktualnie jestem bardzo spóźniony. Co najgorsze jestem niezwykle oczekiwany... – zaczął, lecz szybko mu przerwano.
     – Hmm... Więc trochę tego... I może tego.... – kobieta zaczęła wybierać różne rośliny i składać je w wymyślny bukiet.
     – Oczywiście, ponieważ wie pani... – znów zechciał zagaić, lecz jego wysiłki zdały się na nic, gdyż rozmówczyni była zbyt pochłoniętą swą pracą.
     Odpuścił więc sobie i zaczekał, aż ta nie skończyła.
     – Proszę! Idealne. – Pojawiła się pochwała dla własnego dzieła.
     – Cudowne... – mruknął jegomość. – Wie pani którędy na Wierzbową?
     – Oczywiście. Musi pan przejść dwie przecznice, skręci w trzecią po lewej i będzie pan szedł do końca. Dojdzie pan do parku. Przejdzie pan na wprost przez niego, skręci w prawo i dojdzie do marketu. Wtedy znów w lewo i powinien pan trafić – padło wyjaśnienie, które poprzedziło oświadczenie. – To będzie sześćdziesiąt złoty.
     – Sześćdziesiąt? – zdziwił się.
     – Kwiatki proszę pana może kosztują, ale miłość jest bezcenna! – skwitowała to sprzedawczyni robiąc zbyt długie pauzy między słowami.
     – Tak, tak... – mruknął dobywając odpowiedniej kwoty.
     Rozmówczyni wyrwała mu z ręki pieniądze, gdy tylko dostała okazję i zadowolona z siebie powiedziała:
     – Zwrotów nie przyjmuję.
     – Ja też nie – odparł, odbierając bukiet, a wychodząc rzekł. – Żegnam.
     Nie usłyszał odpowiedzi. Prawdopodobnie było to wywołane radością z zarobku, która sprawiła, iż reszta świata straciła należny priorytet. Westchnął więc i z umierającymi kwiatkami w dłoni ruszył tak jak mu radzono. Nie minęło wiele czasu, aż w końcu doczłapał się do ogrodzonego żółtą taśmą terenu, na którym krzątało się kilka osób. Nim bezpardonowo wtargnął na zakazany dla przypadkowego przechodnia obszar, zbliżył się do mężczyzny opartego o jeden z dwóch, stojących w pobliżu policyjnych pojazdów.
     – Jak tam? – mruknął pytająco, stając obok.
     – Wisielec i nasze ukochane Z – westchnął młody policjant obracając się, by wydobyć kubek kawy z wnętrza samochodu. Uczyniwszy to, zwrócił się do rozmówcy i podał mu ciepły jeszcze napój. – Ciężka noc?
     – Dzięki. Nie wiem. Nie pamiętam – rzucił, łapiąc kubek w wolną dłoń, po czym wyciągnął do młodzika rękę z bukietem kwiatów.
     – A to co? – zdziwił się ten odbierając podarek.
     – Kwiaty – odrzekł.
     – Na co mi kwiaty? – przy tym zapytaniu rozmówca skrzywił się nieco.
     – Eee... Żonie daj, czy coś – odparł popijający gorzki, czarny płyn.
     – Z jakiej okazji? – dźwięk konsternacji rozległ się wraz z tym wywołanym przez bukiet opadający na tylne siedzenia pojazdu.
     – Coś wymyślisz... – podsumował.
     Po tym nastąpiła chwila ciszy, podczas której obaj mężczyźni obserwowali pojawiających się co jakiś czas w oknach techników.
     – Złotowłosa jest? – pytanie detektywa przerwało milczenie.
     – W środku. Jak zawsze chce wszystkiego dopilnować – odrzekł młodzieniec. – Poza tym mamy nową pracownicę.
     – Ciekawe kto ją będzie niańczył – prychnął z irytacją.
     – Powinna przesłuchiwać sąsiadów – odrzekł rozmówca szukając jej wzrokiem.
     – Dobrze. Ja uciekam. Podrzucisz mi raporty, co? – zapytał kończąc kawę.
     – Jak zawsze, ale stawiasz obiad – rozległo się westchnięcie.
     – Jak zawsze – mruknął poprawiając kapelusz.
     Już miał postawić pierwszy krok, który zaprowadziłby go do mieszkania, gdy rozległo się głośne zawołanie.
     – Panie Detektywie! – głos, który dotarł do jego uszu sprawił, iż po jego ciele przeszły ciarki.
     Wiedział już, iż nie ma dla niego ucieczki. Jedyne co mu pozostało to wkroczyć na ogrodzony teren i spotkać się z blondynką w lekarskim kiltu. Jęknął więc cichutko i zwrócił swe kroki ku wejściu do domostwa, będącego miejscem zbrodni. Gdy już dotarł pod drzwi, powitał go obraz urodziwej damy dobywającej papierosa z paczki.
     – Masz ognia? – zapytała łapiąc go za ramię i ciągnąc z dala od wścibskich spojrzeń.
     – Być może. Tak. Nie. Nie wiem – wybełkotał szukając w kieszeni zapalniczki.
     Gdy ją znalazł, odpalił rozmówczyni papierosa.
     – Jak tam pani doktor? Wyglądasz dziś olśniewająco. – rzekł niezwykle ironicznie jakby nie był to jego najlepszy dzień.
     – Dziękuję – odpowiedziała ta niezwykle słodko nie zważając na jego ton. – U mnie dobrze. Musimy jednak porozmawiać o tym, co u ciebie.
     – U mnie? – zdziwił się. – Wszystko w jak najlepszym porządku.
     – Widziałam cię wczoraj – wyznała poirytowana.
     – Naprawdę? Ja ciebie raczej nie – rzucił kąśliwie.
     – Właśnie – rzuciła wyjmując z kieszeni klucze do auta, które następnie mu podała.
     – Skąd je masz? – zapytał rozpoznając je jako te, służące do otwarcia i uruchomienia jego pojazdu.
     – Gdybyś tyle nie pił, to byś wiedział – zdenerwowanie w głosie kobiety rosło bez względu na głębokie wdechy wymuszone paleniem.
     – Nie wypiłem wiele. Jeden, może dwa... – zaczął.
     – Jeszcze trochę a zostałbyś pobity na śmierć w jakiejś zasranej alejce! – przerwała mu. – Dobrze, iż akurat tam byłam. Ogarnęłam cię i zabrałam do domu
     – Jestem ci niezmiernie wdzięczny...
     – Cholera powinieneś! Zepsułeś mi cały wieczór! – wrzasnęła wściekła.
     – Odstraszyłem twojego kolejnego kochasia? – zapytał, by tylko ją zdenerwować, co okazało się złym pomysłem.
     – A żebyś wiedział! Następnym razem dam ci zdechnąć w jakimś rynsztoku głupi pijaku! – po tych słowach odwróciła się na pięcie i ruszyła do wnętrza budynku.
     Nie minęło wiele czasu, nim wyszła z niego ponownie z zawieszoną na ramieniu torebką. Szybkim krokiem skierowała się w stronę ulicy i po chwili zniknęła za zakrętem, najprawdopodobniej kierując się do swego środku transportu.
     – Może trochę przesadziłem... – mruknął do siebie stojąc samotnie, po czym poprawił jeszcze raz swój kapelusz i postąpił krok, który miał zapoczątkować jego podróż z powrotem do mieszkania.
     – Przepraszam panie... – młoda brunetka, która właśnie podeszła, zechciała go zaczepić.
     Została jednak przez niego zignorowana i spławiona machnięciem ręki, niczym wywołana brakiem leków i kacem zjawa, za którą zapewne ją uznał. Mimo tego, iż to jej nie zniechęciło i próbowała dalej, nie mała jak dostać się do jego świadomości, która pogrążyła się w nikomu nie znanych rozmyślaniach na temat granic między snem, a rzeczywistością. Dlatego też po dwudziestu krokach przestała za nim podążać i miast tego skierowała się ku młodemu policjantowi nadal opartemu o swój służbowy pojazd.

ZjawaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz