V - część 1/2

0 0 0
                                    

Trzy stuknięcia niczym potrójne uderzenie w pierś, wyciągnęły zaległego na kanapie detektywa z pułapki snu.
     – Jusz... – spróbował wrzasnąć niewyraźnie, uświadamiając sobie, iż jego kończyny górne są zdrętwiałe i nie może nimi poruszać.
     Zirytowany tym faktem zaczął się szamotać, co tylko pogorszyło jego sytuację, zrzucając go na podłogę. W czasie, gdy borykał się z problemem, jakim było podniesienie się i przeżycie przedziwnego mrowienia niedokrwionych części ciała, odezwał się szczęk zamka i do wnętrza wkroczył osobnik w średnim wieku, który poszczycić mógł się nie tylko potężnym wąsem, ale również równie pokaźnym brzuchem.
     – Nie kłopocz się. Mam klucze – rzucił, nie zwracając uwagi na sytuację gospodarza i zdjąwszy buty, udał się od razu do kuchni – Ile razy tu nie bywam, zawsze jest tak samo. Przemeblowałbyś trochę.
     – Zrób mi tosta! – padło żądanie od mężczyzny, który odzyskawszy niecałkowitą sprawność fizyczną podniósł się i udał do łazienki.
     Dotarłszy na miejsce spostrzegł coś niecodziennego, co nie wiadomo dlaczego nie wzbudziło w nim zdziwienia. Otóż w wannie siedział niezwykle wychudły osobnik w masce przeciwgazowej, który brał właśnie relaksacyjną kąpiel w różowym kisielu przy pachnących ananasem świecach. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały, po czym bez żadnej większej reakcji oboje powrócili do swych zajęć. Jegomość, który dopiero wkroczył do pokoju, stanął przed lustrem i przemywszy twarz zimną, niezwykle lepką wodą, która potrzebowała chwili, aby spłynąć z jego oblicza, z jak największą naturalnością zaakceptował, iż posiada nastoletnie ciało.
     – Żona postanowiła zrobić mi dietę! Że niby schudnę! – zakrzyknął człowiek, bawiący się w kuchni w małego kucharza.
     – Może ma rację?! – odkrzyknął mu, wracając do salonu.
     Stanąwszy na jego środku, począł przypatrywać się promieniom słoneczne, biegnącym po diamentowych nitkach i rozpryskujących się na ścianach niczym pastelowe kleksy. Traktując ten obraz jako coś codziennego, zaczął wsłuchiwać się w nieznośne tykanie zegara, którego nigdzie nie mógł dostrzec.
     – Młodyś, to chudyś. Kiedyś zrozumiesz – rzekł jego gość, podchodząc do niego z jednym tostem w dłoni, a drugim w ustach.
     – Ta... Wiesz, iż... – już miał coś powiedzieć, lecz nagle jego wypowiedź przerwał głos wydobywający się z radia.
     – Dzień dobry panie i panowie. Mamy cudowny dzień i...
     – Czemu słuchasz tego głupka? – zdenerwował się niespodziewanie rozmówca, po czym podszedł do jednej ze ścian i wsadzając palec do kontaktu spowodował grobową ciszę we wnętrzu, którą przerywały tylko odgłosy bąbli powietrza wydobywających się spod wody.
     Ten dźwięk zwrócił uwagę młodzieńca, który zasłyszawszy go, momentalnie rozpoczął poszukiwania jego źródła. Znalazł je stosunkowo szybko w kącie mieszkania, gdzie w metrowym akwarium pływała wielka płaszczka z twarzą człowieka, której oczy świeciły szmaragdowym światłem.
     – Chyba jest głodna. – padło spostrzeżenie, zniekształcone nieco przez ciepły, przeżuwany ser.
     Postanowiwszy coś na to zaradzić gospodarz, odebrał w końcu swe śniadanie i rzucił je rybie.
     – Idziemy? – zapytał po tym, a miast dostać odpowiedź, nie wiadomo jak znalazł się na oświeconej popołudniowym słońcem ulicy.
     Mijając nieznanych mu ludzi i słuchając wrzasków bawiących się na chodniku dzieci, próbował nadążyć za swym otyłym towarzyszem.
     – Słyszałeś o tym gościu, który sprzątnął nam kilku ludzi? – odezwał się ten nagle.
     – Młody, z sygnetem, czy coś takiego. Gadają o nim w mieście. – wysapał, równając z nim krok.
     – Gówno prawda. Trzydziestkę ma na karku jak nic. To co pijaczki w barach opowiadają to bajki. – padło skwitowanie pełne irytacji.
     – To co z nim? – zapytał zaciekawiony.
     – Mamy go sprzątnąć. – tego typu odpowiedź była spodziewana.
     – Jak go znajdziemy? – wypytywał dalej.
     – On znajdzie nas. Dokładnie ciebie. Będziesz robił za syna jakiegoś potentata na rynku nieruchomości. Impreza jest wieczorem, więc musimy zdążyć cię ogarnąć – oświadczył.
     – No dobra... Ale dlaczego ja?
     – Powtarzaj za mną. Jestem nikim. – rozmówca przystanął na chwilę, aby mu to wyperswadować.
     – Ej! – żachnął się, by błyskawicznie przyznać rozmówcy rację – No w sumie racja... To co najpierw?
     – Przemalujemy cię na zielono. – słowa te odbiły się echem w jego uszach, a rzeczywistość pomarszczyła się niczym tafla wody, którą przebił kamień i przerodziła się w oświetlony słabą żarówką pokój.
     Rozlegał się ciągły odgłos skapującej wody. Młody mężczyzna znajdował na drewnianym krześle, do którego był przywiązany. Cierpiał katusze, przez krople wody uderzające od nie wiadomo jak długiego czasu w jeden punkt na jego głowie. Co jakiś czas przychodził do niego jakiś osobnik i w nieznanym języku zadawał mu pytania. Gdy nie odpowiadał coś niezwykle gorącego było przykładane do jego nagich stóp, wywołując niemiłosierny ból. Trwało to dla niego wieki, choć nie mógł dokładnie ocenić upływu czasu. Wtem, ku jego nadziei rozległy się wytłumione strzały i wybuchy. Gdzieś za ścianą odzywały się zniekształcone krzyki. Po chwili ktoś wpadł do wnętrza pomieszczenia, podbiegł do niego i łapiąc go za żuchwę wykrzyczał:
     – Żyjesz?
     Nie był w stanie odpowiedzieć. Co gorsza stracił na moment przytomność, albowiem nagle zorientował się, iż znajduje się w pionowej pozycji i ktoś pomaga mu iść.
     – Trzymaj się. Już niedaleko. Zaraz zabierzemy cię do doktora. – padło oświadczenie, po którym wszystko zajęła ciemność.
     Tym co ją rozproszyło było niezwykle ostre światło, zimno stołu operacyjnego i potworny ból, który przeszywał całe jego ciało. Gdzieś w tle rozbrzmiewały odgłosy odkładanych narzędzi, które zwiastowały tylko inny rodzaj bólu. Czasem pod lampą pojawiała się uśmiechnięta twarz lekarza, który dobrze wiedział, iż jego pacjent czuje dokładnie wszystko i nie może na to zareagować.
     – Czyż nie ode mnie wyszło zapytanie, czy jesteś pewien? – odezwał się nagle głos, którego źródła nie dało się zlokalizować.
     Po tym mężczyzna znalazł się bez przyczyny pod taflą wody, nie mogąc wezbrać oddechu. Zdeterminowany do zrobienia tego, zaczął machać rękami i nogami, aby wynurzyć się na powierzchnię. Gdy w końcu mu się udało zorientował się, iż stoi na szczycie wieżowca i ogląda panoramę pogrążonego w rozpaczy, ogniu, krwi i łzach miasta. Zdruzgotany padł na kolana i starał się zanegować to, co rysowało się przed jego oczami. Umysł jednak nie chciał uznać tego za mare senną, a co więcej wmawiał mu, iż to cóż widzi jest prawdą. Nagle gdzieś na skraju jego percepcji coś spadło wywołując ogromny rozbłysk czystego, białego światła i przeszywający, niewyobrażalnie krzywdzący pisk.

ZjawaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz